Rok temu postanowiłem pożegnać 2022 autorską listą najważniejszych zjawisk. Nie wydarzeń czy dat - bo to i sztuczna inteligencja mogłaby skompilować za mnie. Skupiłem się wtedy nie na wydarzeniach i newsach, lecz na najważniejszych trendach, zjawiskach i procesach mijającego roku. Tak, aby go lepiej zrozumieć, a nie tylko biernie przyglądać się światu. Rok temu ta formuła sprawdziła się dobrze, mam nadzieję, że i tym razem przypadnie Wam do gustu i sprowokuje do myślenia.
Dziękuję za całe Wasze wsparcie i dobrej lektury! Oto moje autorskie podsumowanie 2023 roku.
Świat na wojnie
Zapożyczając frazę od profesora Paula Poasta: nie mamy jeszcze wojny światowej, ale mamy świat na wojnie. Badacze podpowiadają, że rok 2023 był rekordowy pod względem liczby konfliktów zbrojnych od 1989, 1975 albo nawet 1945 z całą Zimną Wojną włącznie (zależy, na opinie którego instytutu się powołujemy). Program badania konfliktów przy Uniwersytecie w Uppsali (UCDP) szacuje liczbę konfliktów z udziałem państw na 56, do tego 83 z udziałem aktorów niepaństwowych, zaś kolejne 48 klasyfikuje jako jednostronne akty przemocy. Rok 2022 był zaś najkrwawszym rokiem pod względem zabitych po 1989 roku - z wyjątkiem ludobójstwa w Rwandzie (na dane z 2023 czekamy).
Nie ma wątpliwości, że ilość różnych konfliktów z udziałem przemocy – od wojen międzypaństwowych, przez krwawe wojny domowe i operacje antyterrorystyczne, po walkę z separatystami i zorganizowanymi kartelami przestępczymi – sięga niewidzianych od dziesięcioleci poziomów. I nie tylko z powodu inwazji na Ukrainę. Obok wojny Putina, która z oczywistych powodów przesłoniła polskim obserwatorom resztę świata, niezwykle krwawe konflikty toczą się w Etiopii (nazywanej zapomnianą wojna 21 wieku) i Jemenie (…również nazywanym zapomnianą wojną 21 wieku), Syrii oraz Strefie Gazy i Mjanmie. W minionym roku doszło także do kolejnej odsłony konfliktu o Górski Karabach między Azerbejdżanem i Armenią zakończoną zwycięstwem tego pierwszego i masową ucieczką ponad 100 tys. Ormian z regionu. Oprócz tego mamy operacje przeciwko tzw. państwu islamskiego w kilku państwach Afryki. A International Crisis Group informuje o kolejnych kilkunastu punktach zapalnych - od morza południowochińskiego, przez Kaszmir, Liban, Sudan, po Saharę Zachodnią i Guyanę, gdzie może dojść do kolejnych konfliktów.
Oczywiście, także gdy piszę te słowa, nieznana jest przyszłość Strefy Gazy i Izraela - premier Netanjahu i członkowie jego gabinetu mówią o intensyfikacji działań i zapowiadają długą wojnę. Także liderzy Hamasu, pomimo dewastacji Strefy Gazy i koszmarnej ceny wojny dla cywili, nie zamierzają składać broni. Wraz z działaniami Jemeńskich Houthich, groźbach ze strony Tel-Awiwu pod adresem Libanu, większej obecności militarnej USA w regionie i różnymi działaniami zaczepnymi realizowanymi przez proxies (pośredników) ryzyko rozlania się wojny na region znowu wzrosło.
Jakie są tego przyczyny? Od zmian demograficznych i klimatycznych, które pozbawiają kolejnych generacji młodych mężczyzn szans na awans; przez zawód i dysfunkcjonalność rozwiązań międzynarodowych (proces pokojowy z Oslo, porozumienia Mińsk-II, porozumienie USA-Iran…), przez niechęć lub niezdolność USA do mediowania w konfliktach lub wywieranie hegemonicznej presji na ich zakończenie; rosyjski rewanżyzm, prywatyzacja wojny na kontynencie afrykańskim, rozpowszechnienie się wojny prowadzonej za pomocą dronów i długi ogon destabilizacji Bliskiego Wschodu przez inwazję Iraku, a następnie Arabską Wiosnę. (Więcej o przyczynach i ich diagnozie w mojej nadchodzącej rozmowie z prof. Paulem Poastem, którą opublikuję również tutaj).
Niezależnie od przyczyn jednak, pewne jest, że świat wszedł w moment wojennego rozdygotania. 2023 rok był bowiem także rokiem, w którm nadzieje na zakończenie wojny w Ukrainie malały, a kolejni światowi liderzy (Putin, Netanjahu, Bin Salman) wstrzymują się z rozstrzygającymi decyzjami czekając na ewentualną wygraną Trumpa.
AI wchodzi w dorosłość
Być może generatywna sztuczna inteligencja znajduje się w momencie peak hype, fazy szczytowej mody. I bańka pęknie, gdy okaże się, że faktyczne możliwości automatyzacji procesów twórczych kończą się na tworzeniu brzydkich obrazków i fałszywych pornomodelek naciągających klientów na prawdziwe pieniądze. I - co wieszczą niektórzy - zsunie się szybko w krater rozczarowań, gdzie czekają już na nią między innymi Hyperloop, Metaverse i NFT. A prawdziwe komercyjne i przemysłowe zastosowania, owszem uda się dla AI znaleźć, ale w podobnym do innych technologii cyklu - za kilka do kilkunastu lat.
Ale nie da się zaprzeczyć, że rok 2023 był przełomowy pod względem przyjęcia narzędzi wspieranych przez “sztuczną inteligencję” (a tak naprawdę najczęściej algorytmy predykcyjne) . Według sondażu McKinsey, w branży “media, technologia i komunikacja” tylko 12% respondentów nigdy nie zetknęło się lub nie używa żadnego narzędzia wspieranego przez genAI ani w pracy, ani w wolnym czasie. I jestem w stanie w to uwierzyć, bo sam należę do tych pozostałych 88%, które choć raz skorzystało. I od razu zaznaczę: nie do generowania brzydkich obrazków, a tym bardziej obrazków dla dorosłych.
Nie jest jednak przypadkiem, że o AI najbardziej i martwi się, i dyskutuje klasa kreatywna. Hollywodzkie związki zawodowe scenarzystów i aktorów protestowały całe lato (przesunięta premiera Diuny, hello!) przeciwko m.in wypieraniu ludzi - scenarzystów przez piszące fabuły boty czy aktorów, którzy mieliby być tylko dawcami głosu i wizerunku dla postaci generowanych komputerowo - przez kod. To właśnie bowiem - o paradoksie! - zawody kreatywne mogą najwięcej stracić, gdy medialne korporacje do rachunku zysków i strat dopiszą sobie możliwość tworzenia kontentu przez generatywne AI, bez człowieka po drugiej stronie ekranu, aparatu, telefonu czy klawiatury. W naszej branży mediaworkerów już jest dość miejsc - od pisania horoskopów i prognozy pogody, przez streszczanie cudzych newsów i pisanie clickbaitów - które można zautomatyzować, czyniąc śmieciową pracę jeszcze bardziej beznadziejną. Nie wierzycie? Gigant medialny Ringer Axel Springer już podpisał umowę z OpenAi na to, aby ChatGPT za darmo (na razie) streszczał ludziom artykuły z tytułów prasowych grupy RASP (POLITICO, Business Insider, a w Polsce m.in ONET i “Newsweek”).
Kto wygrał spór o inflację?
W minionym roku nie brakowało alarmistycznych nagłówków i konkurencyjnych prognoz dotyczących spadku lub utrzymywania się podwyższonej inflacji przez długi czas. Zderzyły się ze sobą tak naprawdę dwie szkoły. Pierwsza szkoła wyznawana jest w zasadzie przez cały główny nurt - to monetarna teoria inflacji. Podejście to mówi, że inflacja jest funkcją podaży pieniądza (winne jest “drukowanie”) i odpowiadają za nią banki centralne - to ci, którzy kontrolują drukarkę, mogą inflację wywołać i tylko oni mogą ją zatrzymać. Liczne w polskich mediach teksty wzywające do radykalnego podnoszenia stóp procentowanych i nie mniej liczne przykłady obwiniania za wywołanie w Polsce inflacji prezesa Narodowego Banku Polskiego to właśnie rozpoznawcze znaki tej szkoły myślenia.
Heterodoksyjną opowieść, którą reprezentują szkoły post-Keynesowskie czy nowoczesna teoria monetarna (MMT), można zaś nazwać “podażową teorią inflacji”. Heterodoksi - czyli “ci, którzy myślą inaczej” - uważają, że polityka banków centralnych odpowiada za niedawną falę inflacji w stopniu dużo mniejszym niż np. rekordowo wysokie ceny energii, rosnący koszt ubezpieczenia i transportu towarów czy idące w górę stawki najmu. Dlatego mówią o problemie podażowym - o te same towary (ropę, prąd, wolne kontenery na statkach z Chin czy mieszkania) konkuruje więcej ludzi, dobra drożeją, firmy zaś mogą jeszcze wykorzystać szok energetyczny i podwyższone oczekiwania inflacyjne do podnoszenia marż. (To zjawisko - nazywane u nas “chciflacją” - opisała prof. Isabella Weber i Evan Wasner, a więcej można poczytać o nim tutaj).
Zwolennicy MMT przekonują więc, że podnoszenie stóp procentowych to beznadziejnie głupi pomysł na walkę z inflacją - bo od tego, że bank centralny w Warszawie, Pradze albo Sztokholmie podniesie stopy procentowe, nie spadnie cena towarów eksportowanych z Chin, ubezpieczeń na przewóz dóbr drogą morską, ropy z Arabii Saudyjskiej czy gazu z Kataru, nawozów niezbędnych w rolnictwie (których z powodu sankcji w teorii nie importujemy już z Białorusi i Rosji). Inflacja spadnie zaś wówczas, tłumaczą, gdy gospodarki dostosują się do szoków energetycznych i zastąpią surowce oraz towary z dotychczas objętych sankcjami krajów na porównywalne cenowo zamienniki. (Tak tłumaczył to też, niezwiązany z MMT, acz polemicznie nastawiony wobec polskiego mainstreamu, prof. Marcin Piątkowski)
Mamy koniec roku 2023 i można wydać osąd za ostatnie 12 miesięcy tego sporu. Dla mnie jest jednoznaczny. To zwolennicy szkół heterodoksyjnych, twierdzący że spadek cen energii i wyjście z szoku wywołanego wojną oraz zerwanymi łańcuchami dostaw, w znaczący sposób pozwoli zwolnić tempo wzrostu cen. Przedstawiciele głównego nurtu, straszący długotrwała i uporczywą inflacją, którą można zbić wyłącznie za pomocą wysokich stóp i zacieśnianiu polityki monetarnej - stan na grudzień 2023 - ten spór przegrali. Inflacja znacząco spadła w całej Europie niezależnie od tego, czy kraje były w strefie euro czy też nie) i USA, a to wszystko pomimo większych deficytów, rosnących wydatków zbrojeniowych czy na tarcze energetyczne. Dość powiedzieć, że w Panelu Ekonomistów Polskich w marcu 2023 roku Jan J. Zygmuntowski-Oleszczuk jako jeden z bardzo niewielu udzielił twierdzącej odpowiedzi na pytanie “czy inflacja spadnie do końca roku poniżej 10%” i jako jedyny udzielił odpowiedzi prawidłowej: To bardzo realne, ponieważ szoki post-COVID i szok energetyczny z powodu wojny mijają, tzn następuje już mitygacja skutków i adaptacja do nowych warunków. Jest taka szansa biorąc pod uwagę uruchamianie inwestycji ze środków unijnych.
Mainstream-Heterodoksja znowu 0:1
(Honorowy punkt należy się jednak w tej rozgrywce dla prof. Tyrowicz, która przekonywała - choć nie chciała się ze mną o to założyć - że tempo dezinflacji w krajach regionu, które należą do Euro, będzie dużo większe niż w Polsce. Sprawdziło się to w odniesieniu do Litwy, Łotwy i Estonii, choć nie w przypadku Słowacji. Pytanie na inną dyskusję - czy wpływ miało euro, czy największy wpływ cen energii)
Ukraina - kto przeprosi realistów?
Przez cały rok 2022 i jeszcze do wiosny 2023 w sprawie szans powodzenia Ukrainy i roli Zachodu obowiązywał urzędowy optymizm, a odstępstwa od niego były karane przyklejeniem łatki “ruskiej onucy”. W Polsce panowało długi czas przekonanie, że inwazja Putina jest darem od Boga, bo osłabia Rosję, ośmiesza Niemcy i “przesuwa ciężar decyzyjny Europy na wschód”, zaś Polska staje się “moralnym mocarstwem”. Początkowo wszyscy, z którymi wypada się liczyć, byli wojną zachwyceni, a teza o nieuchronnej porażce Putina błyskawicznie urosła do rangi aksjomatu, z którym nie wypada dyskutować.
Dominującą strategią klasy dyskutującej była zaś papugokracja - spór wygrywało się poprzez papugowanie najgłośniej dominującej danego dnia humorystycznego bon motu. “Jak Amerykanie chcą się z Rosją dogadywać, to niech sami oddadzą im Kalifornię hahaha”, “Rosja jest drugą armią na świecie? Jest drugą armią na Ukrainie hahaha”, “Dlaczego Macron taki smutny? Bo już mineło 20 minut od ostatniej rozmowy z Putinem hahhaha”. Zamiast dyskusji o “największej wojnie w Europie od 1945 roku” mieliśmy festiwal poklepywania się po plecach i zapewniania, że wszystko idzie świetnie. Napisałem o tym niejeden tekst. Na przykład już wiosną 2022:
Ostatnie tygodnie przyniosły dla mnie największy od pięciu lat kryzys wiary w branżę dziennikarską (a zatem i sens dalszego podpisywania się słowem „dziennikarz”, robienia tego co robię i trzymania się konwencji oraz rytuałów, które dawno już umarły). Nie chodzi wyłącznie o to, że w obliczu trwającej tuż za naszą granicą wojny wszyscy dajemy ponieść się emocjom. To zrozumiałe, nawet jeśli można oczekiwać że poziom rozentuzjazmowania po czasie spadnie. Chodzi mi raczej o to, że wszyscy zgodziliśmy się na samookłamywanie i przestaliśmy udawać, że powinniśmy ludzi informować o rzeczywistości. Zamiast tego jako branża zawiązaliśmy niemy pakt, by tylko suflować taką jej wersję, jaka wydaje się nam w danym momencie wygodna, moralnie właściwa, korzystna dla lubianych przez nas polityków i maksymalnie ośmieszająca dla tych, z którymi nam aktualnie nie po drodze.
Wersja rzeczywistości, jaką można w Polsce przedstawiać, opiera się na trzech założeniach: „Ukraina wygrywa, Ameryka robi wszystko dobrze, a ktokolwiek kwestionuje jeden z dwóch poprzednich punktów, musi działać na rzecz Putina”. Aby nadążyć za tymi wymogami, uczestnicy życia publicznego w Polsce zaczęli przeinaczać fakty, cudze słowa, ale i swoje własne biografie (oraz poglądy, jakie do niedawna sami podzielali).
Polemizowałem z George’m Packerem na stronach “Dziennika Gazety Prawnej”, który już rok temu ogłosił, że realiści w sprawie Ukrainy się mylili, a wszystkie ich przepowiednie można wyrzucić do kosza. Zrobiłem też o tym kilka wywiadów z najbardziej cenionymi spośród amerykańskich realistów - choćby profesorami Samuelem Moynem i Stephenem Wertheimem. W rzeczywistości każdy kolejny miesiąc potwierdział słuszność ich założeń: pomoc militarna nie przechyli szali zwycięstwa na stronę Kijowa, w wojnie na wyniszczenie przewagę będzie mieć Rosja, każdy kolejny miesiąc starć będzie grał nie na korzyść Ukrainy, lecz przeciwnie: wystawi ją do późniejszych negocjacji w gorszym punkcie niż przed 2022 rokiem.
Tezy były te w Polsce niezwykle kontrowersyjne. Jednak media na Zachodzie zaczęły zaś już w 2023 proces, który nazwałem “oswajaniem porażki”, czyli przenoszeniem odpowiedzialności za porażkę Ukrainy na samą Ukrainę i tworzeniem opowieści, która pomoże zachodniemu odbiorcy zredukować dysonans. Czyli, żeby łatwiej było mu przejść od “Ukraina wygrywa, Putin leży na kolanach, Ameryka może wszystko” do “Ukraina przegrywa, Putin jest do ruszenia, Ameryka nic nie mogła z tym zrobić”. I tak, jak nie można było pisać o korupcji w Ukrainie, neonazistowskich symbolach i kłopotach z rekrutem - tak po fiasku letniej kontrofensywy zachodnie media już prześcigały się w pisaniu o korupcji w Ukrainie, neonazistowskich symbolach i kłopotach z rekrutem. “New York Times” - jak zawsze - był najlepszym barometrem. Gdy redakcja “NYT” pisała już o ukraińskich komisjach rekrutacyjnych jako “bandzie porywaczy ciał”, o tym, że “Ukraina wcale nie potrzebuje utraconych ziem, by uzyskać pokój” i o cywilnych ofiarach niewypałów i ukraińskich pocisków spadających na ukraińskie miasta - wówczas już było wiadomo, co się dzieje. Zwrotnica została przestawiona po całości.
Tylko kto przeprosi tych, którzy mieli rację i kto będzie miał odwagę przyznać się do pomyłki?
Wybory 2023 - tryumf symetryzmu. Tusk zamienia się w Kaczyńskiego, Kaczyński w Tuska.
U władzy nastąpiła nie tylko zamiana miejsc, ale i zamiana ról. Okazuje się, że dla Donalda Tuska Jarosław Kaczyński jest (tak, tak, wiadomo kogo teraz cytuję) “nie tylko największym przeciwnikiem, ale i najlepszym nauczycielem”. I wice wersa oczywiście też. Obserwujemy chyba, jak się wydaje, największy tryumf symetryzmu. Dziś o poszanowanie konstytucji, szacunek dla instytucji i samoograniczanie się władzy apelują PiS-owcy, zaś do repertuary PiS sięga Platforma. Wzruszające, że dziś posłowie PiS apelują do Europy o poszanowanie w Polsce zasad demokracji oraz straszą długiem i deficytem, a PO rządzi za pomocą faktów dokonanych, gwizda na jęki opozycji krzyczącej o “drugiej Białorusi” i powiększa deficyt. Czym, jak nie ostatecznym tryumfem symetrystów zakończył się więc ten cykl wyborczy?
To też piękna ilustracja tego, w jakim języku (i w której dekadzie) zaklęta jest polska polityka - oczywiście w języku “walki z totalitaryzmem” i “wiecznych latach 80-tych”, bo jak się okazuje jedni i drudzy odsunięci od władzy sięgaja po… KOR, Solidarność, styropian, męczeństwo i szukanie pomocy zagranicą.
Jak pisałem niedawno, nawet cały mit założycielski “uśmiechniętej Polski” jest swego rodzaju powtórką z 1989 roku.
Społeczeństwo składa się z aktywnych jednostek i milionów biografii odważnych ludzi. Władza (PIS) bez wyjątku z podobnych sobie oportunistów, wyalienowanych członków nomenklatury, którzy za dostęp do specjalnych praw i przywilejów, wyrzekli się człowieczeństwa. Społeczeństwo musi dać świadectwo swojej zgody i zdolności wyjścia poza partykularne różnice, dokonać pokojowej, demokratycznej rewolucji przy urnie i odsunąć złą władzę - by móc samemu się rządzić. A następnie zło rozliczyć, sprawiedliwie (choć bez rewanżyzmu i mściwości) ukrać, by dopełniła się obietnica zawarta u podstaw mitu - „jeszcze będzie pięknie, jeszcze będzie normalnie”.
Odwołania do dekady lat 80 nie mogły być bardziej czytelne. Z tym całym „jeszcze będzie przepięknie” i kombatanckimi piosnekami, z antypolityką spod znaku „dobrych ludzi i złej władzy”, toposem „demokratycznej rewolucji” oraz podkreślaniem sloganów o społeczeństwie obywatelskim - zwieńczonym zresztą odczytaniem listu pożegnalnego samobójcy w nurcie antykomunistycznych męczenników w rodzaju Jiziego Palacha. To założycielski mit „uśmiechniętej Polski”. 15 października to nowy 4 czerwca 1989 roku, a zwycięstwo Koalicji Obywatelskiej to zwycięstwo nowej „Solidarności”.
Witajcie w uśmiechniętej Polsce, gdzie Tusk może być nowym Kaczyńskim, a Kaczyński nowym Tuskiem! I szczęśliwego 2024 roku.