Piątkowski: Nie zapisuję się do kasandrycznego chóru. Katastrofy nie będzie.
Zachód nie umiera, Polska nie będzie „drugą Grecją”, a Europa dalej jest wzorem, który inni powinni naśladować – mówi prof. Marcin Piątkowski
Marcin Piątkowski jest na tle naszej krajowej debaty gospodarczej głosem wyjątkowym. Nie tylko nie widzi „Polski w ruinie”, ale napisał całą książkę o tym, że jesteśmy najbardziej dynamicznie rozwijającym się krajem na kontynencie. Europa zaś w jego oczach nie umiera (ani nie wykrwawia się z powodu sankcji na Rosję i gospodarczej konkurencji USA). Przeciwnie, mówi mi, że świat powinien wzorować się na naszych rozwiązaniach i że to wciąż Europa pozostaje wzorem do naśladowania.
Nasz problem? Obawa przed inwestowaniem i nadmierna zachowawczość. „Skutkiem neoliberalnej narracji jest niedoinwestowanie Polski i osłabienie naszych fundamentów rozwoju. Za mało inwestujemy w siebie – wydajemy mniej niż 5% PKB na inwestycje publiczne. A Chiny wydają 15% PKB, trzykrotnie więcej w proporcji do własnego dochodu niż u nas. Korea Południowa też w czasach swojego dynamicznego rozwoju i budowania czempionów przemysłu inwestowała więcej środków publicznych niż my. (…) Zamiast straszyć ludzi drugą Grecją, trzeba powiedzieć ludziom prawdę, że Polska jest niedoinwestowana, przez całą swoją historię była zapóźnioną gospodarką i nie możemy teraz sami ograniczać sobie szans i oszczędzać na rozwoju.” – przekonuje.
A co więcej: stać nas na wydatki zbrojeniowe, i na większy dług publiczny, i na zielona transformację. I to naraz. Jeśli jesteście ciekawi, jak – najgoręcej zachęcam do lektury wywiadu.
Rozmowa ukazała się również w tygodniku PRZEGLĄD, nr 52/2022 w ramach mojego nowego cyklu GLOBALNY PUNKT WIDZENIA.
Jakub Dymek: Magazyn „The Economist” straszy zamarznięciem Europy. Zarówno dosłownie, z powodu niedostatku energii, ale i metaforycznie. Grozi nam – ostrzegają redaktorzy pisma – że rozwój i produktywność w Europie zatrzyma się w miejscu. „POLITICO” dodaje od siebie, że na horyzoncie wisi amerykańsko-europejska wojna handlowa i wyniszczenie przemysłu na kontynencie. Pan na tym tle wydaje się niezwykłym optymistą – publicznie polemizując z każdą chyba z powyższych tez.
prof. Marcin Piątkowski*: Nie jestem członkiem kasandrycznego chóru, który żyje z obwieszczania kryzysów i katastrof. Nie brakuje ludzi, którzy wielokrotnie przepowiadali wielkie nieszczęście, a jak koniec świata nie przychodzi to im błędnych prognoz nikt im nie wypomina. A jak czasami jakaś prognoza się przypadkowo spełni, to od razu można stać się guru. Dlatego w interesie ekspertów zawsze lepiej wieścić katastrofy, niż być realistą. Warto o tym pamiętać.
Dajemy radę?
Co do sedna, Europa była i pozostaje najbardziej dostatnim, humanitarnym i szczęśliwym kontynentem na świecie. Świadczą o tym nie tylko wszystkie międzynarodowe rankingi jakości życia, ale i widzę to osobiście jako ktoś, kto mieszkał w Europie, USA i Chinach. Nie jest więc tak, że Europa umiera. Przeciwnie: świat byłby lepszym miejscem, gdyby pozostałym krajom świata udało się skopiować lub wdrożyć to, co tak nam się w Unii Europejskiej udało. Jako Europejczycy mamy jedne z najwyższych na świecie dochodów w stosunku do ilości godzin pracy (Amerykanie mają wyższe dochody, ale też spędzają w pracy o wiele więcej czasu i mają tylko dwutygodniowe urlopy), wysoką wydajność pracy, hojne systemy zabezpieczeń społecznych, względnie łatwy awans społeczny dla młodych ludzi, piękne otoczenie, i, co najważniejsze, najwyższą na świecie jakość życia. Chciałbym, żeby świat za kilka pokoleń wyglądał nie tak, jak współczesne Chiny czy USA, ale jak Europa właśnie.
Wysoko postawieni komisarze europejscy oraz ministrowie handlu i gospodarki największych państw członkowskich przekonują, że wskutek wojny na kontynencie europejskim my tracimy, a USA zyskują. Sprzedają nam drogo gaz, zarabiają na zwiększonym popycie na uzbrojenie i uprawiają protekcjonizm wobec własnego przemysłu, choć od innych domagają się otwartych rynków.
Jestem przekonany, że Europa i Stany Zjednoczone dojdą do porozumienia w sprawie otwartych rynków. Dla USA Europa jest głównym partnerem w wielkiej rywalizacji z Chinami i Ameryka nie może sobie pozwolić sobie na to, aby Europę stracić. Jeśli nam przeszkadzają nowo ogłoszone amerykańskie subsydia dla zielonego przemysłu, to UE stać na to, by wprowadzić podobne subsydia u siebie. Choć najlepiej oczywiście byłoby nie prowadzić wojny handlowej wcale i znaleźć jak najszybciej kompromis. Podobne momenty w relacjach atlantyckich zdarzały się w przeszłości i nigdy – nawet za Trumpa – nie przerodziły się w kryzysy, z których nie udałoby się wyjść. Sądzę, że tak samo będzie i teraz.
A co z zarzutami o zarabianie na wojnie?
Ale to nasza, Europejczyków, wina. Kupujemy dziś w popłochu gaz, gdzie się tylko da – również od Amerykanów – bo wcześniej nasi sąsiedzi, przede wszystkim Niemcy, uzależnili się od rosyjskiego paliwa. Więc to nie wina Amerykanów, że eksportują gaz, ale Niemiec – a w mniejszym stopniu innych państw, Francji czy Polski – że się na podobny kryzys nie przygotowaliśmy.
Ale warto powiedzieć, że gdyby nie agresja Putina na Ukrainę, zielona transformacja Europy trwałaby dużo dłużej. Taki szok czasami się więc przydaje. Tymczasowe uzależnienie się od drogiego importu gazu będzie kosztowne, ale dzięki temu w ekspresowym tempie będziemy coraz bardziej niezależni nie tylko od Rosji, ale też USA czy Kataru. Co więcej, widzimy już, że przemysł europejski jest w stanie znacząco ograniczyć swoje zapotrzebowanie na gaz nie zmniejszając produkcji. Dostosowujemy się niezwykle szybko. To „zasługa” Putina, ale i skutek tego, że Europa naprawdę chce być globalnym liderem zielonej transformacji i robi w tym kierunku więcej, niż inni.
Powiedział pan, że Europa będzie do końca dekady bardziej samodzielna niż dziś. Jak to ma się wydarzyć w rzeczywistości, w której najważniejsze technologie cyfrowe powstają poza Europą, a cała infrastruktura informacyjna naszego codziennego życia znajduje się w amerykańskich lub chińskich rękach?
Owszem, Europa jest daleko w tyle jeśli chodzi o globalne firmy cyfrowe. Ale to nie dlatego, że inżynierowie we Francji czy Polsce są mniej pomysłowi i inteligentni niż ich koledzy w USA czy w Chinach tylko dlatego, że Amerykanie budują swoje przewagi konkurencyjne dzięki wielkiemu rynkowi wewnętrznemu oraz dominacji języka angielskiego i amerykańskiego biznesu na świecie. Podobnie Chińczycy, którzy mają największy na świecie rynek wewnętrzny, z którego dodatkowo wycięli konkurencję – wszystkie Facebooki i Google są zablokowane – i mogli do woli wdrażać i rozwijać swoje własne usługi. Amazon, eBay i wiele innych amerykańskich firm nie odniosło sukcesu na chińskim rynku, bo po prostu nie mogły. Upraszczając, „każdy głupi” by rozwinął firmę na rynku, gdzie jest ponad miliard chętnych klientów, a rząd nie dopuszcza do gry zewnętrznej konkurencji.
Ale Amerykanie też chronią swój rynek cyfrowy przed konkurencją z zewnątrz. Właśnie zakazano działalności chińskiego Huawei. A od kilku lat kolejne administracje zastanawiają się, jak zakazać lub ograniczyć dostępność TikToka, jednej z najpopularniejszych wśród młodych Amerykanów aplikacji, która też jest chińskim pomysłem.
Tak, to prawda, chociaż Huawei i tak by nie podbił tego rynku. Firmy francuskie czy niemieckie mają jednak o wiele gorzej: od początku miały konkurencję ze strony bogatszych i bardziej doświadczonych firm amerykańskich. Dodatkowo, i w przeciwieństwie do USA, nie miały szansy wykorzystać dużego wewnętrznego rynku, który pozwoliłby rozwijać się najlepszym firmom na wielką skalę, bo go z powodu różnych krajowych regulacji, języków oraz norm kulturowych takiego wspólnego rynku cyfrowego w Europie nie ma. Nie mieliśmy też podobnych do amerykańskich systemów wsparcia dla cyfrowego biznesu, funduszy typu venture capital gotowych finansować nowe pomysły rzeką gotówki, „aniołów biznesu” i Doliny Krzemowej. W Europie było nowym technologiom po prostu o wiele trudniej. I to dlatego, gdyby Zuckerberg urodził się we Francji albo w Polsce, to jego pomysł nigdy by nie odniósł sukcesu.
Ja akurat nie uważam, żeby Zuckerberg był najlepszym wzorem do naśladowania, ale pytanie co ma z tym zapóźnieniem zrobić Europa?
Może trzeba powiedzieć sobie otwarcie, że z Amazonem czy Googlem europejska konkurencja nie wygra. Zaś to, co Europa może robić, to wykorzystywać nowe technologie, żeby zwiększać swoją produktywność. I to w dużym stopniu się udaje, chociaż do ideału daleko. Oraz cywilizować technologie cyfrowe poprzez tworzenie najwyższych standardów w dziedzinie prawa ochrony prywatności, regulacji rynku cyfrowego czy sztucznej inteligencji. Tak się już dzieje i reszta świata na tym korzysta.
Czołgi i zielona energia
Skoro już mówiliśmy o zielonej transformacji. „Nie da się sfinansować wydatków koniecznych na walkę z globalnymi zmianami klimatu, jednocześnie zwiększając nakłady na tak zwaną obronność” ...
...ja znam chyba ten cytat. Profesor Grzegorz Kołodko?
Tak.
To oczywiście błyskotliwy cytat, ale ja mam nieco inne spojrzenie. Nikt nie chciał wydawać na zbrojenia, ale sytuacja nas do tego zmusiła. Nie było chętnych do wydawania na wojsko trzech procent PKB z plusem...
...członkostwo w NATO wymaga od nas wydatków w wysokości dwóch procent PKB, a nie trzech z plusem. I ten pierwszy próg już dawno przekroczyliśmy, a za chwilę będziemy wręcz wydawać dwukrotność tej kwoty.
Byliśmy jednak w Europie naiwni. A niektórzy chcieli – jak Niemcy – do końca Rosji wierzyć. Niestety wszystkim przyjdzie zapłacić za wojnę, niezależnie od tego, co kto przed rosyjską agresją myślał. Putin będzie Polaków kosztował ponad 500 mld zł dodatkowych wydatków na zbrojenia. Ale nikt nie będzie w stanie przekonać naszego społeczeństwa, że nie warto się zbroić. To byłoby zbyt duże ryzyko. Oczywiście w teorii można przekonywać, że lepiej byłoby zainwestować w coś innego niż czołgi i HIMARSy, ale w praktyce nie ma takiej opcji, bo gros społeczeństwa dodatkowe wydatki na armie popiera. Uważam jednak, że jedno drugiemu nie przeszkadza: możemy inwestować zarówno w armię jak i zieloną transformację.
To ciekawe. Jak?
Na świecie mamy problem z nadwyżką oszczędności, tak zwanym savings glut. Szybko starzejące się społeczeństwa, szczególnie w społeczeństwach rozwiniętych, oszczędzają więcej niż inwestują. Ta nadwyżka oszczędności do tej pory skutkowała spadkami oprocentowania, bo skoro jest duża podaż oszczędności, a mało jest chętnych do inwestowania, to koszt pożyczenia tych oszczędności spada. Dzisiaj nominalne oprocentowanie długu skoczyło do góry, ale to inflacyjne tsunami nie będzie trwało wiecznie. Za dwa albo trzy lata zapomnimy o tym koszmarze. Wrócimy do starego świata, gdzie wielkie globalne oszczędności zaczną znowu „szukać” swojego miejsca i realny koszt długu, po odjęciu inflacji, pozostanie na niskim poziomie. Inwestycje w ramach zielonej transformacji będą w stanie zrobić z tych oszczędności pożytek.
Czy to możliwe, żeby zwiększone wydatki na zbrojenia szły w parze z redukcją emisji? Nie ma, z tego co wiem, czołgów na panele słoneczne.
Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli wszystkich tych nowych czołgów używać, a zwiększone emisje CO2 pozostaną na poziomie ułamków procenta. Po odpowiednich dostosowaniach, będzie nas stać na wydatki zbrojeniowe i na zieloną transformację. Oba wydatki mają zresztą ten sam cel: zapewnienie Polsce bezpieczeństwa.
Profesor Kołodko – często cytowany i przez Pana, dlatego go przecież przywołuję – nazwał inwestycje w zbrojenia „gigantycznym marnotrawstwem”. Nie szczędził też słów krytyki pod adresem polskiego parlamentu, gdy wszyscy bez wyjątku posłowie zagłosowali za „Ustawą o obronie ojczyzny”, bez zastanawiania się nad tym, czy przewidziane przez nią plany zwiększenia wydatków na armię mają sens.
Pan profesor Kołodko jest autorem świetnej koncepcji Nowego Pragmatyzmu. Myślę, że w duchu tegoż pragmatyzmu można powiedzieć, że skoro wszyscy posłowie w polskim parlamencie chcą zwiększyć wydatki na armię, to za tą decyzją stoi demokratyczny mandat, jakiego obywatele udzielili swoim przedstawicielom. Każda debata o tym, która nie uwzględnia tych faktów, będzie miała czysto teoretyczny charakter. Polskie społeczeństwo zdecydowało, że musimy się zbroić, bo zagraża nam Rosja. Ja też wolałbym, żeby tak nie było, i pryncypialnie się z prof. Kołodko zgadzam, ale rzeczywistość, praktyka i demokracja zdecydowały inaczej.
Czy w realiach europejskich wydatki zbrojeniowe mogą mieć potencjał rozwojowy czy są tylko transferem dla amerykańskiego przemysłu i zatrudnionych w nim robotników?
Wydatki zbrojeniowe mają znaczny potencjał rozwojowy, bo wiele z nowych wojskowych technologii może być użytkowana również w cywilnym świecie, ale wiele będzie zależało od tego, czy polskie firmy i przemysł będą w stanie zaabsorbować technologie, jakie importujemy, do własnej produkcji. Z USA będzie trudno, bo oni pilnują swoich patentów, ale nasze kontrakty z Koreańczykami, jak rozumiem, zakładają transfer technologii. Taki transfer już wcześniej się udał, czego przykładem jest sukcesów Rosomaków, produkowanym na fińskiej licencji, czy KRAB-ów, które korzystają z zagranicznych elementów. Ten sprzęt, jak słyszymy od ekspertów, sprawdza się w warunkach bojowych. Powinniśmy maksymalnie wykorzystać napływające teraz do nas technologie, abyśmy mogli za jakiś czas kupować dla siebie własną broń.
Czas skończyć łupienie biednych
To może warto na poważnie zacząć walkę z rajami podatkowymi, skoro się tak głowimy, z czego sfinansować te ambitne projekty.
100% zgody. Jak już wyprodukujemy te nowe fregaty i kanonierki, wysłałbym je najpierw na Kajmany, Bahamy i kilka innych miejsc, żeby wymusić na nich likwidację rajów podatkowych i zatrzymanie kradzieży dochodów podatkowych należnych innym krajom. Oczywiście, teraz trochę żartuję, ale musimy pokazać, że nie godzimy się na to, żeby co roku dochody krajów były niższe o setki miliardów dolarów z powodu istnienia rajów podatkowych.
Jako globalnej społeczności udało nam się na razie przynajmniej dogadać co do wprowadzenia minimalnej globalnej stawki opodatkowania korporacji. Zobaczymy jednak, jak będzie z wprowadzeniem tego planu w życie. Polskie rządy, w tym rząd Morawieckiego, na szczęście popierają walkę z rajami podatkowymi. Ale można zrobić o wiele więcej. Gdybym był politykiem gospodarczym, hasło „zero tolerancji dla rajów podatkowych” wziąłbym na sztandary.
Mówi pan, że rząd Morawieckiego wziął się z do walki z unikaniem opodatkowania. Ale gdy trzeba było na arenie europejskiej wprowadzić podatek od zysków cyfrowych gigantów, to polski rząd działając w interesie amerykańskich firm sabotował ten plan.
Zgoda. Tu był wielki dysonans, między tym co polski rząd mówił o walce z unikaniem opodatkowania, a tą decyzją. Rozumiem, że w tle była walka o środki z KPO i groźba użycia przez Polskę w tej sprawie weta. Tak czy inaczej, był to zły sygnał. Ale już na przykład państwowy Polski Instytut Ekonomiczny opublikował świetny raport, w którym wyliczył ile miliardów euro Europa traci przez raje podatkowe. I my musimy, nie tylko we własnym interesie, ale w interesie dużo biedniejszych krajów od nas – którym w ten sposób odbierane są szanse na rozwój – z ucieczką pieniędzy do rajów raz na zawsze skończyć.
Pan mówi, że czekają nas wielkie inwestycyjne wyzwania, wydatki na zbrojenia, infrastrukturę, zieloną transformację. Co by pan odpowiedział swoim liberalnym polemistom, którzy mówią, że pieniędzy już nie ma, Polska je przetrwoniła i czeka ją los „drugiej Grecji”?
Nie będziemy ani drugą Grecją, ani trzecią Wenezuelą, ani piątymi Węgrami. Prędzej staniemy się – jeśli chodzi o poziom dochodu na głowę mieszkańca – drugą Japonią. Możemy do końca tej dekady, co kiedyś wydawało się nieosiągalne, dogonić Japonię, jeśli trendy z ostatnich dziesięciu lat się utrzymają.
Co do długu. Nie jest prawdą, że stoimy przed ścianą, że stoimy na krawędzi przepaści. Moglibyśmy mieć dużo wyższy poziom długu wobec PKB niż obecnie – a mamy jakieś 51% PKB. To tylko niewiele więcej niż połowa średniej dla Unii Europejskiej. Jesteśmy też zupełnie innym krajem, niż ta Polska, która przed ćwierćwieczem zapisała sobie limit 60% PKB długu w Konstytucji. Jesteśmy dziś w UE, jesteśmy prawie trzy razy bogatsi, mamy dużo lepsze ratingi kredytowe niż w 1996 roku, kiedy ten limit zaproponowano – co do zasady, moglibyśmy mieć dług publiczny przekraczający 60% PKB. To nie znaczy, że powinniśmy dług bez uzasadnienia zwiększać. Chodzi raczej o uświadomienie sobie, że mamy na to przestrzeń. Ciągłe powtarzanie, że jesteśmy „drugą Grecją”, prowadzi do...
No właśnie, do czego?
...do tego, że nie inwestujemy w naszą przyszłość i przyszłość kolejnych pokoleń Polaków. Polska jest niedoinwestowana i widać to gołym okiem. Dopiero przez ostatnie trzy dekady zaczęliśmy nadrabiać tysiącletnie infrastrukturalne zaniedbania. Polska była przez prawie całą swoją historię na gospodarczych peryferiach i potrzebujemy ogromnych inwestycji, aby te peryferie opuścić.
A pańscy liberalni polemiści odpowiedzą, że to nie z powodu sufitu dla zadłużenia czy trzymania niskich deficytów budżetowych polska jest niedoinwestowania, lecz przez łamanie w Polsce praworządności, które odstrasza biznes.
Łamanie praworządności to duży problem, nie tylko z przyczyn ekonomicznych. Ale poziom inwestycji w proporcji do PKB spada we wszystkich rozwiniętych gospodarkach, także np. w Niemczech czy Ameryce. I to nie z powodu PiS i Kaczyńskiego. Poziom inwestycji spada, m.in. dlatego że zmienia się ich struktura. Kiedyś inwestowano w przemysł: stalownie, cementownie, kopalnie. A dziś? Istotna część inwestycji prywatnych to wydatki na dobra niematerialne – znaki towarowe, certyfikacje, licencje. A to są rzeczy, które trudniej policzyć i one po prostu mniej ważą. W Polsce inwestycje prywatne spadły bardziej niż gdzie indziej i polityka rządu jest za to w części odpowiedzialna. Ale to nie jedyny powód. Moim zdaniem świetnym sposobem na zwiększenie inwestycji prywatnych jest zwiększenie inwestycji publicznych, bo dadzą one impuls dla dodatkowych inwestycji prywatnych. Np. zbudowanie nowej autostrady, ucyfrowienie usług publicznych czy inwestycje w lepiej wykształconych studentów sprawi, że sektor prywatny sam będzie chciał więcej inwestować, aby nowo stworzony potencjał wykorzystać.
Inwestycji w co? Tylko błagam, niech pan nie mówi, że we wszystko.
Za mało inwestujemy w siebie – wydajemy mniej niż 5% PKB na inwestycje publiczne. A Chiny wydają 15% PKB, trzykrotnie więcej w proporcji do własnego dochodu niż u nas. Korea Południowa też w czasach swojego dynamicznego rozwoju i budowania czempionów przemysłu inwestowała więcej środków publicznych niż my. Skutkiem neoliberalnej narracji jest niedoinwestowanie Polski i osłabienie naszych fundamentów rozwoju.
W co inwestować? Bardzo dobre pytanie. Przede wszystkim w niepodległość energetyczną. Stać nas na to, żeby w ciągu dekady stać się państwem całkowicie niezależnym energetycznie. Dzięki atomowi i OZE Polska może stać się zieloną wyspą energetycznej niepodległości. I to są wysoce rentowne inwestycje. Międzynarodowy Fundusz Walutowy pokazał niedawno, że publiczne inwestycje w zieloną transformację zwracają się z nawiązką, mają pozytywne przełożenie na wzrost PKB i dzięki zwiększonym wpływom do budżetu pozwalają też szybciej spłacić zaciągnięty na ich realizację dług. Nie widzę znaczących finansowych czy technologicznych ograniczeń dla zielonych inwestycji w Polsce – które i tak będą kluczowe dla przyszłego rozwoju Polski. Potrzebne jest tylko przywództwo.
A skoro kończymy tematem długu, to ostatnie pytanie będzie właśnie o niego. Co zrobić z tym licznikiem długu publicznego, który wisi w centrum Warszawy?
Nie lubię tego licznika. Powieszono go być może w dobrej wierze, ale w efekcie tylko dezinformował polską opinię publiczną. Wysokość długu nie jest bowiem celem rozwoju, a tylko środkiem do celu jakim jest rosnący dobrobyt Polaków i wyższa jakość życia. Długiem trzeba tak zarządzać, aby te podstawowe cele wspierać. Dodatkowo, na liczniku kwota długu pokazywana jest bez odniesienia do wielkości dochodu narodowego, co wprowadza w błąd. Czy np. milion dolarów długu tu dużo czy mało? Dużo dla Marcina Piątkowskiego, ale tyle co nic dla Billa Gatesa. Dlatego mówienie o wysokim długu bez odniesienia do PKB jest manipulacją. Dług Polski wynosi około połowy naszego PKB i jesteśmy w tej dziedzinie na jednej z lepszych pozycji w Unii Europejskiej, a nie gorszych.
A jednak, pokazują to międzynarodowe badania, poziom obaw przed inflacją, długiem i pogorszeniem się poziomu życia jest u nas wciąż bardzo wysoki – równie pesymistycznie na gospodarkę patrzy dziś zaledwie kilka innych społeczeństw na świecie.
Zamiast straszyć ludzi widmem fiskalnej katastrofy, trzeba powiedzieć ludziom prawdę, że Polska jest niedoinwestowana, przez całą swoją historię była zapóźnioną gospodarką i nie możemy teraz sami ograniczać sobie szans i oszczędzać na rozwoju. Jeśli chcemy wreszcie wejść do pierwszej ligi gospodarek europejskich, nie zrobimy tego boksując z jedną ręką zawiązaną za plecami – czyli ograniczając wydatki, które będą wspierały nasz rozwój. Czas odrzucić tę neoliberalną narrację, która szkodzi naszej przyszłości. Zielona transformacja, inwestycje w edukacje, ochrona zdrowia i innowacje będą fundamentem naszego dobrobytu w przyszłości. Stać nas na to, mamy dość utalentowanych ludzi, talentu i kwalifikacji, by temu podołać.
Dr hab. Marcin Piątkowski – ekonomista pracujący w Waszyngtonie, prof. Akademii Leona Koźmińskiego, wcześniej wizytujący ekonomista m.in. na Uniwersytecie Harvarda i w London Business School. Autor książki „Europejski lider wzrostu Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu”.