Zabójczy interes. Jak handlarze surowcami zarabiają na wojnie i sankcjach?
Dziś rosyjską ropę sprzedasz ze stukrotnie większą przebitką niż przed wojną. I jest to zupełnie legalne – mówi mi Javier Blas, autor książki „The World for Sale"
Javier Blas jest najlepszym człowiekiem, którego można zapytać jak NAPRAWDĘ wygląda handel surowcami, ropą i bogactwami naturalnymi świata. Na przełomie lutego i marca – gdy inwazja Rosji na Ukrainę znów uczyniła temat cen ropy, gazu i żywności codziennym zmartwieniem setek milionów ludzi na świecie – Javier razem z Jackiem Farchy’m opublikowali „The World for Sale”, książkę która pokazuje historię i kulisy handlu surowcami na świecie. Piszą w niej, jak to się stało, że w ogóle istnieje coś takiego jak globalna cena ropy i jak handlarze mogą dzięki jej pomocy dosłownie obalać rządy na świecie i wygrywać wojny. I dlaczego w czasie każdego poważnego kryzysu światowi przywódcy dzwonią do mało znanych zwykłym obywatelom firm ze szwajcarskimi adresami – bo to od nich może zależeć los całych gospodarek.
W naszej rozmowie Blas mówi mi, ile (i jak) można dziś legalnie zarobić na rosyjskiej ropie, czy dzisiejszy rynek surowców jest bardziej bezlitosny niż w latach 80-tych i jak korupcja stała się „normalnym przedłużeniem działalności biznesowej”, gdy w grę wchodzą miliardowe kontrakty.
Wywiad jest polskim przekładem rozmowy, która ukaże się w oryginale na stronach ASPEN Review Central Europe.
Jakub Dymek: Jak wielki wpływ na świat mają dziś ludzie, którzy – jak mówi tytuł twojej i Jacka Farchy’ego książki – obracają bogactwem świata? Postanowiliście jako dziennikarze i analitycy tego rynku pokazać historię i realia commodity trading, handlu surowcami naturalnymi, ropą, żywnością, matalami rzadkimi i wszystkim, co tylko Ziemia ma. O jak potężnym biznesie więc tak naprawdę mówimy?
Surowce to pieniądze, pieniądze to władza. A w wielu krajach świata surowce i towary, jakie się tam wydobywa i produkuje, to główne źródło utrzymania całego państwa. Więc jak coś pójdzie nie tak, cała gospodarka może runąć. Gdy widzę dziś premiera Sri Lanki, który mówi, że zapasy benzyny w jego kraju starczą na zaledwie dwa dni i nie stać go na zapłacenie za dostawę – choć statek z niezbędnym paliwem jest tuż przy brzegu – to widzę identyczne sytuacje z przeszłości, tylko w innej obsadzie. Nie uwierzyłbym, jak bardzo dokładnie te historie się powtarzają, gdybym sam ich nie opisywał.
To uderzające, jak mało miejsca w debacie o polityce i gospodarce poświęca się handlarzom surowcami. To prawda, że oni lubią działać w cieniu, są niemal anonimowi, a regulatorzy i rządy dalej wiedzą o nich bardzo niewiele. Znamy liczne przykłady nadużyć, jakich się dopuszczali – i to nie tylko w przeszłości, ale naprawdę całkiem niedawno. W tej branży korupcję, łapówkarstwo i manipulację rynkową traktowano jako przedłużenie normalnej działalności. Handel surowcami toczy się dalej bez oglądania się na to, czego społeczeństwo oczekuje dziś i domaga się od biznesu – także dlatego, że to potrzebna i niezbędna część światowej gospodarki. Ale interwencje handlarzy surowcami mogą mieć naprawdę wielkie i dramatyczne skutki – przecież handel surowcami i zasobami naturalnymi finansuje się rebelie i wojny! I albo traderzy są niezwykle bystrzy i z góry trafnie obstawiają zwycięzców tych konfliktów, albo na odwrót: to wsparcie ze strony handlarzy surowcami pomaga wygrać wojnę. I zazwyczaj tak się właśnie dzieje.
Jaką wojnę na przykład pomogli wygrać handlarze surowcami?
Podam trzy przykłady. W latach 80-tych firma Mark Rich & Co wspierała stronę komunistyczną podczas wojny domowej w Angoli. Co jest ciekawe także dlatego, że pokazuje, jak handlarze surowcami dobierają sobie partnerów. Oto miliarder Mark Rich, wcielenie globalnego kapitalizmu, wspiera socjalistyczny albo wręcz komunistyczny rząd w Angoli, popierany przez Związek Radziecki. A w latach 90-tych firma Glencore finansowała handel aluminium z rządem Tadżykistanu w trakcie jednego z najkrwawszych wojen po rozpadzie ZSRR. Można? Można!
Ale jest jeszcze jeden, najbardziej niezwykły przypadek. W 2011 roku Vitol, największa na świecie firma zajmująca się handlem ropą, wsparła powstanie przeciwko Kaddafiemu w Libii dostarczając rebeliantom wartą miliard dolarów ropę, olej napędowy i benzynę na kredyt! Czemu to wyjątkowy przypadek nawet w tej branży? Bo wcześniej, w Angoli czy Tadżykistanie, handlarze surowców wspierali rządy w walce z rebeliantami czy bojówkami. W Libii było dokładnie odwrotnie. Vitol wziął stronę rebeliantów, którzy w tamtym czasie byli uznawani przez tylko część krajów na świecie, ale dla państw Zachodu byli już „naszymi ludźmi”. W tamtym czasie powstanie przeciwko Kaddafiemu wspierały rządy Francji, Wielkiej Brytanii i USA, owszem. Ale w momencie, gdy Vitol wszedł do gry, rebelianci wcale nie wygrywali i nie mieli żadnych stabilnych struktur władzy. Poleciałem w tamtym czasie do Benghazi, które było głównym ośrodkiem rebeliantów i tam dosłownie nic nie działało. Zakład, jaki zrobił Vitol wspierając rebeliantów, był ruchem bez precedensu. Co stało się potem, wiemy.
Czyli wielkie firmy handlują surowcami z kim i gdzie chcą – bez względu na zimną i gorącą wojnę albo sankcje?
Te trzy przykłady pokazują, że na przestrzeni ostatnich czterdziestu lat handlarze surowcami przechylali szalę zwycięstwa na wojnach, gdy mieli w tym interes. Ale to nie wszystko. Chciałbym też przypomnieć, że traderzy uratowali Fidela Castro na Kubie w latach 90-tych. Wyspa potrzebowała wsparcia Związku Radzieckiego by przełamać amerykańską blokadę ekonomiczną i uzyskać dostęp do twardej waluty, ale w 1991 roku ZSRR się rozpadł. Przyszedł wielki gospodarczy kryzys, które władze na wyspie kazały nazywać eufemistycznie „nadzwyczajną sytuacją w warunkach pokoju”. Sądzę, że gdyby wtedy do gry w miejsce Związku Radzieckiego nie weszli zachodni handlarze ropą, gospodarka na Kubie zatrzymałaby się w miejscu, a państwo upadło – bo nie może istnieć państwo bez dostępu do paliwa.
Czy handel ropą – i surowcami w ogóle – to najlepszy sposób, by uciec przed sankcjami?
Dziś już nie tak bardzo jak kiedyś. Ale w XX wieku – zdecydowanie! Teraz europejskie banki są bardziej powściągliwe w kredytowaniu przedsięwzięć, które mogą zostać objęte sankcjami. Jest też dużo większa kontrola przestrzegania sankcji ze strony rządów, organizacji obywatelskich czy mediów. Ale tak naprawdę nie chodzi o to, czy handlarze surowcami łamią sankcje jako takie. Tym bardziej, że wiele z nich ma dobrowolny charakter – jak w przypadku RPA czasów apartheidu, gdy rządy mogły, choć nie musiały, dołączyć do bojkotu tego państwa. Chodzi o to, że w tym biznesie sankcje i wojny postrzega się jako okazję, a nie przeszkodę, do zrobienia interesu.
Dziś również?
Raz za razem jakiś trader albo prezes mówi mi „oj, Javier, my tego nie robimy, daj spokój!” albo „Javier, branża poszła do przodu, w jakich czasach ty żyjesz?”. A dosłownie kilka tygodni temu Glencore, jedna z największych na świecie firm zajmujących się obrotem surowcami, przyznała się przed amerykańskim Departamentem Sprawiedliwości do płacenia łapówek w krajach Afryki i Ameryki Łacińskiej jeszcze w 2018 roku. I w związku z licznymi zarzutami o manipulowanie cenami ropy na swoją korzyść firma zapłaci ponad miliard dolarów kary w USA. Półtora roku temu Vitol przyznał się do płacenia łapówek w Meksyku, Ekwadorze i Brazylii jeszcze w 2020 roku. Widzimy więc, że dwie najpotężniejsze firmy z tej branży brały udział w nielegalnych praktykach dosłownie wczoraj. Gdy więc mówią mi w wywiadach, że dziś już tego nie robią, podchodzę do ich deklaracji bardzo sceptycznie.
Mamy dowody, że jeśli okoliczności na to pozwalają, firmy handlujące surowcami będą płaciły łapówki i dopuszczały się korupcji. Czy widzimy dziś bezczelność porównywalną z latami 70- i 80-tymi? Pewnie nie. Ale jednocześnie dziś obserwujemy nowy typ traderów z Bliskiego Wschodu czy Azji, którzy właśnie kupują sporą ilość rosyjskiej ropy – co jest w zasadzie całkiem legalne – i spodziewają się sprzedać ją z olbrzymim zyskiem. Wierz mi lub nie, ale nazwali sobie nawet jedną z takich firm na cześć jednej ze złych bohaterek z sagi o Harry’m Potterze!
Skoro wojna jest dla obrotu surowcami, rynków energii i towarów taką okazją, to chciałbym zapytać: dla kogo i kto może na niej zyskać najwięcej?
Każdy producent ropy i gazu ma dziś – przepraszam za słowo – zabójcze zyski. Nawet Norwegia zarabia wielkie pieniądze, nie żerując wcale na wojnie w Ukrainie. Bo gdy ceny ropy przekraczają 120$ za baryłkę, a gazu 100 euro za megawatogodzinę, to po prostu zarabia się krocie na eksporcie tych surowców. Tak samo w przypadku Arabii Saudyjskiej, której dzienne przychody ze sprzedaży ropy sięgają miliarda dolarów!
Handlarze surowcami zarobią w tym roku najwięcej w historii – w dużej mierze dzięki wojnie Rosji z Ukrainą właśnie. Źródła tej świetnej koniunktury są różne. Czasami chodzi o to, że państwa potrzebują znaleźć alternatywne źródła ropy, więc to oznacza, że handlarze i pośrednicy mają więcej pracy, rynek jest trudny i mogą liczyć sobie stawki ekstra za te zlecenia. W innym przypadku chodzi o to, że jakiś kraj chce się odciąć od rosyjskich surowców. Ale generalnie to tworzy bardzo dobre warunki dla handlu na światowych rynkach. Na przykład kupuje się teraz rosyjską ropę ze zniżką…
…żeby ją później sprzedać?
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.