Oswajanie porażki
Od miesięcy globalne media tworzą alibi dla przyszłej klęski Ukrainy i przygotowują opinię publiczną na nieuchronny zawód.
“Jak zbankrutowałeś?”, zapytał Bill.
“Na dwa sposoby” - powiedział Mike - “najpierw stopniowo, a potem gwałtownie”
Ernest Hemingway, “Słońce też wschodzi”
Dobra wola globalnej opinii publicznej dla Ukrainy skończyła się jak pieniądze bohaterowi Hemingwaya w słynnej powieści. Najpierw stopniowo, a potem gwałtownie. Ale kto wiedział, ten wiedział. Były znaki.
Dziś nieszczęścia Ukrainy zdają się żyć “prawem serii”. To znaczy: każde kolejne niekorzystne wydarzenie, publiczna gafa czy niepowodzenie karmi się poprzednim. Tu Zełeński obraża Polaków, tam na Słowacji wygrywa też niechętny Ukrainie Fico; okazuje się że ukraińska rakieta zabiła cywili, chwilę potem Wielka Brytania powoli przyznaje, że nie ma już więcej sprzętu do wysłania, ofensywa grzęźnie, rząd USA stawia warunki dla Kijowa i powołuje inspektora do zbadania ewentualnych nieprawidłowości przy transferze zbrojeń, impas w Kongresie grozi wstrzymaniem finansowania pomocy, a amerykańscy republikanie domagają się zakręcenia kurka… jak pech, to pech.
Ale w rzeczywistości obserwujemy coś innego. Nie chodzi o to, że ukraińska dyplomacja sięga po awanturnictwo i moralny szantaż; czy o to, że ukraińskie siły zbrojne ponoszą porażki - to przecież zdarzało się po 24 lutego 2022 roku wielokrotnie. Różnica między “wtedy” i “dziś” nie polega zatem na tym, że teraz polityka zagraniczna Kijowa jest jakościowo wyraźnie gorsza, a ukraińska armia walczy wyraźnie słabiej. Nie. Różnica polega na tym, że teraz więcej o tym słyszymy i czytamy. A autocenzura głównego nurtu medialnego - miesiącami wykluczająca publikowanie niekorzystnych z punktu widzenia ukraińskiej wojny materiałów - widocznie zelżała.
Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie idące dalej. Nie tyle zostało zniesione embargo na pisanie o niepowodzeniach Kijowa, co główny nurt mediów za oceanem zmienił już narrację. Dziś jesteśmy oswajani z ukraińską porażką.
“Porażka” nie musi koniecznie oznaczać tu militarnej klęski, pogłębiającej się zapaści państwa czy jawnego poddania przez rząd w Kijowie okupowanych terenów. Ale z całą pewnością chodzi już o porażkę nadziei i oczekiwań. A najważniejsze światowe media (nawet jeśli z Polski widzimy to z opóźnieniem i jak przez filtr) od miesięcy sączą już wiadomości, które mają posłużyć pogodzeniu się z nową rzeczywistością i stopniowej redukcji dysonansu. Zwycięstwo? Jakie zwycięstwo, trzeba zacisnąć zęby, zamknąć oczy i modlić się o to, że w 2025 roku do Białego Domu nie wróci Trump - to optymizm na dziś, który zastąpił snute całkiem niedawno jeszcze wizje zagłodzenia Kremla sankcjami, terytorialnego rozbicia Rosji i zatłuczenia Putina w rurze niczym Kaddafiego. Dziś zamiast wizji zwycięskich defilad na placu Czerwonym coraz cześciej dostajemy alibi przyszłej klęski.
Skąd wiemy, że to właśnie się dzieje, na czym polega to przestawienie narracji i kiedy się zaczęło?
Po pierwsze: widzimy już, że można w mediach głównego nurtu pisać o sprawach, których samo istnienie było przez pierwsze kilkanaście miesięcy odrzucane a’priori jako “putinowska propaganda”. Przykładowo: skrajnie prawicowa i (neo)nazistowska symbolika wykorzystywana przez niektórych ukraińskich wojskowych, formacje zbrojne i jednostki. Od 2014 do 2022 roku można było o tym głośno mówić, następnie przez kilkanaście miesięcy temat stał się tabu dla wszystkich szanujących się redakcji, a następnie wiosną 2023 roku “New York Times” - ostateczny klucznik i najwyższa instancja przyzwoitości głównego nurtu - zdjął embargo i dał znać, że znów o “spornych” symbolach pisać można.
Nie jest przypadkiem, że ostatecznie wymęczony tekst “NYT” ukazał się właśnie późną wiosną 2023 roku, to właśnie bowiem wtedy, w obliczu malejących nadziei na sukces kontrofensywy, oswajanie porażki zaczęło się na dobre.
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.