Nie bez powodu Donald Tusk zaczął ostatnią konwencję Platformy od minuty ciszy dla ofiar pandemii i podkreślenia, że wszyscy zgromadzeni mają maseczki oraz w pełni przestrzegają obostrzeniowego obrządku. Nie chodziło o zdyscyplinowanie członków partii czy przypomnienie im o obywatelskich powinnościach. Przecież w trakcie kampanii wyborczej 2020 roku Rafał Trzaskowski ściskał się z wyborcami, jakby jutra miało nie być. A w sejmowych kuluarach i poza nimi – jak na urodzinach Roberta Mazurka – politycy Platformy są równie obojętni wobec maseczek i dystansu, jak każdy inny Polak. Chodzi o coś innego.
Wokół szczepionek, pandemicznych obostrzeń i lockdownów tworzy się nowy kulturowy podział. W jednym obozie są „foliarze”, w drugim „sanitaryści”. Oczywiście, sami siebie tak nie nazywają. To określenia, jakie przyklejają im przeciwnicy. Na spektrum między miłością do maseczki, a panicznym lękiem przed testem i patyczkiem w nosie rozciąga się dziś także polska polityka. A to, że jedni próbują narzucić swój słownik drugim, to tylko pierwszy z dowodów, że mamy do czynienia z kolejną wojną kulturową. Ona nie pokrywa się w stu procentach z wojną PiS-u i PO czy prawicy i lewicy, ale jest równie czytelna i podlega tym samym regułom.
Donald Tusk powiedział to, co powiedział, bo w obozie liberalno-lewicowym rośnie wściekłość i pogarda dla osób celowo unikających szczepień, nie stosujących się do obostrzeń sanitarnych i łamiących (fakt, dziurawe jak sito) pandemiczne nakazy i zakazy. Jeszcze mocniej niż PO po stronie surowej egzekucji prawa, obowiązku szczepień i słuchania zaleceń lekarzy stoi Lewica. Gdzieś po drugiej stronie rośnie zaś emocja dokładnie przeciwna. Pogarda i wściekłość na arbitralność zakazów, nieliczenie się z potrzebami jednostki i rodziny – w imię większego dobra – na zakłamanie międzynarodowych instytucji i mainstreamowej prasy. A także zwyczajna niechęć do stosowania się do jakichkolwiek przymusów lub nieracjonalna obawa przed wyolbrzymionym ryzykiem ubocznych efektów szczepionek. To symboliczne, że gdy Tusk robił pokazówkę z mówieniem o maseczkach, Konfederacja organizowała manifestację pod Sejmem z hasłami „szczepienie czyni wolnym” – sugerując, że obowiązek szczepień i nazistowski program ludobójstwa mają coś wspólnego.
Jedni uważają, że „szury i foliarze” niszczą wspólny wysiłek społeczeństwa i przedłużają pandemię. Drudzy zarzucają „sanitarystom”, że w imię własnego poczucia słuszności i gorliwości w nadążaniu za rekomendacjami lekarzy i rządu ignorują prawdziwe życie – potrzeby, możliwości i granice wytrzymałości ludzi, którzy nie mogą żyć w świecie kolejnych lockdownów, zdalnych szkół i kwarantanny. A także zdrowy rozsądek, który mówi, że stosowanie się do nakazów i zakazów rządu w niczym nie pomaga (ani zaszczepionym, ani niezaszczepionym), gdy nie ma w tych posunięciach żadnej logiki i konsekwencji.
Im dłużej ów konflikt trwa, tym łatwiej powiedzieć, kto opowie się po której stronie. Publiczne deklarowanie się po stronie zwolenników szczepień (także ich obowiązku) oraz surowego przestrzegania zakazów jest dziś domeną w większości ludzi postępowych. Takich, którzy na osi poglądów wychyleni są mocno w stronę obyczajowego liberalizmu i kosmopolitycznej tożsamości. Są „lewicowi”, tak jak w dzisiejszej Polsce potocznie rozumie się lewicowość – uważają, że Kwaśniewski był najlepszym prezydentem w historii, chcą aby ich dzieci skończyły szkoły wyższe, są za Zachodem oraz UE i jakimiś tam prawami jakichś tam mniejszości, choć czasem tylko na poziomie haseł. Przeciwników obowiązku szczepień i surowych zakazów organizuje dziś zaś przede wszystkim Konfederacja, ale to grupa dużo bardziej heterogeniczna – to jest różnorodna. W gronie przeciwników szczepień znajdziemy i lewicowo-anarchizujące artystki-zodiakary, imigrantów i imigrantki, ultrakonserwatywnych katolików, rolników, weganki i zwolenniczki okadzania mieszkań palo santo. Słowem – i co ważne – nie jest to wyłącznie krąg zwolenników Brauna, Korwina i Dziambora.
To, czy ktoś dziś popiera „sanitaryzm” czy raczej lokuje się po stronie „foliarstwa” dotyczy jednak podziału innego niż prawica-lewica albo sam progresywizm obyczajowy i konserwatyzm. Chodzi o – przepraszam za brzydkie słowo – instytucjonalizm. Im bardziej ktoś skłonny ufać instytucjom – państwu, Unii Europejskiej, telewizji, rządowi, księdzu, partiom politycznym, pediatrze i sołtysowi – tym zazwyczaj bardziej pokornie zaakceptuje wymogi pandemicznej rzeczywistości. To splot, który w niecodzienny sposób łączy zarówno postępowe mieszczaństwo, dziennikarzy Tv Republika, Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego, lewicę i braci Karnowskich. Im bardziej zaś ktoś ciąży ku „niezależnemu” myśleniu – czerpiąc wiedzę nie z „Gazety Wyborczej” , TVP czy „wSieci”, ale YouTube’a i przypadkowych fanpage’ów na Facebooku – tym prędzej wyląduje w foliarskim obozie. To kwestia poważania do ustalonych autorytetów i sposobów wytwarzania społecznej hierarchii. Choć oczywiście, kto inny jest autorytetem dla wyborców PO (Unia Europejska, Niemcy, Donald Tusk i Krystyna Janda), kto inny dla Lewicy (naukowcy, Joe Biden, WHO, autorytet pism medycznych i organizacje międzynarodowe), a kto inny dla PiS (prezes Kaczyński, episkopat, Ministerstwo Zdrowia, rodzina, państwo jako takie).
Ten rozłam widać też wewnątrz prawicy – publicyści prorządowi i publiczne media konsekwentnie popierają linię PiS-u i kibicują polityce rządu w walce z pandemią, jaka by ona nie była. To przez długi czas doskonale rymowało się z filozofią centralizacji i dużego państwa, jaka nieobca jest przecież Jarosławowi Kaczyńskiemu i obozowi PiS. Ale już tygodnik „Do Rzeczy” – który reprezentuje bardziej indywidualistyczną i republikańską (w amerykańskim sensie) szkołę myślenia – coraz mocniej kwestionuje „sanitaryzm” i wali w zbyt jego zdaniem restrykcyjne podejście rządu. „Władza złamała właśnie własną obietnicę, że szczepienia nigdy nie będą obowiązkowe, i zdecydowała się zacząć wojnę z dużą częścią obywateli, zatrudnionych w kluczowych sektorach państwa, narzucając im faktyczny przymus szczepień” – zaczyna się niedawny tekst Łukasza Warzechy.
Czy te intuicje potwierdzają badania? Do pewnego stopnia tak. Choć jak każda obserwacja dotycząca podziałów kulturowych, i moja teza o „foliarzach” i „sanitarystach” jest tylko pewną próbą złapania życia społecznego w locie, a nie odkrywaniem uniwersalnych prawa fizyki.
Sondaże, które mamy, pokazują konsekwentnie dość podobny obrazek. Najbardziej chcą się zaszczepić i/lub popierają obowiązek szczepień wyborcy Lewicy, obok nich PO/KO, na trzecim miejscu są wyborcy PiS. W środku stawki znajdziemy sympatyków PSL i Ruchu Polska2050 Szymona Hołowni, a (bez zaskoczeń) najbardziej sceptyczni i niechętni są wyborcy Konfederacji. Jest to rozkład mniej więcej stały – tak wyglądało to bowiem, gdy robiono już pierwsze sondaże, zanim nawet szczepionki pojawiły się w Polsce. „Najwięcej zwolenników szczepień znaleźć można w elektoracie Lewicy – 82 proc. i KO – 65 proc. W grupie wyborców PiS to 56 proc., PSL – 50 proc., a Konfederacji – zaledwie 5 proc.” – pisała „Rzeczpospolita” równo rok temu, w połowie grudnia 2020. To – na marginesie mówiąc – obala też tezę, że skuteczność lub nieskuteczność szczepionek ma coś do rzeczy: elektoraty partyjne miały wyrobione zdanie o szczepionkach, zanim ktokolwiek jeszcze w Polsce przyjął preparat. Późniejsze sondaże – z połowy 2021 roku i nowsze – pokazują podobny obraz: Lewica na pierwszym miejscu za obowiązkiem szczepień, PO/KO lub „zjednoczona opozycja” na drugim miejscu, na trzecim PiS. Wyborcy Hołowni i PSL gdyby potraktować ich jako osobne partie, a nie część opozycyjnego bloku, są w tek kwestii za PiS-em, ale przed Konfederacją.
Gdyby chodziło tylko o prosty podział na liberałów i konserwatystów albo duże miasta i prowincję, wyniki byłyby nieco inne – w wielu sprawach wyborcy PiS i PSL są jeszcze bardziej konserwatywni i tradycjonalistyczni niż Konfederacji, zaś Szymon Hołownia uchodzi za postępowego, proeuropejskiego i nowoczesnego. Widać jednak, że Polska2050 przyciągnęła trochę dawnych wyborców Kukiza czy Palikota, mieszkańców mniejszych ośrodków niechętnych wobec partii politycznych i PO-PiSowego duopolu oraz rozczarowanych głównym nurtem życia publicznego w kraju – a wysoki wśród nich odsetek osób niechętnych szczepieniom zaskoczył i sprawił pewien problem samym sztabowcom Polski 2050. Dziś Hołownia musi kluczyć w tej sprawie – jak w wielu innych – i unikać jednoznacznych deklaracji, bo podzieleni w sprawie szczepień i obostrzeń są też jego wyborcy.
Spójrzmy też na rozkład poglądów społeczno-obyczajowych wśród elektoratów z 2019 roku:
Współczynnik chęci do szczepień i ich obowiązku przebiega dokładnie w poprzek wykresu – od lewego dolnego narożnika do prawego górnego. PiS jest pozorną anomalią – bo jego konserwatywni i etatystyczni zarazem wyborcy popierają szczepienia i do pewnego stopnia także ich obowiązek. Polska 2050, której na tym wykresie z 2019 roku nie ma, byłaby gdzieś w środku, koło PSL – i to odzwierciedlałoby jej faktyczne miejsce w socjopolitycznych podziałach w kraju, jak i na osi „sanitaryzm/foliarstwo”. PiS przeczy oczywistym definicjom, bo w kwestii swojej ideologii i polityk publicznych jest prawico-lewicą. To narodowo-katolicko-etatystyczną partia, która w rzeczywistości zbiera głosy ubogich, mniej wykształconych i robotników, czyli nominalnych wyborców lewicy. I wszystko się zgadza: dlatego w kwestii obowiązkowych szczepień wyborcom PiS-u bliżej do socjaldemokratycznej lewicy niż do republikańskiej prawicy w USA, niemieckiego AfD albo libertariańskiej i antyinstytucjonalnej Konfederacji.
Że to kwestia kulturowa, dowodzi także pewna anegdota, z którą zostawię państwa na koniec. Jesienią tego roku – zanim skasowałem Facebooka – zauważyłem coraz mocniejsze głosy przeciwko „foliarstwu” i „antyszczepom” pośród moich liberalnych i lewicowo-liberalnych znajomych. Ci sami ludzie, którzy normalnie są za ochroną słabszych i mniejszości, głośno zaczęli domagać się na przykład odmawiania pomocy medycznej niezaszczepionym i innych form publicznego ostracyzmu. Nie to jednak jest najciekawsze. Co interesujące, w tych wypowiedziach jako figura osoby niezaszczepionej i szkodliwej pojawiał się zazwyczaj tępy PiS-owiec, głupia baba ze wsi albo wąsaty Janusz. Niejeden z moich znajomych – choć badania temu przeczą – był skłonny dać sobie rękę uciąć, że wysiłek szczepień i restrykcje sanitarne sabotują w Polsce PiS-owcy i emeryci. Większości z nich nie przyszło na myśl, że społeczny portret „foliarza” jest często dużo bardziej podobny do nich samych – to nierzadko drobni przedsiębiorcy wściekli na lockdowny, niejedna osoba ze świata muzyki i kultury, niemało „normalsów” od Hołowni albo kolega-informatyk z biura.
Prawie nikt też nie odniósł się do faktu, że najbardziej niechętni obowiązkowym szczepieniom i obostrzeniom (na przykład zamknięciu galerii handlowych i klubów) są ludzie młodzi, w tym młode kobiety. Dane przedstawione przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej potwierdzają ten trend, a niedawne badanie sondażowe opublikowane przez „Dziennik Gazetę Prawną” mówi to samo. Według niego blisko 90% (!) najmłodszych – 18-29 latków – nie chce, aby w kinach i teatrach można było sprawdzać certyfikaty COVID. Według innego badania, również dla „DGP”, obowiązku szczepień dla wszystkich chce… równie zero procent najmłodszych.
To oczywiście musi wywołać dysonans poznawczy u tych, którzy byli przekonani, że podobne postawy nie dotyczą młodych, wykształconych i z dużych ośrodków. Faktycznie jest tak, że najbardziej niechętna obostrzeniom i obowiązkowi szczepień jest wieś – ale już różnice między małymi miastami i wielkimi metropoliami, albo wschodem i zachodem kraju nie są tak duże. Wśród organizatorów sprzeciwu wobec obostrzeń i obowiązku szczepień są raczej liderzy swoich lokalnych społeczności, matki aktywne na Facebookowych grupach rodzicielskich, i działacze środowiska małego biznesu i jednoosobowych działalności gospodarczych, a nie ludowe masy pod przewodnictwem lokalnego księdza czy sekciarza (choć tak jest już na przykład w Rosji, Grecji i USA).
Po drugiej stronie – u prawicy i libertarian – pojawia się zaś równie często stereotyp mówiący, że za obostrzeniami i obowiązkiem szczepień musi być lewica i mainstream, choć w rzeczywistości w Polsce surowy lockdown najpierw wprowadzał PiS, a na całym świecie – z wyjątkiem republikanów czasów Trumpa – za obostrzeniami i zakazami były prawie wszystkie rządzące partie prawicy, chadecji i konserwatyści.
To także mówi nam wiele o tym, jak bardzo kulturowo ideologiczny stał się to podział. Wiosną pisałem, jak wojny kulturowe pożerają pandemię. Dziś – to logiczny kolejny krok – zdrowie publiczne, obowiązki państwa w dobie pandemii i sam spór o szczepienia stał się ofiarą podobnej polaryzacji. Gdy szczepionka stanie się kulturowym emblematem – sposobem powiedzenia „za” lub „przeciw” w jakimś ideologicznym sporze – nie będzie z tej drogi odwrotu. A logika wojen kulturowych mówi, że nie ma miejsca na przekonywanie drugiej strony czy dyskusję, jest tylko obrona własnej tożsamości i jej nowych dogmatów. Do licznych podziałów w Polsce doszedł właśnie kolejny.