Niedaleko pada „libek” od „lewaka”
Dwa rzekomo śmiertelnie pokłócone plemiona Polaków mają więcej wspólnego, niż im się wydaje.
Przyglądając się internetowym sporom „libków” i „lewaków” można odnieść wrażenie, że to dwa zwaśnione plemiona, sekty wręcz, które dzieli niemożliwy do przekroczenia dół nienawiści. Po obu stronach zresztą są osoby, którym takie ustawienie sporu przynosi sporo profitów. Więc inwestują w tę wojnę. Kto zliczy, ile już tekstów, publicystycznych naparzanek w programach komentatorskich, memów i manifestów przyniosła to libkowo-lewacka wojna w mediach społecznościowych?
Najciekawsze jednak jest to, że cały ten spór może być tak naprawdę oparty na kłamstwie. Nie ma „kosy” między sympatykami lewicy i resztą tak zwanej „zjednoczonej opozycji” w Polsce. Bo to ci sami ludzie. A kłótnia? To kłótnia w rodzinie. Wyborcy Lewicy są dużo bardziej liberalni, niż reprezentujący ich internetowy komentariat i politycy. Czasem są nawet bardziej liberalni niż Platformy, a i w niektórych sferach niedaleko im do Konfederacji. A lewica nie jest partią ludu, społecznych dołów i wykluczonych, lecz partią elit. Nie wierzycie? To przeczytajcie.
„Statystyczny wyborca" lewicy mieszka w mieście, ma wyższe wykształcenie i pracuje na stanowisku kierowniczym albo jako specjalista o wysokich kwalifikacjach – o ile nie jest wciąż studentką albo już emerytem. Rzadko uczestniczy w praktykach religijnych, ma proeuropejskie poglądy i jest zadowolona ze swojej sytuacji zawodowej. Oczywiście, obraz „statystycznego wyborcy” jest pewnym uproszczeniem, i w tym sensie może zakłamywać rzeczywistość. Ale prawidłowości, na jakie wskazuje, wychodzą w każdym kolejnym badaniu. Jak choćby tym, które mówiło, że pod względem wykształcenia, miejsca zamieszkania i pozycji zawodowej elektoratowi lewicy jeszcze niedawno najbliżej było do… wyborców Nowoczesnej Ryszarda Petru.
Oczywiście, Nowoczesna nie istnieje już jako osobny podmiot, ale nawet w 2017 roku wśród osób deklarujących lewicowe sympatie odsetek chętnych oddać swój głos na Nowoczesną był dwukrotnie większy niż na Razem!
Co może nie powinno dziwić aż tak bardzo, gdy weźmie się pod uwagę, że robotników w elektoracie Lewicy było w 2015 roku 2%, a osób na stanowiskach kierowniczych i specjalistów z wyższym wykształceniem 31%. Także przepływy elektoratów pokazują podobną tendencję. Spośród wyborców Petru, najwięcej po PO, bo 28% przepłynęło w 2019 do Nowej Lewicy. Jeszcze w 2015 roku elektorat SLD był najbardziej socjalny (i prorosyjski) – dziś, po sojuszu z Razem i Wiosną, na wiele pytań o gospodarkę i państwo elektorat Lewicy odpowiada równie liberalnie, co PO. Tym samym też elektorat lewicy przesunął się – co już mało zaskakujące – na pozycje najbardziej proeuropejskiej i prozachodniej siły. Skąd to wiemy? Z sondażowych odpowiedzi samych pytanych o to Polek i Polaków.
Badania elektoratów CBOS z 2019 pokazywały, że wyborcy lewicy w kwestiach takich jak poparcie dla prywatyzacji przedsiębiorstw czy troska o bezpieczeństwo miejsc pracy znajdowali się pomiędzy Koalicją Obywatelską a Konfederacją. Tylko 26% wyborców Lewicy uważa, że trzeba chronić miejsca pracy, nawet gdy pogarsza się sytuacja gospodarcza. Mniej niż połowa z nich zgadza się ze stwierdzeniem, że znacząca ilość firm powinna pozostawać w rękach państwowych. Więcej niż co dziesiąty wyborca lewicy uważa też, że to ludzie sami, a nie państwo, powinni załatwić sobie opiekę zdrowotną i edukację dzieci. W każdej z tych kategorii bardziej konserwatywne poglądy mają tylko Konfederaci.
Badania na Panelu Ariadna, choć mam problem z ich tendencyjnością, regularnie pokazują nieproporcjonalnie dużą jak na Lewicę niechęć do świadczeń społecznych i zasiłków. Prof. Ryszard Szarfendberg na podstawie European Social Survey z 2016 roku przypominał też, że wśród Polaków deklarujących lewicowe poglądy aż 78% uważa, że zasiłki powodują lenistwo.
Co ciekawe, jeszcze w 2015 roku, zanim PiS zajął pozycje socjalno-etatystyczne, a partią władzy była wciąż PO, to wyborcy SLD wyrażali najbardziej lewicowe poglądy ze wszystkich. Im bardziej jednak z biegiem lat PiS zaczynał się kojarzyć z polityką świadczeń społecznych, redystrybucji, zasiłków i znaczącej roli państwa – tym bardziej niechętni wobec tych postaw stawali się wyborcy lewicy. Nowe badania – z których część jest jawna, a część pozostaje tylko do dyspozycji partii – wynika, że niechęć do 500+ i w ogóle rozszerzania państwa socjalnego, jest u wyborców lewicy większa niż wśród wyborców PO i Hołowni…
Ten tekst jest dostępny dla wszystkich dzięki płatnym subskrypcjom mojego newslettera. Podoba ci się ta analiza i chcesz wesprzeć moje pisanie? 🙏🏻 Jeśli jeszcze cię z nami nie ma, dołącz do grona płatnych subskrybentów i subskrybentek – w cenie jednej kawy ☕️ miesięcznie uzyskasz dostęp do wszystkich tekstów i całego archiwum.
Dziękuję z góry ❤️ – te teksty powstają tylko dzięki waszemu wsparciu.
CBOS niedawno wykazywał, że najbardziej obok Konfederatów w skuteczność, sens i opłacalność programu 500+ wątpią właśnie wyborcy Biedronia, Czarzastego i Zandberga. Na pytanie “Czy, ogólnie rzecz biorąc, popiera Pan(i) czy też jest Pan(i) przeciwny(a) programowi Rodzina 500 plus (...)?” – twierdzącą odpowiada tylko połowa wyborców lewicy (59% Hołowni, 98% PiS-u). Mniej niż jedna trzecia osób deklarujących lewicowe poglądy (31%) popiera powszechność świadczenia – choć to właśnie powszechne wypłacanie zasiłków, bez kryteriów dochodowych, uchodzi za lewicowe podejście. Badanie IPSOS dla Oko.press wskazywało, że wyborcy Lewicy najchętniej ze wszystkich ograniczyliby wypłaty świadczenia 500+ w związku z pandemią.
Te same intuicje potwierdzają podsumowania badań fokusowych i badań skupień elektoratów, które przeprowadzają partie, a z którymi się zapoznałem. Posadzony przy stoliku i przepytywany w ramach badania fokusowego – czyli dyskusji z moderatorem – wyborca lewicy deklaruje, że jest za sprawiedliwością i równością, ale ma serdecznie dosyć „rozdawnictwa”, a PiS-owskiego socjalu w szczególności. Lewicowe partie wiedzą dzięki kolejnym badaniom – choć z oczywistych powodów nie przyznają się do tego na zewnątrz – że u ich wyborców dochodzą do głosu dziś negatywne opinie wobec „socjalu” i zasiłków wypłacanych przez państwo.
Wyborcy uważają, że pieniędzy nie można ot tak rozdawać, należy raczej gospodarować nimi „mądrze”, to znaczy by wspierać najzdolniejszych, a także by dzięki świadczeniom umożliwiać awans społeczny. Cały czas rygorystycznie jednak pilnując, by socjalne wydatki państwa służyły wszystkim, napędzały edukację i rozwój – a nie po prostu trafiały do rąk biednych czy niezaradnych. W niektórych wymiarach można nawet odnieść wrażenie, że wyborcy uważający się za lewicowych bardziej niż wszyscy pozostali zafiksowani są na celach, metodach i sposobach realizowania przez państwo polityki socjalnej. Jak gdyby ani jej do końca nie ufali, ani nie byli w stanie zaakceptować świadczeń rodzinnych czy zasiłków dla bezrobotnych jako elementu lewicowej polityki „tak po prostu”, bez zastrzeżeń.
Wyborca Lewicy jest bowiem dziedzicem kilku różnych merytokratycznych etosów – PRL-owskiej obietnicy awansu społecznego i szacunku do edukacji, fetyszu skuteczności i „zdolności” powszechnego wśród mieszczan, a także obecnego wśród ponadprzeciętnie wykształconego elektoratu Razem elitaryzmu ludzi nauki. Jednak powód, dla którego wyborca lewicy wybrzydza dziś na „rozdawnictwo” i „socjal” jest prostszy: politykę tę realizuje dziś PiS. Antypisowska emocja jest bowiem wśród wyborców Lewicy równie mocna – a czasami większa – niż wśród sympatyczek i sympatyków PO/KO.
Można tak długo… odmłodzenie i feminizacja elektoratu Lewicy spowodowało na przykład przesunięcie się partii nie na bardziej opiekuńcze, lecz wolnościowe pozycje. „Miejsce lewicy na scenie politycznej wyznacza dziś pryncypialne stanowisko w kwestii wolności do przerywania ciąży, równego traktowania księży przez organy ścigania oraz praw osób LGBT+” – pisał na łamach kwartalnika „Zdanie” poseł i socjolog prof. Maciej Gdula wiosną 2021 roku. „Te trzy kwestie stały się dla dużej części elektoratu symbolami nadużyć pisowskiej władzy. Zawieść ten elektorat oznaczałoby dla Lewicy osunięcie się w polityczny niebyt” – stawiał twardo sprawę Gdula. Przypominał jednak też w tym tekście, że od Lewicy „odpłynął starszy elektorat. A ten, który przybył, to przede wszystkim młodzi ludzie dominujący także na protestach. Z grupy powyżej 50 lat odeszło 450 tys. Osób. Jednocześnie na Lewicę głosować chce więcej młodych ludzi do 30 roku życia, których przybyło 125 tys”. Fakt, że Gdula zdefiniował postawy lewicowe przez hasło „wolności”, a nie równości, solidarności czy opieki, staje się w kontekście tych liczb podwójnie znaczący.
To wszystko falsyfikuje tezy wygłaszane z różnych stron o tym, że Lewica jest antyliberalna (jej wyborcy ewidentnie nie są), ale i o tym, że możliwy byłby sojusz z PiS-em. Po obu stronach kłótni „libków” i „lewaków” dominują zaś kompletnie oderwane od rzeczywistości głosy – jedni uważają drugich za bolszewików, ci drudzy odwdzięczają się pierwszym oskarżeniem o społeczny darwinizm (i oczywiście „dziaderstwo”). W praktyce często są jak człowiek, który po szklance mocniejszego trunku gniewnie wygraża swojemu odbiciu w lustrze.
Jedni i drudzy są dużo bliżej, niż myślą. Ale czy i dla kogo to jest wiadomość dobra, tego nie wiem.
Mój większy tekst na temat charakterystyki wyborców Lewicy – którego powyższa analiza jest tylko częścią – ukaże się także na łamach poniedziałkowego „Przeglądu” i na stronach sklep.tygodnikprzeglad.pl z piątku na sobotę. Bardzo zachęcam do lektury.