Jak social-media usmażyły nasze mózgi 🍳 i dlaczego Joe Biden to hologram.
Historia mojej krótkiej walki (i szybkiej przegranej) z ruchem antyszczepionkowym.
Ta historia zaczyna się, gdy było już po lockdownach i postanowiłem coś dla siebie zrobić. Nieważne dla całej opowieści, o co chodziło konkretnie: fryzjera, masaż czy wizytę u kosmetyczki. Istotne jest tylko to, że w trakcie wizyty siedzi się na fotelu i rozmawia z drugim człowiekiem.
Wchodzę, witam się, typowy small talk o pogodzie.
Proszę pana, media tak kłamią, że nawet temperatury nie są w stanie uczciwie podać! – odpowiedziała ze śmiechem na zagajkę o pogodę moja gospodyni. Jej salon mieścił się na nieco zapomnianej developerskiej inwestycji, po dwudziestu latach od wylania fundamentów już bardziej zaniedbanej niż świeżo wyremontowane poniemieckie robotnicze osiedle wokół. Na potrzeby tego tekstu nazwijmy moją rozmówczynię Panią Wiolą.
Ucieszyłem się na tę zaczepkę, bo nie miałem nic przeciwko, żebyśmy wspólnie – nawet jeśli moim kosztem – pośmiali się z wad dziennikarskiej branży. Media są odklejone od rzeczywistości, politycznie usłużne, gadające głowy nie mają pojęcia o życiu swoich rodaków. Cała ta paplanina w gazetach i radio prowadzi tylko do tego, że człowiek chce pojechać na urlop do kraju, gdzie z głośników i ekranów sączy się język, którego nie znamy. A twarze polityków i celebrytów są dla nas równie anonimowe, jak twarz kierowcy Ubera w lusterku i schowana za maseczką stewardessa w samolocie. Nie było nam dane jednak długo tylko niewinnie żartować.
Ale w tej Francji co się dzieje, to ja już nie mogę. Dobrze, że u nas tego jeszcze nie ma. Pytam, czego konkretnie jeszcze nie ma, ale zaraz żałuję mojego pytania. No, tak: paszportów covidowych, testów przy wejściu do pociągu, kontroli nawet w piekarniach i całej tej społecznej segregacji i szczepionkowego apartheidu. Rozumiem problem z niewygodą i niechęć do władzy wdzierającej się w prywatne życie, odpowiadam, ale ja się zaszczepiłem i póki co nie cierpię jeszcze żadnych męczarni. To mała „cena” za szybszy powrót do normalności.
Dlaczego się pan zaszczepił, mogę zapytać? – docieka moja rozmówczyni. No, eee, chcę być zdrowy, a jak zachoruję, chcę przejść tę chorobę łagodniej, a poza wszystkim marzę już o urlopie i wyjeździe choćby za czeską granicę bez martwienia się o tuzin niepotrzebnych formalności. I nie chcę być zmuszony do przedstawiania dowodów na to, że nie jestem chodzącą bombą biologiczną gotową zdetonować się w krainie smażonego sera, górskich parków narodowych i piwa Krakonoš. Mam bąbel na ramieniu, zmiętolone zaświadczenie z unijną flagą i kodem QR wciśnięte między strony paszportu oraz święty spokój.
Ale nikt nie dowiódł, że te szczepienia są skuteczne, prowadzenie eksperymentów na ludziach jest niezgodne z konwencją genewską, kłucie się w ramię tylko przedłuża pandemię, a wirus mutuje i nabiera odporności na szczepienia, poza tym czy słyszał pan o porażce projektu szczepień Gatesa w Indiach? – wyrzuca serię argumentów, w różnych proporcjach mieszających prawdę, półprawdę i fałsz Pani Wiola.
Ok, wchodzę w to. Staram się odpowiedzieć i znaleźć ripostę na każde z pytań i zaczepek, choć to jasne, że prędzej czy później polegnę. Nie znam na wyrywki historii ponad 200 lat badań nad szczepionkami i prawdę mówiąc nie śledzę z wypiekami na twarzy projektów fundacji Melindy i Billa Gatesów.
Czy zna pan choćby jedną chorobę w historii świata, którą wyeliminowano przy pomocy szczepień?! – drąży dalej Pani Wiola. Polio? – trochę odpowiadam, a trochę strzelam. Pamiętam, że słuchałem ostatnio całej audycji o sukcesach i porażkach programu szczepień przeciwko polio w USA. Sprawdziłem potem i okazało się, że poprawna odpowiedź na tak zadane pytanie brzmi: ospa prawdziwa. „Ospa prawdziwa to jedyna choroba zakaźna dotykająca człowieka, jaką udało się całkowicie zwalczyć dzięki szczepieniom i był to jeden z największych sukcesów zdrowia publicznego” – czytam w broszurce na ten temat, którą wydał Główny Inspektor Sanitarny. Ale to na razie bez znaczenia, bo mnożą się kolejne pytania.
Czy widział pan wywiad z twórcą szczepionek mRna, który sam powiedział, że są one nieskuteczne? Słuchał pan tego? Wie pan, kto to jest? Nie wiem, odpowiadam. Ale nie wiem też, jak ma na nazwisko wynalazca silnika odrzutowego. Gdyby jednak zaczął gadać teraz w mediach, że silniki odrzutowe to bzdura i spisek fundacji Gatesów, również nie sądzę, żeby zmieniło to moje nastawienie do samolotów. Latałem samolotem, wiem że on unosi się w powietrze i nawet jeśli twórca napędu odrzutowego twierdzi teraz inaczej, szybko zdania nie zmienię.
Przyznam, że miałem kilka momentów, w których naiwnie sądziłem, że jednak wygrywam ten spór. To znaczy, że nawet jeśli nie wiem tego czy tamtego o szczepieniach, to proponując pewne uniwersalne zasady dyskusji i apelując o spójność argumentów pomiędzy dziedzinami, mam jakąś przewagę. A chemia?! Do wszystkiego dodawana jest chemia, czy człowiek może tak żyć? – pyta Pani Wiola. Macham ręką po jej salonie i pokazuje na całe półki kosmetyków: a to nie jest chemia? Daje to pani ludziom, każe się tym oblewać, smarować i jeść! I nie ma z tym problemu.
Myślicie może państwo, że to już koniec? Nic podobnego, ciekawie robi się dopiero teraz.
***
A dlaczego media nie mówią, że Trump jest dalej prezydentem?! – krzyczy prawie Pani Wiola, gdy skończyliśmy cały interes i równie dobrze mógłbym już zbierać się do wyjścia. Trudno, łapię przynętę. Przepraszam bardzo, Biden wygrał wybory i Biden jest prezydentem. Mamy już wyniki. Ja wiem, że kolegium elektorskie to głupi system i w ogóle demokracja w USA jest kulawa, ale droga pani, Biden te wybory wygrał. To niby dlaczego Trump ma dalej dostęp do prezydenckiego samolotu, lata nim po kraju, a generałowie i armia wciąż słuchają jego rozkazów? Armia dalej uznaje Trumpa za prezydenta USA, proszę pana.
Trochę odbiera mi mowę, ale staram się dodać dwa do dwóch i odpowiedzieć: Trump lata swoim własnym samolotem pasażerskim, który w trakcie jego prezydentury żartobliwie nazywano Trump Force One. To również wielka maszyna firmy Boeing, więc może jednak tylko się pani wydaje, że to jest to samo? Czy Air Force One i Trump Force One skleiły się w jedno i dlatego sądzi pani, że on wciąż cieszy się przywilejami prezydenta? Ale wybory były sfałszowane, nie czytał pan o firmie produkującej maszyny do głosowania i o kartach wyborczych leżących w rowie i o tych wszystkich nieprawidłowościach. A co z mejlami Anthony’ego Fauciego, które wyciekły? A co z wyrokiem w sprawie… Pani Wiola rzuca nazwami, nazwiskami i epizodami z kampanii wyborczej, o których nie słyszałem, nie pamiętam, albo tylko ledwo obiły mi się o uszy. Nie daję rady polemizować na bieżąco: pamiętam tylko, że uderzyło mnie, ile wie o amerykańskiej polityce, że zna i prawidłowo wymawia te wszystkie nazwiska, że wiernie cytuje z pamięci nazwy miejscowości i wymienia liczne afery.
W tym momencie do poczekalni wszedł następny klient. Prawie już się z Panią Wiolą na siebie wydzieraliśmy, więc wybrał dobry moment. Obecność trzeciej osoby nas uspokoi – pomyślałem – przecież to niepoważne, żebyśmy stali tam dalej (ja już w kasku rowerowym i na wpół zapiętym płaszczu) próbując ustalić faktycznego zwycięzcę amerykańskich wyborów prezydenckich. I wtedy dostałem kombo ciosów, perfekcyjnie wyprowadzone fatality.
A dlaczego Joe Biden to hologram?!
Jeszcze raz:
A
dlaczego
Joe Biden
to
hologram?
Pytam, jak to? No przecież widzi pan, że jak on występuje na niebieskim tle, to ucina mu głowę. Wystarczy zobaczyć na wideo. Prawdziwego Bidena schowali, a zamiast niego wystawili hologram. Wiadomo, że on był tylko potrzebny do czasu, a teraz można już zastąpić go hologramem i naprawdę rządzić światem.
Wow. W przypływie trzeźwego myślenia chwytam się pierwszego, co przychodzi mi do głowy. Proszę pani – pytam – ale gdyby jacyś „oni” chcieli ukryć Bidena, to po co sięgać po nie wiadomo jak zaawansowaną technologię, jakieś hologramy i projekcje 3D? Przecież można było postawić zwykłego sobowtóra, aktora i wyszłoby na to samo, a jeszcze taniej.
Na co podnosi się z fotela ten kolejny klient – który zdążył w trakcie naszej kłótni już przemieścić się z poczekalni – obraca głowę i patrzy na mnie.
Proszę pana, hologramy to już nie jest żadna zaawansowana technologia. Wiadomo, że tak robią.
***
Nie dawała mi spokoju ta rozmowa. Zadzwoniłem do przyjaciół, powiedziałem rodzinie i znajomym. O co tu chodzi? Czy ja czegoś nie wiem i teorie w rodzaju QAnon nagle mają w Polsce swoich wyznawców? Skąd wzięła się hipoteza hologramu? Może to pisanie wszystkich wyważonych i umiarkowanych tekstów to najprostszy sposób na zmarnowanie swoje życia? Czy od Hillary Clinton naprawdę czuć siarkę?
Mój szok i smutek tylko pogłębiło to, że moim zdaniem ludzie wątpiący w uczciwość elit politycznych i medialnych, mają do swoich wątpliwości prawo. Nie można ich poniżać i wykluczać ze społeczeństwa. Czasem teorie spiskowe są tylko językiem wyrażania całkiem uzasadnionej nieufności wobec władzy. Bywają też desperacką i nierzadko szkodliwą próbą wskazania faktycznych białych plam i obszarów tabu w naszej dyskusji publicznej. Talibowie jednak lądowali w Polsce, a CIA kłamało. Choć w swoim czasie uchodziło mówić, że jest dokładnie odwrotnie. Nie raz i nie dwa zdarzyło się tak, że ludzie napiętnowani jako „szury” wyłącznie wcześniej niż inni odkryli rysy na powierzchni naszej rzeczywistości.
Gdybym w ciemno podążał za tym, co za właściwe i naukowe uznaje publicystyczny mainstream, musiałbym wyrzucić z mojego życia parę ważnych dla mnie osób. Czasami po latach i tak okazywało się, że to ci „wariaci” w gronie moich znajomych mieli od początku rację, a główny nurt mediów docierał do tych samych konkluzji spóźniony. Intelektualiści i dziennikarki ogarnięci instynktem stadnym, skłonni do przerażająco regularnych wybuchów jakobinizmu, nie są wcale mądrzejsi niż wciągnięte w ten sam mechanizm fryzjerki, taksówkarze i budowlańcy. Jedna i ta sama rzecz – choćby hipoteza o laboratoryjnym pochodzeniu nowego koronawirusa – w ciągu roku raz jest wariacką teorią antychińskich psycholi, a raz poważnym wyzwaniem międzynarodowym, któremu z uwagą przygląda się prezydent USA i podległe mu służby. Kto ma rację?
To nie znaczy, że nieufność i teorie spiskowe są dobre w każdej dawce. Czasami wielopiętrowa, zawiła i przecząca wszystkim wcześniejszym doniesieniom interpretacja prostej sprawy, która brzmi jak teoria spiskowa, jest niczym więcej niż teorią spiskową właśnie. Jak coś wygląda jak kaczka, chodzi jak kaczka i robi dźwięki jak kaczka – to bywa, że jest po prostu kaczką. Istnieje różnica między odrzucaniem obrazu rzeczywistości, jaki kreują media, a odrzucaniem rzeczywistości w ogóle. Po której stronie była Pani Wiola, nie mnie sądzić. Osoby, które wpadają w spiralę teorii spiskowych, ocenia się najczęściej przez pryzmat klasy i edukacji – stereotyp każe myśleć, że są głupie, niezaradne, niewykształcone, niezdolne do krytycznego myślenia. Badania nie potwierdzają wcale takiego obrazu, a socjologiczny portret osoby wierzącej w teorie spiskowe jest w rzeczywistości dużo bardziej skomplikowany. Pani Wiola nie była głupia, nie była niezaradna i prymitywna, nie brakowało jej zdolności do krytycznego myślenia i przywiązania do szczegółu – raczej, niestety, te dwie ostatnie cechy występowały u niej w nadmiarze.
Miałem jednak kilka swoich hipotez i domysłów, skąd moja rozmówczyni brała swoje teorie. Podejrzewałem to i owo. Ale wciąż miałem więcej pytań, niż odpowiedzi. Postanowiłem wrócić. Umówiłem się na kolejną wizytę za miesiąc.
***
Skąd zna się pani tak na amerykańskiej polityce, zapytałem, gdy tylko rozmowa potoczyła się w kierunku, który na to pozwalał. Ale jak to? – wyraziła swoje zdziwienie pytaniem Pani Wiola. Jej zdaniem wcale nie znała się na polityce, tylko po prostu oglądała właściwe kanały.
Moja hipoteza przed spotkaniem była następująca. Pani Wiola nie czyta prasy, ani nie ogląda mediów, którym tak naprawdę wcale nie ufa. Czepie wiedzę – albo „wiedzę” – z mediów społecznościowych, które musi przeglądać godzinami. Być może miała na to czas podczas kolejnych lockdownów, gdy jej salon był zamknięty, a liczba klientów ograniczona. To by tłumaczyło też niechęć do pandemicznych ograniczeń. Założyłem, że musi dużo czasu spędzać w sieci, bo pamiętała masę nazwisk i szczegółów, do których serca nie mają nawet zawodowi dziennikarze i publicyści. Ale może było tak, że po prostu miała fenomenalną pamięć i moje założenie o tym, że teorie spiskowe pochłaniają dużą część jej czasu, było od początku fałszywe. Nie miałem też wcale pewności, ani żadnych intuicji, jakie kanały śledzi. Może Alex Jones? Ale jej nieufność obejmowała tak wiele dziedzin – od RODO, przez telemarketerów aż po szczepionki i wydawcę Newsweeka – że to musiało być coś jeszcze. Rzeczywistość okazała się w jakimś sensie jeszcze gorsza niż moje oczekiwania.
Kiedy doszliśmy już do konkretnych kanałów i do źródeł teorii Pani Wioli, okazało się, że w całości pochodzą one z polskiego YouTube’a. Skąd to wiem? Już mówię. Pani Wiola zaczęła rzucać nazwiskami youtuberów, które nic mi nie mówiły, ale wszystkie kończyły się na –ski. Zapytałem, czy ogląda amerykańskie albo zagraniczne wiadomości, przecież rozmawialiśmy tyle o USA i Francji. Nie, nie zna żadnych języków obcych. Wszyscy ludzie, którzy mówią prawdę, są kneblowani! – przekonywała. Zacząłem dopytywać, czy wobec tego, jeśli ludzie których opinie ceni, są kneblowani, czy próbowała szukać innych platform, gdzie mogłaby znaleźć wiedzę o tym, co ją interesuje. O szczepionkach, pandemii, protestach we Francji i Australii, Bidenie-hologramie. Czy może korzysta z reddita, rumble, twitcha, discorda? Nie, nie umie.
Zalogowanie się na inny portal niż YouTube jest dla niej za trudne, nie potrafi tak naprawdę samodzielnie poruszać się po internecie z wyjątkiem łatwych w obsłudze dużych platform. Próbowała nawet kiedyś, ale zniechęciło ją to. YouTube jest prosty w obsłudze i daje jej to, czego chce. Ludzi, którzy w jej własnym języku mówią, że szczepionki to oszustwo, walka z pandemią jest przeciwskuteczna, żyjemy w matrixie, a „oni” chcą nas zniewolić i w tym celu sfałszują nawet amerykańskie wybory.
Pani Wiola nie znała języków i nie miała kompetencji cyfrowych, żeby samodzielnie poszukiwać teorii spiskowych u źródeł. Nie była, jak bohaterowie dokumentów HBO, zakopaną do uszy w sieci nałogową użytkowniczką forów obrazkowych i list dyskusyjnych dla wtajemniczonych. Potrafiła zalogować się do jednego serwisu. Jej zdolność do korzystania z wyszukiwarki wideo ograniczała się do wpisania w jej okienko słów „szczepionki” czy „lockdown”. Najprawdopodobniej całą resztę zrobił już algorytm. Gdy okazało się, że Panią Wiolę najdłużej trzymają przed ekranem treści sprzeciwiające się pandemicznym ograniczeniom, które uderzały w jej biznes, za nimi poszły kolejne. Szczepionki nie działają, Bill Gates nas oszukuje, Big Pharma truje nas chemią, Trump dalej jest prezydentem, Biden to tylko hologram.
Mamy już oczywiście badania i opracowania, które pokazują, że dokładnie tak to działa – na platformach cyfrowych wystarczy kliknąć w jedną reklamę płytek łazienkowych, żeby algorytm uznał nas za fanatyków remontu i trzy lata naprzód bombardował zachętami do wyburzenia całego swojego domu i postawienia go na nowo. Oczywiście w przypadku polityki jest to po strokroć groźniejsze. Osoby, które mają choćby ograniczone i incydentalne wątpliwości w sprawie lockdownów, szczepień czy uczciwości amerykańskiej kampanii wyborczej, są prowadzeni głębiej i głębiej w krainę nieufności. Tam, gdzie nie ma dyskusji o tym, czy taki bądź inny lockdown jest dobry, tylko wiadomo, że jest to spisek Big Pharmy. Gdzie nie tylko Biden nie wygrał wyborów – on po prostu nie istnieje. Wszystko to jest tylko projekcją, a matrix nie wygląda jak Manhattan, tylko wita nas widokiem sypiącego się tynku na kiepsko utrzymanej developerskiej inwestycji na przedmieściach.
Algorytm wykorzystuje nasze lęki i słabości dokładnie tak, jak Pani Wiola uważa, że robią to złowrogie media, politycy i naukowcy. Żerują na niepewności i nieufności, chcą nas podzielić, ogłupić i powiedzieć, że nic nie jest takie, jakie jest! – mówiła (nieco parafrazując) bohaterka tego tekstu o „onych”, którzy mieszają nam w głowach. W rzeczywistości „oni”, o których mówiła Pani Wiola, są na wyciągnięcie ręki: siedzą w jej telefonie i komputerze. Należąca do Google platforma wideo oczywiście robi co w jej mocy, żeby trafić do maksymalnie dużej ilości ludzi, łatwość jej obsługi jest dziełem pracy setek i tysięcy dobrze opłacanych inżynierów, a algorytm dbający o utrzymanie uwagi widzów to najdroższy sekret firmy.
Tape recorder, mind control i foliiii moooooooc…..