💬 Metzl: Po szczepionce czas na śledztwo w Chinach
Musimy wyjaśnić skąd wziął się wirus i jaka była w tym rola Chin – mówi mi Jamie Metzl, doradca WHO.
Ci z państwa, którzy czytają moje teksty, wiedzą że nie przepadam za „technooptymizmem” – tymi wszystkimi opowieściami, jak nowe gadżety, apki, komunikacja on-line i sztuczna inteligencja jeszcze uratują nasze społeczeństwo i cywilizację. Ostatnia dekada dostarczyła dość dowodów na zgoła przeciwną tezę.
Jamie Metlz, bohater tego wywiadu, znajduje się gdzieś na przeciwnym biegunie. Jest futurologiem, pasjonuje się inżynierią genetyczną (jego ostatnia książka nosi tytuł „Hakowanie Darwina”), wierzy w możliwość osiągnięcia stanu „usieciowionego społeczeństwa dobrobytu”. Zawodowo doradza WHO, Światowej Organizacji Zdrowia i jest publicystą licznych amerykańskich mediów.
Spieramy się tu o odpowiedzialność za pandemię, kryzys zdrowia psychicznego związany z lockdownem i o samo pochodzenie wirusa. Metlz jest zwolennikiem tezy, że nowy koronawirus jest produktem badań laboratoryjnych i „uciekł” z takiego chińskiego laboratorium. Dlaczego i co ma z tym wspólnego serial „Czarnobyl”?
Więcej w naszej rozmowie.
Tekst powstał dla magazynu „Aspen Review Central Europe” i ukaże się w języku angielskim w najbliższym numerze pisma. W języku polskim skróconą wersję rozmowy opublikował „Dziennik Gazeta Prawna” z 4.01.2021
Jakub Dymek: Gdybyśmy mieli bawić się w wytykanie palcami, kto ponosi winę za pandemię koronawirusa?
Jamie Metzl*: Winy starczy, by obdzielić nią wszystkich. Ale na pierwszym miejscu bez wątpienia są Chiny. Niezależnie od pochodzenia wirusa, to w ciągu kilku kluczowych tygodni, gdy można było zdławić go w najszybszy i najłatwiejszy sposób, chińskie władze (począwszy od regionalnej administracji w Wuhan) zrobiły wszystko, żeby wyciszyć sprawę i zakneblować sygnalistów. Następnie metodycznie niszczono dowody, a przedstawicielom WHO przez miesiąc blokowano możliwość przyjazdu do Wuhan. Wskutek tego coś, co mogło być zaledwie przypalonym garnkiem, rozwinęło się w pożar, który najpierw spalił kuchnię, a potem zajął się cały dom.
A pytanie o prawdziwe pochodzenie wirusa pozostaje otwarte…
...i wrócimy do niego. Ale zostańmy jeszcze w temacie odpowiedzialności. Kto jeszcze jest pańskim zdaniem winny?
Stany Zjednoczone moim zdaniem zawiodły na przynajmniej dwa sposoby. Nie dość szybko podnieśliśmy alarm na arenie krajowej, a prezydent Trump prowadził szkodliwą kampanię dezinformacyjną, która podkopała zaufanie do naszych służb i medyków. I to akurat wtedy, gdy było najbardziej potrzebne. Ale USA zawiodły także globalnie. Pamiętajmy, że to Stany Zjednoczone odegrały niegdyś wiodącą rolę w walce z Ebolą, a wcześniej z ospą i innymi epidemiami. Tym razem nic takiego nie miało miejsca.
Ja zaś, choć sam jestem doradcą Światowej Organizacji Zdrowia i głęboko wierzę w jej misję, widzę również jej porażkę z koronawirusem.
Dlaczego WHO zawiodło?
Nie ostrzegło świata w porę. WHO także mogło uderzyć na alarm dużo wcześniej. Ale WHO nie ma własnego, w pełni niezależnego mechanizmu nadzoru, zatem polega na informacjach przekazywanych przez kraje członkowskie. A wiadomo, jak jest z takimi systemami – gdy karmisz je bezwartościowymi informacjami, dostajesz bezwartościowe wnioski. Garbage in, garbage out – „śmieci wkładasz, śmieci wyjmujesz” mówimy. Tak stało się teraz, gdy Chiny przekazywały niepełne lub nieprawdziwe dane.
W idealnym świecie WHO natychmiast wysłałoby do Wuhan zespół szybkiego reagowania. Zresztą, chciano coś takiego zrobić, tylko Chiny na to nie pozwoliły. Żyjemy w świecie, gdzie suwerenne państwa, przede wszystkim potężne państwa jak Chiny, mogą blokować podobne wysiłki. Pytanie brzmi więc, jak powinna wyglądać globalna instytucja zdolna zmierzyć się z taką pandemią?
No i wreszcie, trzeba przyznać, że zawiódł świat. Wiedzieliśmy, że podobne pandemie są możliwe. Wiedzieliśmy, że zmiany klimatyczne grożą nam wszystkim, a kolejne ekosystemy znajdują się na krawędzi zniszczenia. Wiedzieliśmy o masie globalnych problemów, którymi trzeba było się zająć.
Widział pan serial „Czarnobyl”?
A to zabawne, bo nie widziałem go w momencie premiery, a oglądam właśnie teraz!
Wielu widzów sądziło, gdy serial się ukazał, że to opowieść o typowo niedemokratycznym i autorytarnym zakłamaniu, braku poszanowania do procedur i instytucji. Że podobna katastrofa nie mogłaby się przydarzyć w wolnym i otwartym społeczeństwie. A jednak jesteśmy, gdzie jesteśmy.
Żaden system polityczny nie ma monopolu na rację. Chiński autorytaryzm zawiódł w pierwszej fazie epidemii, ale potem wykazał się imponującymi osiągnięciami w walce z COVID-19. Stany Zjednoczone, wolne i demokratyczne społeczeństwo (nawet jeśli niebezpiecznie skręcające w populistyczną stronę), odpowiedziało zaś na COVID fatalnie, a straszne konsekwencje tej porażki dla Ameryki i świata ciągną się dalej. Państwa, które poradziły sobie sprawnie, mają tak różne systemy i odległe od siebie kultury polityczne jak Nowa Zelandia i Wietnam. Nie ma podstaw, by ogłosić przewagę jednego systemu nad innym w walce z podobnym kryzysem.
W niedawnym artykule dla CNN napisał pan, że „rządy państw narodowych zawiodły, bo robiły dokładnie to, za co im płacimy”. Co to znaczy?
Cofnijmy się trochę w czasie. Nie zawsze było tak, że ludzki gatunek organizował się za pomocą tworu o nazwie „państwo narodowe”. Przeciwnie, to niedawny wynalazek, skutek Wojny 30-letniej i Pokoju Westfalskiego. Dzięki europejskiej dominacji i kolonializmowi został on wyeksportowany i zaszczepiony w wielu innych miejscach świata. Ten system w pewnym momencie okazał się niestabilny, mieliśmy dwie wojny światowe, i na mocy ustaleń z San Francisco z 1945 roku powołaliśmy do życia całą tą „nakładkę” na państwa narodowe w postaci Narodów Zjednoczonych i ich organów. Tyle że te instytucje zostały powołane i są finansowane przez te same państwa narodowe, których powinny pilnować.
Wracamy do punktu wyjścia.
Tak, ostatecznie i tak żyjemy w świecie państw narodowych. Gdy one stają się zbyt silne, znów pojawiają się problemy. Powód, dla którego WHO nie było w stanie skutecznie odpowiedzieć na pandemię jest właśnie taki: płacimy naszym reprezentantom, rządom, by reprezentowali nasze narodowe interesy. Kosztem interesów zbiorowych. To samo dzieje się ze zmianami klimatycznymi, bronią masowej zagłady i każdym innym globalnym problemem. Do dziś nie nauczyliśmy się, jak wyważyć jedno i drugie.
Ale idea globalnego rządu jest dla wielu ludzi zwyczajnie przerażająca. Nawet pokojowe i dobrowolne formy współpracy między państwami, jak Unia Europejska, spotykają się dziś z dużą niechęcią. Jak chciałby pan promować jeszcze więcej globalizacji i internacjonalizmu, gdy od kilku lat żyjemy w epoce zdominowanej przez sprzeciw wobec tych właśnie idei?
Po pierwsze, chciałbym to głośno powiedzieć: nie jestem zwolennikiem żadnego rządu światowego. Wielu ludziom podoba się taki pomysł, często zwracają się do mnie po wsparcie i zawsze odpowiadam „nie”. Potrzebowaliśmy dwóch wojen światowych, by uświadomić ludziom, że potrzebujemy nowych międzynarodowych struktur. A nie mamy żadnych gwarancji, że nowy „rząd światowy” byłby bardziej stabilny i bezpieczny niż to, co mamy dziś. Istnieją raczej dobre powody, by sądzić, że byłby raczej jeszcze gorszy.
Czyli globalny rząd odpada, rozumiem. Co zatem?
Wierzę, że idea może – zupełnie jak wirus! – zarażać, ewoluować i rozwijać się w nowych okolicznościach. Dla mnie tą ideą jest „współzależność” (interdependence), większy podział odpowiedzialności na świecie. Uważam, że każdy rząd i organizacja musi dalej reprezentować swoich obywateli czy członków. Ale te organizacje muszą zapisać w swoim kodzie genetycznym konieczność bilansowania interesów - te wąskie i partykularne trzeba pogodzić z szerokimi i wspólnotowymi.
Człowiek bardzo szybko przeszedł od grupy plemiennej do zglobalizowanego społeczeństwa, ale polityka za tym nie nadążyła.
Wiemy jednak z historii, że aby narzucić jakiś wspólny system wartości czy rozwiązań, trzeba jakiegoś hegemona czy imperialnej potęgi. Co zrobić z faktem, że Chiny już teraz chcą, aby to międzynarodowe instytucje działały na ich korzyść i podobieństwo?
Tak, Chiny wykazują się wielkimi aspiracjami, być może także chęcią zastąpienia USA w roli hegemona w przyszłości. Możemy dalej podążać tą drogą rywalizacji, ale na jej końcu wszystkim będzie gorzej, także zwycięzcom tej rozgrywki. Rzeczywiście, Chiny nie współpracują w modelu, który jest do pogodzenia z zasadami współzależności. Ale USA prezydenta Trumpa też nie. Jedyne co mogę powiedzieć na pewno: zejście z drogi rywalizacji jest w interesie wszystkich. Chiny mają tak samo dużo, jeśli nie więcej, do stracenia w wyniku zmian klimatycznych czy kolejnych globalnych pandemii. Nieważne, gdzie będzie ich źródło, Chiny ucierpią tak samo jak inni. Dlatego paradoksalnie można podnieść egoistyczny argument za współpracą - jest ona opłacalna dla tych, którzy współpracują i rozwiązują problemy.
Skoro już dwukrotnie nawiązał pan do sporów o pochodzenie wirusa, muszę zapytać. Był pan wczesnym i głośnym zwolennikiem teorii mówiącej, że nowy koronawirus powstał w chińskim laboratorium. Dlaczego?
Jest taka scena w „Casablance”, gdy Rick siedzi załamany w barze i mówi „ze wszystkich knajp we wszystkich miastach świata, ona przyszła akurat do mojej”. I ze wszystkich miejsc na świecie, gdzie mogła wybuchnąć epidemia pochodzącego od nietoperzy wirusa, akurat w Wuhan mieści się wysoko wyspecjalizowane laboratorium badań nad wirusami, w tym bardzo zbliżonymi do SARS-COV-2. Laboratorium znane z nieprzestrzegania standardów bezpieczeństwa, dodajmy! A potem dochodzi do całej operacji zacierania śladów.
Ja wcale nie twierdzę, że ktoś genetycznie wyprodukował…
...broń biologiczną?
Nic podobnego. Ale także mało prawdopodobne jest, byśmy mieli do czynienia z „dzikim” przeskokiem wirusa z natury na człowieka. Bo gdyby tak było, moglibyśmy zaobserwować dowody na kolejne przeskoki między gatunkami – tak, jak to było z SARS w 2003 roku. Tym razem tych dowodów nie ma. A wirus pojawił się w pełni zaadaptowany do ludzkiego organizmu. Ja więc uważam, że istnieje 15-20% szans, że doszło do naturalnej transmisji. Ale hipoteza o laboratoryjnym pochodzeniu wirusa jest dużo bardziej prawdopodobna.
Wzywałem i będę wzywał do w pełni przejrzystego, niezależnego, międzynarodowego i opartego na dowodach (forensic) dochodzenia na temat wszystkich możliwych przyczyn wybuchu pandemii. To zaś wymagać będzie pełnego dostępu do chińskich danych i chińskich naukowców. Obawiam się, że dotychczasowym staraniom WHO wciąż do tego daleko.
Zacieranie śladów, o którym pan mówi, wydarzyłoby się niezależnie od tego, jakie było pochodzenie nowego koronawirusa. To w żadnym wypadku nie jest dowód na to, że było to laboratorium w Wuhan.
Ale nie stanowi też dowodu na tezę przeciwną! Nie mamy dostępu do laboratorium, a archiwa zostały zniszczone, ale czy to znaczy, że powinniśmy odpuścić Chinom? To znaczy jedynie, że powinniśmy przeprowadzić jeszcze bardziej rzetelne dochodzenie. O ile wszystkich wirusologów z Wuhan nie skazano na śmierć, powinniśmy mieć do nich dostęp. Należy im zagwarantować schronienie, pomoc prawną i obywatelstwo w innych krajach, jeśli zdecydują się otwarcie opowiedzieć o tym, co wiedzą. Ludzie będą mówić, że to trudne, bo chińskie społeczeństwo jest pod nadzorem. Przecież ja wiem, że to jest społeczeństwo kontroli, ale nie możemy nie szukać odpowiedzi na pytanie, kto i jak do tego dopuścił. Pandemia kosztowała już milion ludzkich żyć i biliony dolarów strat dla gospodarki!
Gdyby taka pandemia zaczęła się w Kongo albo Czadzie, co by się stało?
Rząd zostałby zmuszony do współpracy.
Dokładnie! My nie możemy Chin do niczego zmusić, ale nie możemy też dłużej pozwalać, żeby wszystko było, jak jest. Można było w całości uniknąć tej pandemii. Chiny mają z czego się tłumaczyć, ale podobnie USA i inni.
Dlaczego zatem hipoteza o laboratoryjnym pochodzeniu wirusa nie cieszy się takim powodzeniem w publikacjach naukowych?
Nie chcę tu rzucać teoriami spiskowymi, ale możemy z pewnością powiedzieć, że członkowie społeczności naukowej boją się ryzyka, z jakim wiąże się publiczne prezentowanie nieortodoksyjnych poglądów. Co więcej, nauka opiera się na danych – wobec braku danych, wszelkie wyjaśnienia mają bardziej spekulatywny charakter. Władze – i amerykańskie, i chińskie – upolityczniły tę kwestię, tak że nie ma już ona tylko naukowego charakteru. Więc naukowcy z obu stron świata boją się też znaleźć po „niewłaściwej” stronie barykady, gdy idzie o ich ustalenia i ich polityczny wymiar.
Ja na mojej stronie internetowej podaję linki do obiecujących badań, jakie wciąż się dzieją. Niestety, wciąż jest za mało informacji. Dziennikarze nie mogą pracować bez wiedzy od naukowców, naukowcy nie mogą pracować bez danych, i koło się zamyka. Dlatego ja też zaznaczam, że nie wiem nic na pewno. Bardzo chciałbym się mylić: aby okazało się, że wirus wcale nie wydostał się z laboratorium, a Chiny zachowały się wzorowo.
Do jakich wniosków byśmy jednak nie doszli, niezmienne pozostaje to, że musimy troszczyć się o środowisko, niszczenie ekosystemów i wszystkie inne czynniki, które umożliwiły wybuch i rozwój pandemii. Powinniśmy i stawiać trudne pytania, i wzmacniać WHO oraz zdolność wspólnoty międzynarodowej do reagowania w takich sytuacjach. Jedno i drugie, a nie jedno zamiast drugiego.
To czyni pana zadania dużo trudniejsze, bo prawdziwi siewcy teorii spiskowych również od początku głosili pogląd, że wirus naprawdę wydostał się z laboratorium.
Cóż, a kto jest „prawdziwym” wyznawcą teorii spiskowych, a kto tylko na niby? [śmiech] Proszę zauważyć, że mnie też jest trudno, gdy mówię „tu i tu są rzeczy, które należy sprawdzić””, a w odpowiedzi słyszę „bo ty popierasz Trumpa!” albo „bo ty mówisz to samo, co teorie spiskowe!”. Jak ze wszystkim w życiu, staram się do tego podejść na spokojnie i analitycznie, w oparciu o informacje, które posiadam. Jedyny sposób, dzięki któremu dowiemy się czegoś na pewno, to przejrzyste i niezależnie międzynarodowe dochodzenie.
Czy w związku z tym – wracając do tematu odpowiedzialności i narodowych egoizmów – uważa pan, że globalizacja i idee wolnego handlu, wolnego rynku, wolnego obiegu informacji i usług, straciły na wadze?
Na pewno nie kończy się globalizacja, podobnie jak na pewno nie kończy się wolny handel. Świat się zmienia i „wirtualizuje” w miarę jak pokonujemy ograniczenia, które stawiał nam dystans. Na pewno zmianom ulegną łańcuchy dostaw, bo fizyczna infrastruktura także będzie przenoszona z miejsca na miejsce. Może być tak, że nie będzie już jednej globalizacji – jak do niedawna, pod przywództwem USA – ale dwa konkurencyjne modele. W jednym dominować będą Chiny, w drugim Ameryka, ale oba też będą globalne i będą się na siebie nakładać i przenikać.
Obawiam się – i mam wielu ekspertów zdrowia psychicznego po swojej stronie – że to przenoszenie kolejnych dziedzin życia do sfery on-line wiąże się z postępującym kryzysem zdrowia psychicznego: lękiem, depresją, samobójstwami.
Jesteśmy ukształtowani przez biologię do zmysłowego odbierania świata. Do kontaktu fizycznego z innym człowiekiem. Dziś część tych potrzeb zapewniają nam media internetowe, ale oczywiście to nie wszystko. Więc tak, w tym sensie, nie jesteśmy „wirtualnym”, lecz fizycznym, cielesnym gatunkiem. Ale z biegiem czasu to się będzie zmieniać. Zaczniemy adaptować się do tej nowej rzeczywistości, która w końcu stanie się… rzeczywistością po prostu.
Gdybyśmy naszych nomadycznie żyjących przodków zamknęli we współczesnym bloku, dostaliby depresji pierwszego dnia! Być może jednak młodsze pokolenie przechodzi dziś przyspieszoną ewolucję z życia fizycznego do wirtualnego, która jest dla nas dezorientująca, bo my znamy i pamiętamy obie rzeczywistości. Możemy je porównać. A może młodsze pokolenie po prostu doświadcza nowej normalności? Może odbiją sobie utratę fizycznego kontaktu na inne sposoby. Niewiele rzeczy w byciu człowiekiem jest dane raz na zawsze.
Ale psychiczny koszt izolacji to fakt.
Na razie. Ale ludzie urodzeni w takim świecie nie będą go porównywać z innym – bo innego nie znali. Czasy przed COVID też miały swój psychiczny koszt – samobójstwa, depresja – związany z tym, jaki był świat po prostu. Większość z nas nie zestawia cały czas swojego codziennego życia do jakiejś sielanki sprzed rewolucji przemysłowej, myśląc „ale mamy depresję, lepiej już było być koczownikiem”.
Fakt, rośnie liczba osób zażywających leki antydepresyjne i rośnie liczba samobójstw, musimy mieć to na uwadze. Ale nie możemy już negocjować okoliczności, w jakich żyjemy, nie ma dyskusji o tym, czy żyjemy w miastach i epoce przemysłowej – tak już jest.
Wiem, że jest pan przeciwnikiem idealizowania przeszłości. Ale współczesna epoka przyniosła ze sobą skokową zmianę. To, jak się komunikujemy, jak wygląda nasza praca i obowiązki, nawet jak wygląda nasze życie miłosne i erotyczne, jest zależne od technologii on-line. Czasy społecznych niepokojów i gwałtownego postępu technologii produkują swoich tyranów – wiemy to z historii. Pan się tym nie przejmuje?
Żyjemy w czasach skokowej zmiany i, o ile nie zniszczymy świata w wojnie atomowej, będziemy już żyli w takich czasach. To powoduje dezorientację, bo nasze mózgi dojrzały wieki temu na sawannach Afryki, gdzie nasi przodkowie przetrwali dzięki bardzo praktycznemu i linearnemu sposobowi myślenia. Teraz musimy zaadaptować się do czegoś nowego.
Oczywiście, że tak gwałtowna zmiana może doprowadzić do wszelkiego rodzaju nadużyć. Dlatego ci z nas, którzy chcieliby im zapobiec, powinni wziąć na siebie odpowiedzialność za edukowanie społeczeństwa – na temat tego, w jakim kierunku zmierzamy i jaki świat tworzymy. W moim przekonaniu lepiej przygotowane są do tego społeczeństwa demokratycznie niż autorytarne. Ale i one muszą wykonać pewien wysiłek. Dania ma na przykład cały program narodowych konsultacji społecznych. Projekty związane z genetyką, nad którymi pracuję, opierają się na merytorycznym i zbiorowym wkładzie społeczeństwa w postęp. Wąskie grupy elit podejmujące decyzje za wszystkich innych to recepta na zbiorowy gniew. Gdy pojawia się ktoś zdolny nazwać i wykorzystać ten gniew – jak Donald Trump – ludzie pójdą za nim bez względu na to, czy ma rację.
Nie wierzy pan w możliwość przyhamowania tak nagłych zmian.
Nie wierzę, bo to niemożliwe.
Jeśli to więc niemożliwe, to jakie są najlepsze i najgorsze scenariusze, do jakich prowadzi skokowa zmiana sposobu życia całego globu?
Najgorszy to zagłada.
A coś mniejszego kalibru?
Jasne, zagłada jest po prostu najgorszym ze wszystkich scenariuszy. Gdzieś na przeciwległym biegunie znajdziemy rozkwitające społeczeństwo powszechnego dobrobytu, usieciowione i technologicznie zaawansowane. I mamy też wszystkie możliwości pomiędzy.
Już dziś widzimy jednak, jak rosną technologiczne nierówności, gdzie mamy klasę zyskujących dzięki technologiom i klasę uciskanych, jak w Xinjiangu w Chinach, gdzie nowe technologie wykorzystywane są w najbardziej opresyjny sposób. Z drugiej strony mamy wszystkie zbawienne zastosowanie technologii – choćby odkrycia w dziedzinie medycyny prewencyjnej i predykcyjnej, czyli pozwalającej przewidywać ryzyko na wczesnych etapach życia, dzięki której będziemy żyć dłużej, zdrowiej i bezpieczniej.
Ale obecny kurs jest…
Aktualnie jesteśmy na niebezpiecznym kursie. Rośnie w siłę populizm i mnożą się nadużycia technologii. Jeśli zaś chcemy ten kurs zmienić, teraz jest na to dobry czas. Dlatego wraz z ludźmi z ponad 150 państw należę do ruchu na rzecz międzynarodowej współzależności. Bo światowi przywódcy muszą zgodzić się chociażby co do najbardziej podstawowych spraw: jak zagwarantować ludziom dostęp do czystej wody i jak chronić ich przed epidemiami. Jesteśmy w “nowym 1918 roku” i od tego, na jakie działania się zdecydujemy, jaką ramę wybierzemy, zależy przyszłość. A już na pewno najważniejsze wymiary naszego życia w przyszłości.
*Jamie Metzl – futurolog, publicysta i pisarz. Doradza WHO w dziedzinie inżynierii genetycznej, jego ostatnia książka poświęcona temu zjawisku nosi tytuł „Hacking Darwin” (Sourcebooks, 2019). Ukończył studia azjatyckie i prawo na Oxfordzie i Harvardzie. Regularnie publikuje komentarze w amerykańskich mediach, ostatnio CNN i „Wall Street Journal”.
Podobał ci się ten tekst? Poleć ten newsletter znajomym. Przy pomocy poniższego linku uzyskają dożywotni dostęp do moich artykułów, komentarzy i wywiadów w cenie jednej kawy ☕️ miesięcznie. Dziękuję! 🙏🏻