Jeśli otrzymujesz tę wiadomość, to znaczy że obserwujesz mnie na Substacku. A więc zależy ci na niezależnym, wolnym od polskiej plemiennej wojny partyjnej, szczerym i autorskim dziennikarstwie. Takie staram się tu oferować. Dziękuję, że mogę liczyć na wasze zaufanie – to już pół roku, od kiedy wystartowałem z tą platformą. A ostatnie kilka tygodni było rekordowo dobre pod kilkoma względami. Cieszę się z tego i niebawem przedstawię podsumowanie półrocznych statystyk. Teraz chciałbym prosić Was – drodzy Czytelnicy i Czytelniczki – o pięć minut czasu. Chcę powiedzieć, dlaczego wsparcie cenionych przez Was autorów i autorek jest dziś ważniejsze niż kiedykolwiek.
20202 rok nie był dobry dla mediów. Nie dlatego, że gazety, radio i telewizja bankrutują – akurat niezwykle już wygłodzonemu i oferującego notorycznie złe warunki zatrudnienia sektorowi mediów prywatnych pandemia nie zaszkodziła aż tak, jak niektórym innym branżom. Jednak równocześnie ostatni rok obnażył kilka innych zabójczych chorób, które drążą media.
☑ Konformizm powoduje, że nie sposób skrytykować kogoś z „naszego” obozu, choćby interesujący, acz kłopotliwy temat dosłownie kąsał w pośladki. Przypadki, gdy to się dzieje – jak wtedy, gdy „Gazeta Wyborcza” pisała o aferze reprywatyzacyjnej, a media publiczne za czasów późnego Lecha Kaczyńskiego donosiły o tajnych więzieniach CIA w Polsce – są z dzisiejszej perspektywy muzealnym artefaktem. Podobnie obcym dla kolejnego pokolenia media-workerów jak tarczowy telefon w kolorze szpitalnej zieleni i tazosy.
☑ Plemienność każe powtarzać te same diagnozy, które wygłaszają osoby z naszego najbliższego otoczenia i lubiani politycy. Choćby słuchacz miał umrzeć z nudów, w realiach plemienności lepsze to od ryzyka, że nowy pogląd, kontrowersyjna opinia albo świeże spojrzenie na sprawę wytrącą kogoś z błogiego przekonania, że ma rację i wszystko już wie. Po co więc dowiadywać się czegoś nowego, jeśli jeszcze może rozboleć od tego głowa? Plemienność powoduje też, że dziennikarze, publicyści i czytelnicy odcinają się od faktów – jeśli to „cudze” fakty. Czytelnik tygodnika „DoRzeczy” prędzej zje zwiniętą w sporą kulę papieru weekendową „Wyborczą”, niż w jakiejś sprawie przyzna rację jej dziennikarzom. Dziennikarze i czytelnicy tej samej „Wyborczej” prędzej zapomną tabliczki mnożenia, niż dadzą wiarę statystykom i opracowaniom, gdy przychodzą z prawej strony i mogą potwierdzać niewygodną z ich punktu widzenia tezę.
☑ Tchórzostwo każe dziennikarzom cenzurować się nawzajem – za pomocą połajanek na Twitterze, wyższościowych kazań na Facebooku i niezliczonych gestów towarzyskiego ostracyzmu – zanim ktokolwiek faktycznie spróbuje ich ocenzurować w jakiejś głośnej sprawie. Każda totalitarna władza marzyłaby o szwadronach dziennikarzy i publicystów tak karnie i gorliwie powtarzających przekaz dnia i eliminujących tych spośród swojego grona, którzy nie gęgają tak, jak należy.
Filozof Yascha Mounk powiedział kilka miesięcy temu, że ostateczną granicą wolności słowa w mediach jest dziś granica „proszonego obiadu”. O co chodzi? Żaden redaktor nie chce puścić czegoś, co zaszkodzi jego towarzyskiej pozycji na najbliższej prywatce u znajomych. Większość osób pracujących na wysokich stanowiskach w mediach doskonale wie, co robi. Wiedzą, które teksty są wątpliwe, które to clickbaity służące wyłącznie pustym kontrowersjom, a które śmierdzą fejkiem na kilometr. Ale wiedzą też, które zaszkodzą im w towarzystwie – i tych brzydzą się bardziej niż mieszkańcy Wilanowa pomysłu, że ktoś chciałby jechać metrem na Pragę.
Jasne, w 2020 roku wiele mediów wykonało wyśmienitą robotę informując o pandemii, problemach zdrowia publicznego i globalnym kryzysie. Tradycyjne redakcje lepiej niż ktokolwiek wywiązały się z zadania informowania społeczeństwa i zwalczania antynaukowych bredni – pomimo pewnych błędów czy wpadek, które w tak chaotycznym czasie musiały się zdarzyć.
Ale chcąc utrzymać uwagę odbiorczyń i odbiorców mocniej niż kiedykolwiek rozkręciły maszynę produkcji oburzenia i społecznych podziałów. Wzmacniane przez algorytmy mediów społecznościowych redakcje tłoczyły do głów oburzenie i wściekłość – 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu dostarczając zrozpaczonym ludziom kolejnych winowajców i obiektów zbiorowej niechęci. Nowa zasada uczestnictwa w takiej „debacie” polega na tym, że codziennie ktoś inny jest sławny na Facebooku lub Twitterze – gra toczy się o to, by nie być tym kimś. W świecie anglojęzycznym i w Polsce rozpętały się gwałtowne spory wokół tak zwanej cancel culture – tendencji do „przekreślania” czy „anulowania” dorobku i pozycji zawodowej osób, które znajdują się w ogniu krytyki internetowego demosu. Spory o symbole – czy będzie to tęcza lub krzyż (najczęściej w Polsce), czy pomnik lub postać z kart historii (częściej, choć nie wyłącznie, Zachodzie) – doprowadziły zaś do podziałów wewnątrz samych mediów, które nagle zwróciły się same przeciwko sobie. Im bardziej media i elity skupiały się na rozstrzygnięciu, kto jest słuszny, a kto podejrzany, tym więcej dolewały paliwa do ognia trawiących społeczeństwo wojen kulturowych.
W zalewie tych sporów – które natychmiast zastąpiły koronawirusa, gdy latem poziom zakażeń spadł – w 2020 roku ominęły nas właściwie całkowicie wielkie globalne wydarzenia: katastrofalne powodzie w Chinach, olbrzymie protesty w Chile i Hong-Kongu (i chińska polityka wobec tego drugiego), humanitarny dramat w Syrii i Jemenie, ekologiczne anomalie od topnienia lodowców po niespotykane pożary na Syberii (!), w Australii i na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.
Doniosłe rzeczy, jak protesty w Białorusi, grożący wojną kryzys na linii USA-Iran i podpisanie umowy pokojowej na Bliskim Wschodzie zdążyły już wyparować ze zbiorowej świadomości.
My zaś podzieliliśmy się jeszcze mocniej, a poziom zaufania do tradycyjnych mediów pikuje. Dalsze rozniecanie konfliktów, pogoń za klikalnością i obsługiwanie partyjnych interesów jest drogą wprost na dno.
Dzięki Waszemu wsparciu udało mi się w ostatnim półroczu pisać o rzeczach, które nie zawsze przebijają się do mediów – o rozczarowaniu internetem, psychologicznych kosztach amerykańskiej wojny z terroryzmem czy pułapce, w jakiej znalazła się lewica i ślepym zaułku polskiej debaty publicznej albo o tym, „jak rewolucyjne slogany dogorywają w reklamach Sprite’a”. To często są „mało klikalne” tematy – które nie mają szans zaistnieć w realiach redakcji zainteresowanych przede wszystkim, jaki zasięg „zrobi” tekst, a nie co powie o świecie.
Niedawno mój tekst o wpływach Doliny Krzemowej w Białym Domu – który opublikował portal Spider’s Web – wylądował nawet na Facebooku posła Roberta Winnickiego (z którym, jak się można domyślić, łączy mnie mało) i podobno zwrócił uwagę nawet członków rządu. I nie stało się raczej tak dlatego, że bardzo mnie lubią i z niecierpliwością czekają, co napiszę. Jednym z najpopularniejszych tekstów na tej platformie w minionym roku był duży artykuł o rewolucji kulturalnej, jaką przeprowadza Zbigniew Ziobro. Także tutaj jako pierwszy opisałem, jak Fundusz Sprawiedliwości zarządzany przez Ministerstwo sponsoruje walkę z „ideologią LGBT”.
Jednak to, że uważnie będą czytać nas także ludzie, z którymi fundamentalnie się nie zgadzamy, powinno być marzeniem każdego dziennikarza. Cóż bowiem prostszego (i bardziej demoralizującego) niż nadawanie do własnej bańki i przekonywanie przekonanych?
W 2021 roku chciałbym opublikować tu jeszcze 40-50 tekstów, w tym jak najwięcej autorskich materiałów sfinansowanych przez Czytelników i Czytelniczki. Jednym z tematów, jaki planuję rozwinąć szerzej jest kryzys zdrowia psychicznego w Polsce, będę też kontynuował cykl tekstów o mediach społecznościowych. Chciałbym zrobić więcej wywiadów i ostro przepytać kilka polityczek i kilku polityków.
Od teraz oferuję nowe możliwości wsparcia mojego pisania, z nowymi propozycjami i bonusami.
Teraz, zapisując się do newslettera, można wybrać opcję „zapłać, ile chcesz”
– która pozwala uzyskać dożywotni dostęp do tekstów za samodzielnie ustaloną przez siebie kwotę (równowartość rocznej prenumeraty lub wyższą). To opcja, dla osób, które chcą wesprzeć moje pisanie i dać coś „ekstra”. Oczywiście, nie bez wzajemności.
Do wszystkich, którzy wybiorą tę formę wsparcia, zwrócę się osobiście z propozycjami specjalnych bonusów – książek z dedykacją, spotkań autorskich w formule AMA i możliwością osobistego przedyskutowania/omówienia interesujących was tematów na kolejne teksty i rozmowy.
Od teraz także przyjmuję uwagi i sugestie tematów od subskrybentów pod adresem dymek@substack.com – gdzie możecie przesyłać własne propozycje. To jest i będzie opcja zarezerwowana dla posiadaczek i posiadaczy płatnych subskrybcji.
Kolejne niespodzianki – konkursy z książkami, rekomendacje, podcast (chcecie podcast?) i jeszcze więcej gratisów dla subskrybentów – niebawem.
Podcast 💪