Dzień dobry, cześć!
Pewnie zrobiłbym to później, gdyby nie pandemia, a może nie zrobiłbym tego wcale. Od teraz można subskrybować moje teksty – odpłatnie lub nie – za pomocą tego newslettera i “bloga”, na którym właśnie jesteś.
W największym skrócie, będę tu publikował teksty – eseje, analizy, wywiady i reportaże – z jakich mnie znacie, jakie pisałem i piszę dla polskich i zagranicznych mediów: O technologiach i ich wpływie na politykę. O ideach. O radykałach, którzy wcielają je w życie. Komentarze i publicystykę też tu znajdziecie. Słowem, jeśli lubisz czytać, co piszę, kliknij “subskrybuj” na dole 🙂 Jeśli wciąż nie wiesz, dlaczego tak – czytaj dalej…
Dlaczego tu? Media społecznościowe – dzisiejszy Facebook, Youtube, Twitter – to nie jest miejsce dla dobrego dziennikarstwa i dla debaty publicznej w ogóle. Ile razy dziennie zamykasz niebieskie okienko z poczuciem goryczy, zgłupienia czy złości? No właśnie. Model mediów społecznościowych opiera się na tym, żeby wywołać jak najwięcej emocji – najlepiej zaś “klika się” to, co wywołuje poczucie oburzenia, szoku, złości, strachu. Na dłuższą metę nie da się tego wytrzymać.
W jednym kotle miesza się fascynujący reportaż, prowadzone z narażeniem życia dziennikarskie śledztwo czy korespondencja wojenna z czerstwymi memami waszego rozpolitykowanego wujka, bredzeniem influencerów o szczepionkach i newsami z portali parówkowych. Wartościowe teksty z gazet zaś – bo tych nie brakuje! – gdy już przebiją się do nas przez algorytmy sieci społecznościowych, i tak są poukrywane za paywallami.
Nie zrozumcie mnie źle: to nie jest tak, że nic i nigdy dobrego nie przewinie się przez social-media. Ale w wielu przypadkach to nierówna konkurencja – rządząca mediami społecznościowymi “ekonomia uwagi” wymusza równanie w dół i bezpardonową walkę o lajki. Czasem jednak nie da się przekrzyczeć szumu, nie każdy temat można pokazać na wideo z pacynkami. Chciałem spróbować inaczej.
Ta platforma to pierwsza świeża, ciekawa i obiecująca rzecz w branży dziennikarskiej, jaką widziałem od dawna. Więc spróbowałem.
Chciałbym tu udostępniać (tak, powtarzam się!) długie, autorskie, nowe teksty – aby zmieścił się i tekst o końcu globalizacji, i reportaż o dystopijnych technologiach nadzoru w Chinach i (marzy mi się!) kawałek o tym nowym dokumencie o Michaelu Jordanie na Netflixie. Nie będę tu przeklejał zawartości swojego fejsa ani wskrzeszał staroci – szanuję wasz czas. Nie domagam się pieniędzy za nic, nie proszę o patronat ani jałmużnę – jeśli ktoś zdecyduje się za moje teksty zapłacić, to będzie wiedział_a za co. Oczywiście, że chciałbym, aby jak najwięcej osób wybrało płatną opcję – pisanie to praca.
Model subskrypcyjny to przyszłość dziennikarstwa – nasz czas na czytanie się kurczy, choć media i platformy zajmują coraz większą część naszego dnia. W tej sytuacji łatwiej śledzić ulubionych autorów i autorki – choćby za pomocą platformy takiej jak ta – niż utonąć w zalewie powiadomień z pięciu prenumerat, za które płacimy, a i tak (bądźmy szczerzy) nie mamy czasu przeczytać nawet 5% tego, co wpada do naszych skrzynek.
Ja sam wolałbym zapłacić za możliwość czytania ulubionych autorek i autorów, – reportażystów, dziennikarek i pisarzy i dokumentalistek – zamiast kupować prenumeratę pięciu dzienników, trzech podcastów i jeszcze apki radiowej, żeby dowiedzieć się, co napisali. Zresztą, już to robię – zanim postanowiłem założyć tu konto, przez ponad rok czytałem i obserwowałem na Substacku innych.
To tyle. Pierwszy tekst – esej o tym, jak rozczarowaliśmy się w ostatniej dekadzie internetem – w kolejnym poście, poniżej.
Jeśli dasz znać znajomym o moim Substacku będę więcej niż wdzięczny.
Dziękuję najgoręcej 🔥
J.