Co łączy te wszystkie zjawiska? Kiepskie przyjęcie propozycji 800+ i wyciekające przez dno poparcie Lewicy. Wybicie się Konfederacji na trzecie miejsce wśród polskich partii. Tusk atakujący PiS za przyjmowanie migrantów i rosnące przekonanie o „roszczeniowej postawie” przebywających w naszym kraju obywateli Ukrainy.
Mam pewną hipotezę i nazywam ją hipotezą “zwrotu egoistycznego”. Idzie ona tak:
Rodacy zostali poważnie nastraszeni, że panujący w Polsce kryzys (covidowy, inflacyjny, energetyczny, zadłużeniowy…) uderzy w ich portfele lub doprowadzi do radykalnego zbiednienia. Idą lata chude, rząd wszystko narozdawał, za chwilę nie będzie z czego płacić emerytur, pensji i zasiłków, a w ogóle panie to musi być szwindel jakiś, bo te pieniądze powinny im się wszystkie dawno skończyć, a dalej wydajo, więc to oszustwo – mówią ludzie od taksówkarza po profesora. To się (jeszcze) nie stało1, więc… tym bardziej, skoro owo dramatyczne uderzenie jeszcze nie nastąpiło, należy się zabezpieczać.
Pojawia się zatem zataczające coraz szersze kręgi wołanie, aby rząd wreszcie te „nasze” pieniądze przestał wydawać, bo mogą przydać się na trudne czasy. Polacy szukają bezpieczeństwa w poczuciu, że (choć koniec końców wyłącznie oni sami będą musieli zatroszczyć się o siebie), gdy oni będą zajęci gromadzeniem zapasów i zabezpieczeniem swojego poziomu życia, nikt potajemnie nie rozda „ich” pieniędzy obcym. Do tego dochodzi przekonanie, że szalejąca inflacja również została nakręcona wydatkami socjalnymi państwa, a najkrótszą drogą do jej zdławienia jest ograniczenie „rozdawnictwa”. Do poczucia, że coraz więcej ludzi ustawia się do metaforycznej kolejki po dobrobyt, dokładają się faktycznie rosnące kolejki „innych” – czyli Ukraińców – do przedszkoli, przychodni i po mieszkania.
Zwrot egoistyczny oznacza więc tyle: ludzie uważają, że najpewniejszą drogą do ochrony ich własnych portfeli, oszczędności i majątku w czasach podwyższonej ekonomicznej niepewności jest natychmiastowe wstrzymanie transferów do innych grup.2 Nie oczekują, że państwo cokolwiek więcej im da, ale że na pewno nie zmusi ich do podzielenia się z innymi. Dopuszczają, że wspólny tort się nie powiększa – ale kompletnie nie akceptują, że właśnie teraz do stołu mieliby dosiąść się inni biesiadnicy i wyciągnąć łapę po kolejny kawałek. Im więcej zostanie na stole, tym – być może – więcej uszczkniemy dla siebie.
Mamy sytuację, gdy w innych okolicznościach odtwarza się opisywane przez socjologów w PRL zjawisko „pustki socjologicznej” – identyfikowania i dbania o dobrobyt ograniczony właściwie do własnej rodziny i bez szerszego wiązania swojego losu z powodzeniem innych. Inne pojęcie, jakie słownik nauk społecznych dostarcza do opisania podobnej sytuacji, to „amoralny familiaryzm”. Amoralny familiaryzm oznacza przekonanie, że w czasach kryzysu należy rozluźnić normy moralne i stosować inne systemy wartości wobec „swoich” i „obcych”, w pierwszej kolejności zajmując się zaspokojeniem potrzeb najbliższych.
Ironia tego, że do opisu dzisiejszej Polski stosujemy porównania z latami 80-tymi jest oczywista – upadek więzi społecznych i zwrot ku rodzinie i egoizmowi był dużo bardziej zrozumiały w naprawdę bankrutującym w ostatniej dekadzie swojego trwania PRL-u niż w Polsce anno domini 2023. Ta bowiem według wszystkich dostępnych danych wychodzi z każdego kolejnego kryzysu lepiej niż inne państwa Europy i regionu oraz znajduje się na ścieżce trwałego i szybkiego wzrostu oraz właściwie mogłaby już być członkiem klubu 20 największych gospodarek świata.
Skąd to niby wiesz? – słusznie zapytacie. Jak z każdą podobną interpretacją rzeczywistości, jest ona tworzona na gorąco. W moim przypadku na podstawie rozmów z badaczami, analitykami pracującymi dla partii politycznych, z moimi kolegami i koleżankami dziennkarzami i socjologami, którzy znajdą chwilę czasu, by podzielić się spostrzeżeniami ze swoich nowych prac. Ale mamy także twardsze dowody na słuszność hipotezy o “zwrocie egoistycznym” i przynoszą je badania nastrojów.
Pierwszą wskazówką jest stosunek do uchodźców z Ukrainy, a konkretnie widoczna niechęć do rozszerzania na Ukraińców zdobyczy państwa dobrobytu. Gdy bowiem zapytać Polaków, czy ogólnie są za pomocą Ukrainie i uchodźcom z Ukrainy – 85-90% odpowie tak. Gdy jednak zapytać, czy uważają, że Ukraińcom powinny w Polsce przysługiwać takie same prawa i świadczenia – w tym przede wszystkim świadczenie rodzinne 500+ – odsetek odpowiadających twierdząco spadają do… 18%. Dziś ponad trzykrotnie więcej Polaków uważa, że Ukraińcom nie należy dawać 500+ (60% przy kolejnych 20% niezdecydowanych), niż dawać. Zapytani o to, czy Ukraińców charakteryzuje „postawa roszczeniowa”, częściej niż nie odpowiadamy twierdząco:
Dalej: połowa z nas uważa, że Ukraińcy powinni mieć dostęp do bezpłatnej służby zdrowia, zaś 80% że po wojnie powinni wrócić do własnego kraju. Wiemy to dzięki badaniom zespołu LAB UW pod kierownictwem dr Roberta Staniszewskiego, które mają tę wielką zaletę, że opierają się na ankietach powtarzanych w czasie – stąd możemy na podstawie niezmiennej metodologii śledzić zmiany postaw. I tak: odsetek chętnych do podzielenia się z Ukraińcami 500+ spadł od kwietnia 2022 roku – gdy trwał jeszcze szok inwazji na Kijów – od (i tak mało imponującego) 28% do 18%, o ponad jedną trzecią i dziesięć punktów procentowych. Odsetek niechętnych wzrósł o niemal połowę, z 41% do 60%. Urosły też wskaźniki niechęci w innych dziedzinach – na przykład przekonanie, że Ukraińców charakteryzuje „inna kultura”. Jedna z interpretacji tych liczb jest taka: chcemy pomagać, dopóki niewiele to nas kosztuje, nie tworzy u odbiorców pomocy „postawy roszczeniowej” i nie wiąże się z długotrwałym zobowiązaniem. (Podobne wnioski przynosi raport Sadury/Sierakowskiego)
Nie inaczej jest ze świadczeniami społecznymi dla Polaków. Genialny pomysł Jarosława Kaczyńskiego z 800+ ku zaskoczeniu wielu (w tym niżej podpisanego) z co najmniej kilku powodów nie wypalił. Został źle (i z zaskoczenia) zakomunikowany, a Donald Tusk szybko ruszył, żeby go rozbroić, i tak dalej… to wszystko prawda. Ale zwyczajnie też, co wynika z analizy zrobionych post factum sondaży, pomysł jednorazowej waloryzacji świadczenia rodzinnego ponad inflację nie trafił już w nastrój swoich czasów. W kilku różnych sondażach pomysł 800+ dobrze ocenia od 30 do 48% Polaków – najczęściej zaś bliżej dolnej granicy tych widełek. To oznacza, że po prostu dziś apetyt na rozszerzanie świadczeń osłabł – zgodnie z logiką zwrotu egoistycznego, czyli „po pierwsze: nie dawać”. Propozycja, żeby dawać obcym – imigrantom spoza Europy – wydaje się tu oczywiście podwójnie absurdalna i obraźliwa. Teraz, kiedy niszczą Paryż i podpalają europejskie miasta, TERAZ mamy się podzielić? Nic z tego.
Po trzecie wreszcie, dowodów na istnienie zwrotu egoistycznego przynosi sam sukces Konfederacji – partii, która z odwrócenia się od państwa i obcięcia jakichkolwiek świadczeń uczyniła swój program. Konfederacja odzwierciedla pewien rodzaj indywidualizmu, który doskonale wpisuje się w dzisiejsze nastroje i odpowiada przedstawicielom najróżniejszych klas społecznych – ów infywidualizm mówi bowiem, że każdy i każda z nas poradzi sobie lepiej bez zobowiązań, ograniczeń i cudzej pomocy. Co więcej, faktycznie uciążliwe lub niekorzystne zmiany w naliczaniu ZUS/Składki Zdrowotnej tylko uwiarygodniły Konfederację, podobnie jak fundament pod jej działalność zbudowało trzydzieści lat ekonomicznego płaskoziemstwa głównego nurtu mediów w Polsce. Hasłem trwającego dziś w Polsce zwrotu egoistycznego jest: niech państwo nic mi nie daje, byleby nie zabierało (i nie dawało innym). Czy może dziwić sukces partii, która uczyniła z tej zasady swój slogan wyborczy?
Dziś w Polsce solidaryzm społeczny i chęć podzielenia się z innymi dobrobytem to, jak mówią, luxury belief – pogląd luksusowy. Stać na niego tych, którzy nie boją się o swoje bezpieczeństwo i stabilność ekonomiczną. Wszyscy pozostali są za ograniczeniem redystrybucji.
Czy dlatego na Lewicę coraz częściej głosują nie biedni, lecz przeciwnie, ci, którym niczego nie brakuje i którzy dojrzeli do przekonania, że chca dołożyć się do bardziej egalitarnego społeczeństwa? Tak.
Ale zwrot egoistyczny nie kończy się tylko na świadczeniach – sięga tak naprawdę wszystkiego, co mogą „dać” i “zabrać”. Jeśli kogoś dziwi albo śmieszy zakłamany slogan Mentzena o tym, że każdego Polaka będzie stać na dom, dwa samochody, wakacje i grill to znaczy, że jeszcze owej dialektyki nie łapie. Slogan o samochodzie i grillu jest zrozumiały w pełni, jeśli dodać do niego obawę, że po drugiej stronie stoi jakaś Unia/Lewica/Niemcy/Ekolodzy/Woke Wyborcza, którzy dokładnie to – samochód spalinowy, wakacje samolotem, schabowego i podatki chcą normalnemu człowiekowi zabrać. O to przecież chodzi: by nie oddać niczego, a samochód i grill są, dodajmy, wyjątkowo potentnym symbolem.
Sorry, czas poświęceń się skończył - teraz wszyscy chcemy konsumować, póki można i póki nas stać, i z niczego nie rezygnować. I oczywiście na pewnym poziomie w Polsce – w kraju, gdzie na wielu etapach życia naprawdę uczymy radzić sobie sami – właściwie egoizm nie jest ani głupią, ani niezrozumiałą strategią.
Jednak oczywiście stoi za zwrotem egoistycznym pewna okrutna ironia. Polacy mogą zagłosować jak karp za przyspieszeniem wigilii – dziś na państwowy socjal narzekają często ci, którzy sami są jego beneficjentami. W postaci dopłat do cen energii, tarcz antyinflacyjnych, płatnych urlopów rodzicielskich, 500 i 800 plus, bezpłatnego szkolnictwa i ochrony zdrowia oraz polityki budżetowej – instytucje publiczne zawodzą, to fakt, ale zagłodzone zawodzić będa jeszcze bardziej. Polacy, którzy chronieni są przed największymi skutkami inflacji i wojny za granicą przez politykę publiczną zagłosują za jej demontażem, aby dostać płatne szkoły i wizyty u lekarza, zero wsparcia socjalnego i uwolnienie cen energii, koniec tarcz i zerowego vatu na żywność i benzynę, jeszcze większe kolejki do lekarzy i po miejsce w przedszkolu (także prywatnym). Zamiast tego będa mogli pokonkurować sobie na wolnym rynku (bez płacy minimalnej i zabezpieczeń socjalnych) z milionem Ukraińców, Hindusów i Gruzinów – których być może nie chcą, ale szef kazał ściągnąć.
Nie byłby to pierwszy taki przypadek w historii, choć niewykluczone, że nasze społeczeństwo podejmie się tej próby z największym i niespotykanym wcześniej samobójczym entuzjazmem.
Polacy nie zostali uderzeni szokiem choć trochę porównywalnym z tym z czasów transformacji czy plagą bezrobocia początku XXI-wieku. Przecież ani pandemia, ani pierwsze miesiące wojny, ani pierwsza zima po odcięciu się od rosyjskiego paliwa nie doprowadziły do fali bankructw, załamania się rodzimej gospodarki i blackoutów i ciemnych nocy przy zimnym kaloryferze, którymi straszono. Jasne, płace realne maleją, a drożeją raty kredytów, ale w porównaniu do reszty Europy nasz „kryzys” byłby ich hossą. Bezrobocie jest rekordowo niskie, aktywność zawodowa duża, Polska zanotowała najszybszy wzrost po pandemii COVID, jesteśmy liderem w podnoszeniu płacy minimalnej w regionie, a Polacy w tym tempie raczej dogonią prędzej w zamożności Brytyjczyków niż Greków (których już przegoniliśmy). Ale nad tymi faktami wisi cały czas chmura podejrzeń, że to „fałszywy sukces na kredyt”, a miraż dobrej sytuacji ustąpi zaraz faktycznej katastrofie.
Mamy do czynienia ze swoistymi odwróconym austerity, czyli polityką zaciskania pasa. W normalnych okolicznościach to elity (czasami zagraniczne, jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Europejski Bank Centralny) narzucają społeczeństwu przekonanie, że wyrzeczenia w rodzaju obcięcia zasiłków socjalnych są konieczne dla stabilności finansowej państwa i rozwoju. W Polsce odwrotnie, szeroki przekrój społeczeństwa domaga się austerity (z tym że wobec innych), zanim jeszcze pojawi się presja ze strony elit, aby narzucać politykę oszczędności. Paradoksem tej sytuacji jest oczywiście to, że Polacy domagają się oszczędności od państwa w sytuacji, gdy ich konsumpcja i poziom życia jest szczodrze subsydiowany przez państwo w postaci kontroli cen energii, ulg podatkowych i tarcz inflacyjnych obniżających ceny podstawowych produktów.
Pomieszanie z poplątaniem:
* dopłaty do cen energii, a o rekordowych zyskach sp energetycznych słyszał aa o zamykaniu kopalń to wolny rynek zdecydował, a o miliardach z podatków na dopłaty mocowe itd itp
* tarcza inflacyjna to po prostu obniżenie podatków, łaskawy pan mógł przecież zabić,
* 500 i 800 to dla większości pracujących Polaków obniżenie podatków tylko że w formie przekupstwa wyborczego,
*to bezpłatne szkolnictwo wyższe to w większości zrzucanie się niebogatych Polaków po zawodówkach i technikach charujących od dwudziestki na niewybitnych bogatych Dymków których rodzice nie szczędzili na korepetycje i dowóz do dobrych a nie rejonowych szkół, którzy następnie masowo emigrują (vide lekarze i informatycy) nie spłacając w podatkach nic albo prawie nic (jak mnie wkurza mowa o niskich zarobkach na specjalizacji, to jak narzekanie mundurówki na niskie pensje bez drugiej części równania którą jest wysoka emerytura po czterdziestce)
Lewactwo to choroba, choć nie uznawana tak jak oczywista choroba ludzi z LGBTFJWOFNKZSIJFWKFD+++