Atak ekonomicznych antyszczepionkowców
Opozycja śmieje się z Glapińskiego, ale ich gospodarcze diagnozy mają naukową wartość porównywalną z okadzaniem mieszkania szałwią i zwalczaniem covidu przy pomocy picia wybielacza do tkanin.
Było spokojne kwietniowe popołudnie 2017 roku i Polacy cieszyli się życiem. To znaczy nie wszyscy. Niektórzy widzieli na horyzoncie katastrofę, która mogła zdewastować Polskę i pogrążyć nas na kolejne lata, jeśli nie dekady. Grecki kryzys? Gorzej! „Grozi nam los krajów Ameryki Południowej i Afryki”, przekonywał na stronach gazeta.pl Andrzej Rzońca, główny ekonomista Platformy Obywatelskiej.
Cóż miało zwiastować tę apokaliptyczną wręcz zapaść? Oczywiście 500+, „grecki sposób zarządzania finansami publicznymi”, utrwalanie biedy i bezrobocia przez transfery socjalne i spadający współczynnik inwestycji. Rzońca wieszczył, że dług publiczny lada chwila przekroczy 55% PKB (oraz przebije konstytucyjny limit przy pierwszym zawirowaniu gospodarczym), ludziom będą odbierane zasiłki w czasie dekoniunktury i bezrobocia, a już w 2020 będzie rekordowo mało rąk do pracy (bo wszyscy jednak będą na emeryturze albo zasiłku, choć PiS miał je odbierać?). Zdaniem rozmówcy portalu gazeta.pl plan Morawieckiego jest wzorowany na polityce gospodarczej krajów Afryki i Ameryki Południowej z połowy XX wieku i założeniach, które wszędzie, gdzie były realizowane, doprowadziły do katastrofy.
Co prawda prowadzący rozmowę nie zapytał ekonomisty o choć jedno podobieństwo między Polską z roku 2017 i dowolnym z afrykańskich państw połowy ubiegłego wieku. Ani o to, jak działania Morawieckiego (nie tak dawno przecież doradcy Tuska) przypominają mu na przykład islamską dżamahirijję młodego Kaddafiego – ale nie możemy wymagać za wiele. Domaganie się od sympatyzującego z Platformą ekonomisty dowodzenia jego tez byłoby szczególnym okrucieństwem – godnym, dodajmy, rządów Afryki i Ameryki Południowej z połowy XX wieku. Wracając zaś do rozmowy: czytelnik wywiadu ma zrozumieć tyle, że katastrofa będzie i już. Grecja, Wenezuela, Zimbabwe – globus na biurku polskiego liberała kręci się od 2015 w poszukiwaniu kolejnych scenariuszy zapaści jak szalony.
Oczywiście w ciągu już ponad pięciu lat od tamtej rozmowy nic podobnego się w Polsce nie wydarzyło. Choć biorąc pod uwagę, co Rzońca miał napisane na wizytówce – „główny ekonomista Platformy Obywatelskiej” – być może nie powinno to dziwić. W porównaniu do większości znanych z mediów antypisowskich ekonomistów przewidująca wyniki meczów piłkarskich ośmiornica Paul (2007-2010 RIP) imponuje spójnością metodologii i naukowym warsztatem.
Wywiad Rzońcy nie był wyjątkowy pod względem głoszonych tez – przeciwnie, był tylko jednym z dziesiątek, jeśli nie setek, podobnych wypowiedzi gospodarczego zaplecza opozycji i medialnego Antypisu. Jednak warto odnotować, że choć z licznych prognoz katastrofalnie wysokiego zadłużenia, masowego bezrobocia i gospodarczego załamania, żadna się jeszcze nie sprawdziła – to w wielu dziedzinach po 2015 roku wydarzyły się rzeczy wprost odwrotne do tych prognozowanych przez absolwentów szkoły katastrofizmu im. Leszka Balcerowicza. Rzućmy tylko okiem na trzy aspekty:
DŁUG. Polska miała zadłużyć się po uszy, łamiąc wszystkie zasady i popaść w grecką spiralę. W rzeczywistości poziom zadłużenia do PKB Polski w latach 2016-2019 (czyli przez cała pierwszą kadencję PiS) spadał – zarówno według krajowej, jak i europejskiej definicji zadłużenia publicznego. Malały też koszty obsługi – czyli odsetki od tego długu – w relacji do produktu krajowego brutto. Trudno dziwić się, że prawie żaden wyborca opozycji nie ma dziś o tym wiedzy – bo zanim jeszcze nawet PiS na dobre zaczął rządzić, sympatyk PO albo czytelniczka „Gazety Wyborczej”, byli bombardowani sloganami o „drugim Gierku”.
Newsweek o Gierku- bis, czyli o tym co się stanie z gospodarką, w której rozwój napędzany jest głownie konsumpcją.Tym bardziej uderzająca dla wyborcy dzisiejszej opozycji będzie informacja, że nasze instytucje dokonały korzystnej restrukturyzacji tego długu względem poprzednich kadencji. Jednym słowem: mamy tańszy i „lepszy” (bo denominowany w większym stopniu w złotówkach i zaciągnięty u krajowych podmiotów) dług niż po kryzysie 2008 roku, w czasach „zielonej wyspy”. Nawet krytycy Adama Glapińskiego i Rady Polityki Pieniężnej, jak prof. Joanna Tyrowicz w bardzo głośnym w ostatnich dniach wywiadzie, otwarcie wyśmiewają porównania z Grecją. Bo zwyczajnie nie ma do nich podstaw.
Polska nie tylko nie jest zadłużona jak Grecja (ponad 100% długu do PKB w walucie, której nie emituje), ale poziom zadłużenia mamy niższy niż unijna średnia i… Niemcy. W najbliższych latach urośnie istotnie koszt jego odsetek, ale… sięgnie on poziomu znanego z lat 2008-2012, czyli czasów, kiedy rzekomo mieliśmy doskonałą sytuację finansową i odpowiedzialny fiskalnie rząd. Jednak nagłówki prasowe „POLSKA ZADŁUŻONA JAK ZA TUSKA” nie brzmią tak strasznie, jak te z Gierkiem i Zimbabwe.PRACA I UBÓSTWO. Od 2015 jesteśmy przekonywani o przynajmniej trzech zabójczych skutkach rozwijania socjalu – dezaktywizacji zawodowej, utrwalaniu biedy i drenowaniu funduszy państwa na czarną godzinę. Żaden się nie zmaterializował. Latem 2022 roku – pomimo bezprecedensowej globalnej pandemii, lockdownów i czasowego wygaszenia całych sektorów gospodarki, a teraz wojny tuż za naszą granicą i przyjęcia ponad miliona uchodźców – wskaźnik aktywności zawodowej Polaków był rekordowo duży, a bezrobocie najmniejsze od czasów, gdy w Polsce stały jeszcze radzieckie czołgi. Jeśli to jest obraz Polaków niechętnych do pracy i rozleniwionych przez zasiłki, to oby tak dalej. Ciekawostką jest, że posłanka PO Izabela Leszczyna, gospodarcza twarz największej partii opozycyjnej, ogłosiła że „w Polsce ludziom opłaca się nie pracować” w czerwcu 2022 roku – dokładnie wtedy, kiedy wskaźniki pracujących i aktywnych zawodowo w Polsce biły rekordy.
Program Rodzina 500+ nie wypchnął też masowo kobiet z rynku pracy, choć warto zapoznać się z badaniami na temat tego, co rzeczywiście się stało – bo są ciekawe i niejednoznaczne. Co do biedy zaś, tu wątpliwości nie ma: jak regularnie informuje jeden z najbardziej konsekwentnych i fachowych badaczy polskiego ubóstwa, prof. Ryszard Szarfenberg, wprowadzenie 500+ i kolejnych transferów socjalnych pomogło zredukować ubóstwo, także ubóstwo skrajne i przede wszystkim wśród dzieci. Prognoza Rzońcy, że 500+ zamiast likwidować ubóstwo, je utrwali, również się nie sprawdziła. Oddajmy zresztą głos samemu prof. Szarfenbergowi:
Wzrost zamożności najbiedniejszych jest, jak sądzę, dość oczywistą sprawą. Te rodziny, w których są dzieci, są bardziej narażone na ubóstwo, a to one dostały zastrzyk dochodowy z programu 500+. Te pieniądze można bez żadnych ograniczeń łączyć z zasiłkami rodzinnymi, które trafiają do biedniejszych. Z drugiej strony następowała stała poprawa na rynku pracy. Spadało bezrobocie, więc łatwiej było o pracę. I, co warto zaznaczyć, wprowadzono też minimalną płacę godzinową. Z powodów dobrej koniunktury i ogólnej sytuacji gospodarczej pracodawcom łatwiej było spełniać te wymogi i zatrudniać oraz płacić więcej. W skrócie na tę poprawę złożyły się: ekspansja świadczeń, bardzo dobra sytuacja na rynku pracy, dobra sytuacja gospodarcza ogółem. Wskutek tego klasa średnia i zamożni zyskiwali, ale więcej zyskali najbiedniejsi. To jest z mojej perspektywy, najlepszy możliwy model wzrostu gospodarczego, bo najbardziej korzystają na nim ci, którzy są w najgorszej sytuacji – mówił mi w wywiadzie dla „Przeglądu” w 2020 profesor.
SOCJAL: Również nieprawdziwa okazała się groźba, że w razie kryzysu „rozbuchany socjal” trzeba będzie błyskawicznie zakręcić, a więc najwięcej na załamaniu gospodarczym stracą wcześniejsi beneficjenci PiS – ludzie niezamożni i wielodzietne rodziny. W 2020 do kryzysu rzeczywiście doszło: uderzyła w nas pandemia. Co zrobiły rządy całej Europy (a więc i nasz)? Do ludzi, firm i sektora bankowego trafiły setki miliardów złotych w ramach różnych tarcz kryzysowych, których celem było uratowanie miejsc pracy przed likwidacją, zachowanie płynności systemu finansowego i ochrona branż zagrożonych upadkiem. Wszystkie te cele udało się – lepiej lub gorzej – zrealizować. Nie obcięto przy tym zasiłków, ani nie odebrano 500+. Jaki był skutek tej polityki w Europie? Wzrost zadłużenia i inflacja. Paradoksalnie więc odnotowaliśmy tak długo obiecywany negatywny skutek “rozdawnictwa” na gospodarkę – ale dopiero gdy w firmy, banki i system składkowy wpompowaliśmy ponad 300 mld zł. Bo – czego także nie dowiedzą się wyborcy PO – koszt ratowania gospodarki, firm i miejsc pracy w czasie COVID-19 był większy niż cała kadencja programu 500+, a cały koszt tarcz był większy niż wszystkie programy socjalne PiS (razem z trzynastkami, piórnikowym i tak dalej…) razem wzięte. To – czyli koszt działań antykryzysowych – po części tłumaczy skokowy wzrost zadłużenia i impuls inflacyjny w całej Europie. Gdy jednak rząd PiS wprowadzał kolejne tarcze, to opozycja głosowała razem z nim. Dziś atakując Glapińskiego za inflację i wzrost zadłużenia po 2020 roku, atakują go więc za rozwiązania, które nie tylko wprowadzała wówczas cała Europa, ale i za którymi głosowali i oni sami. Czasem zresztą twierdząc, że Tarcze (relatywnie duże w skali UE) i tak są za skąpe. Głosów podobnych do Łukasza Warzechy – który twierdził, żeby wtedy się nie zapożyczać i nie generować długu na pomoc firmom – po stronie PO wówczas jednak nie było.
Czy to wszystko oznacza razem wzięte, że sytuacja gospodarcza w Polsce jest wyśmienita, a Adam Glapiński bezbłędny? Oczywiście, że nie. Jeden z podstawowych problemów z Pisonomiką polega na tym, że ze wszystkich planów rozwojowych rządzącym najskuteczniej udają się te realizowane w Excelu – pisałem o tym obszerny tekst. Komunikacja NBP jest fatalna, a post factum wiemy, że Tarcze mogły być zbyt hojne, zaś podwyżki stóp być może zbyt późne (rynek kredytów mieszkaniowych zaś wyrwany spoza jakichkolwiek rygorów przyzwoitości) – szkoda jednak, ze wszyscy ci geniusze, którzy dziś zwracają na to uwagę, w 90% milczeli, gdy trzeba było wykazać się dalekowzrocznością i przewidzieć właściwy kurs polityki pieniężnej ze środka pandemii w 2020 roku. Twitty nie płoną i wiemy, że nie mieli lepszych recept. Ja pamiętam, że jeszcze w 2021 roku Platforma jako receptę na kryzys proponowała (to nie żart) zniesienie podatku Belki, przywrócenie handlu w niedziele i refundowanie studentom z zagranicy dwóch semestrów zajęć. Izabela Leszczyna na konwncji PO mówiła, że inflacja spadnie, a poziom inwestycji w Polsce wzrośnie, gdy wróci poszanowanie praw kobiet. Doprawdy: recepta, która swoją odwagą zawstydziłaby Rooseveleta i małżeństwo Bevridge’ów.
Opozycja wyśmiewa Glapińskiego, działania NBP i Rady Polityki Pieniężnej – winiąc ich za wszystkie gospodarcze problemy kraju. Jednak słabo brzmi wyzywanie kogoś od „stand-uperów”, gdy samemu jest się klaunem. Przy okazji z uporem godnej lepszej sprawy wybielając też Władimira Putina – zarzekając się, że gazowy i energetyczny szantaż największego producenta energii na kontynencie nie ma nic wspólnego z inflacją w całej Europie. Putin i wojna bledną w opozycyjnej narracji w porównaniu z czystym złem, jakie reprezentuje Glapiński i polski bank centralny – jedyni winowajcy inflacji w Estonii, Czechach, Holandii i na Litwie. Nawet gdy Biden mówi o wojennej inflacji – i walczy z nią u źródła, czyli próbując wpływać na podaż energii – z pewnością bredzi, nieświadom wpływu Glapińskiego na ceny paliwa na stacji benzynowej w stanie Iowa i w Wirginii Północnej.
Jednak zestawieni z faktami przeczącymi ich tezom, sympatycy opozycji i medialny Antypis zachowuje się jak wzorowi płaskoziemcy – ignorują dowody, zmieniają temat, a na koniec atakują osobę, która uświadomiła im, że tkwią w błędzie.
Trzeba mieć dużo bezczelności, żeby krytykować rządy Polski, Niemiec, UK czy USA, nawigujące pośrodku naprawdę niespotykanej wojennej, inflacyjnej i energetycznej burzy, gdy samemu ma się ekspertyzy i teorie o naukowej wartości okadzania mieszkania szałwią albo piciem wybielacza na covid. Przecież gdy oni przejmą władze, będą równie (albo bardziej) bezradni. Czego doskonale dowodzi przypadek Liz Truss w Wielkiej Brytanii, o której „Economist” napisał właśnie, że popsuła się szybciej niż wyjęty z lodówki głąb sałaty. To oczywiście nie jest dobra wróżba dla naszych krajowych, polskich głąbów.
A jednak opozycja w to brnie. Dlaczego? Sądzę, ze znam odpowiedź. O tym w następnym odcinku.
To be continued.