Prawdziwy problem z 500+
Polskie państwo opiekuńcze: niskie podatki, małe płace, wysokie świadczenia, drogie zbrojenia.
Słowa “500+” mają magiczną właściwość. Wystarczy wypowiedzieć je gdzieś w przestrzeni internetu, a jak na dźwięk zaklęcia pojawią się znikąd mityczne stwory. Rodziny, które poniechały pracy, by zażywać uciech dzięki hojności państwa; chytre matki, które rodzą kolejne bąbelki by się wzbogacić kosztem bezdzietnych; tajny i ukryty dług państwa, który to wszystko finansuje, „pusty pieniądz” i nieuchronne bankructwo Polski, które czeka na nas na końcu tej drogi. Przez ostatnie lata wszystkie te figury tak dobrze zadomowiły się w naszej wyobraźni i folklorze, że należałoby je nazwać częścią „mitologii polskiej”.
Oczywiście, fakty nie mają dla tej dyskusji znaczenia. Zdania przekonanych o istnieniu milionów „patusów żyjących za 500” fakty nie peszą, tak jak nie peszą przekonanych o istnieniu innych mitycznych stworów: Wielkiej Stopy, Reptilian i Wróżki Zębuszki. Ale i tak warto te fakty na początek przytoczyć.
Tak przedstawia się rzeczywistość:
500+ nie spowodowało skokowego wzrostu długu publicznego i nie doprowadziło Polski na skraj bankructwa, jak straszą ludzie, którzy ze straszenia uczynili cały swój model biznesowy. W rzeczywistości zadłużenie sektora finansów publicznych w relacji do PKB po wprowadzeniu programu Rodzina 500+… z wyjątkiem roku 2016 spadało względem poziomu z czasów rządów Ewy Kopacz.
(Tak, to wartości zawierające „ukryty” dług funduszy – bo wiem, że z całą pewnościa i ta wątpliwość się pojawi. Polski dług publiczny „ukryty” w funduszach jest tak przebiegle, że cyklicznie podaje go Eurostat)
Niektórzy próbują argumentować, że zadłużenie Polski wzrosło w wartościach nominalnych – to znaczy, że dług wzrósł o kilkaset miliardów. Tylko że wartość nominalna długu jest miarą właściwie kompletnie pozbawioną znaczenia, tak długo jak wartość tego długu czy koszty jego obsługi (odsetki) pozostaje na względnie niezmienionym poziomie względem PKB państwa i przychodów sektora publicznego (a w Polsce, jak pokazują powyższe wykresy, tak właśnie jest).
Gdyby było inaczej i miarą wysokości długu byłaby sama jego wartość nominalna (czyli kto ile ma długu) to należałoby za ekonomistami wypowiadającycmi się w polskich mediach stwierdzić, że finanse publiczne Afganistanu i Somalii są w radykalnie lepszej kondycji niż Niemiec, Japonii czy Stanów Zjednoczonych – bo kraje te mają wręcz śmiesznie niski dług (w Afganistanie kilkadziesiąt dolarów na obywatela), za to w największych światowych gospodarkach wręcz przeciwnie.
Dalej, co istotne: struktura polskiego zadłużenia zmieniła się znacznie na korzyść. Dziś dużo mniejsza część polskiego długu denominowana jest w walutach obcych – a to dobrze, ponieważ co do zasady to właśnie dług w obcych walutach generuje ryzyka, w przeciwieństwie do długu w walucie, którą państwo samo emituje. Różnica jest dość oczywista: złotówki możemy pozyskać w każdej chwili, dolarów, jenów czy euro nie. (Choć, warto zaznaczyć, że dziś wartość rezerwy walutowe Narodowego Banku Polski istotnie przewyższa wartość naszego zadłużenia zagranicznego).
Polska nie tylko nie jest zadłużona jak Grecja (ponad 100% długu do PKB w walucie, której nie emituje), ale poziom zadłużenia mamy niższy niż unijna średnia i… Niemcy. W najbliższych latach urośnie istotnie koszt jego odsetek, ale… sięgnie on poziomu znanego z lat 2008-2012, czyli czasów, kiedy rzekomo mieliśmy doskonałą sytuację finansową i odpowiedzialny fiskalnie rząd. Jednak nagłówki prasowe „POLSKA ZADŁUŻONA JAK ZA TUSKA” nie brzmią tak strasznie, jak te z Gierkiem i Zimbabwe. Nawet krytycy Adama Glapińskiego i Rady Polityki Pieniężnej, jak prof. Joanna Tyrowicz w bardzo głośnym w ostatnich dniach wywiadzie, otwarcie wyśmiewają porównania z Grecją. Bo zwyczajnie nie ma do nich podstaw. (Obszerniej opisywałem to w tekście: ATAK EKONOMICZNYCH ANTYSZCZEPIONKOWCÓW)
A – co ciekawe – jest jedna przyczyna, dla której dług publiczny i to w walutach zagranicznych wkrótce będzie rósł. I nie są to wydatki na politykę rodzinną państwa – które i tak częściowo zwracają się m.in dzięki większym wpływom z VAT – ale wydatki zbrojeniowe. A konkretnie Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, który według szacunków samego Ministerstwa Finansów w pojedynkę będzie odpowiadał za lwią część przyrostu zadłużenia zagranicznego w nadchodzącej dekadzie i jeśli chodzi o potrzeby pożyczkowe państwa w walutach obcych zostawi daleko w tyle wszystkie inne pozycje budżetowe.
Ale obok obaw o katastrofalny wpływ 500+ na stan finansów publicznych jest oczywiście jeszcze inny rodzaj mitycznego stwora: patologiczna rodzina, która opływa w luksusy dzięki świadczeniom i porzuca pracę, by już do końca swoich dni cieszyć się sponsorowanym przez państwo nieróbstwem. Cóż…
W każdym społeczeństwie jest margines ludzi trwale pozostających poza rynkiem pracy, często niezainteresowanych lub niezdolnych do powrotu i tworzących dysfunkcjonalne związki i rodziny (a często, szczególnie w przypadku mężczyzn, umierając przedwcześnie). To fakt. Ale stwierdzenie, że program 500+ pogłębił ten problem, przyczynił się do wypchnięcia kobiet poza rynek pracy, uzależnił szerokie grupy społeczne od zasiłków i doprowadził do sytuacji, w której „praca się nie opłaca” jest po prostu w świetle faktów nieprawdziwe.
Jeśli 500+ miało ludzi masowo zniechęcić do pracy, to nie sposób wyjaśnić, jak to możliwe, że wskaźnik aktywności zawodowej Polaków pozostaje rekordowo duży, a bezrobocie najmniejsze od czasów, gdy w Polsce stały jeszcze radzieckie czołgi.
Dodajmy, że w Polsce mówimy o wzroście zatrudnienia, niskim bezrobociu i wysokim jak na nasz kraj poziomie aktywności zawodowej w sytuacji, gdy dopiero co wyszliśmy z pandemii, a przyjęliśmy do kraju ponad milion uchodźczyń (i kilkaset tysięcy migrantów ekonomicznych z innych krajów) – szkodliwy wpływ 500+ na zatrudnienie powinien się już dawno ujawnić, prawda? Tymczasem:
udział aktywnych zawodowo w ogólnej liczbie osób w wieku 15-89 lat w 1 kwartale 2023 r. w populacji kobiet kształtował się na poziomie 51,2 proc. To najwyższy wyniki tego wskaźnika od momentu wprowadzenia programu "Rodzina 500+". Oznacza to, że na przestrzeni ostatnich siedmiu lat współczynnik aktywności zawodowej kobiet wzrósł o 3,2 punkty procentowe. Analogiczne dla mężczyzn wzrost jest na poziomie 2,9 pp. – czytamy w tekście „Program 500+ negatywnie odcisnął się na pracy kobiet. Sprawdzamy efekt po siedmiu latach…” na portalu bankier.pl
Jeśli zaś ktoś jest ciekaw szczegółowych badań ekonomicznych, których autorzy postanowili przyjrzeć się właśnie tej kwestii – zatrudnieniu kobiet i efektów programu 500+ – to i dla nich jest dobra wiadomość. Takie badania istnieją i mamy ich publicznie dostępne wyniki.
Po 2016 roku co najmniej kilka razy badaczki i badacze podejmowali próbę zmierzenia się z pytaniem, czy 500+ wypycha kobiety z rynku pracy. Wyniki i konkluzje zebrał w jednym tekście Radosław Ditrich z „Obserwatora Gospodarczego”. Co z owych wyników wybija się na pierwszy plan? Otóż początkowo widzieliśmy zauważalny spadek aktywności zawodowej kobiet w wieku rozrodczym, szczególnie w mniej zamożnych województwach.
Tyle tylko, że efekt ten obserwowano tak długo, jak istniało kryterium dochodowe. Kobiety rezygnujące z pracy robiły więc to najczęściej po to, aby nie utracić świadczenia na drugie dziecko po przekroczeniu progu dochodowego – niewykluczone zresztą, że pracując dalej, ale na czarno lub otrzymując część honorarium „pod stołem”. Skąd to wiemy? Ano stąd, że negatywny efekt dla zatrudnienia przestaje występować w kolejnych badaniach, które analizowały już program w wersji “na każde dziecko”. Słowem: gdy świadczenie stało się uniwersalne, decyzja o rezygnacji z pracy w celu utrzymania 500+ przestała się opłacać, a wpływ programu 500+ na sytuację kobiet na rynku pracy stał się statystycznie nieistotny.
Na danych GUS-u widzimy już wyraźnie, że po 2020 wskaźnik zatrudnienia nie tylko nie wyhamował, ale wzrósł wśród kobiet do historycznie wysokich poziomów:
W tytule tego tekstu obiecałem jednak przyjrzeć się problemowi z programem 500+… I o to on:
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.