Kult Jana Pawła II jest już w Polsce martwy
Demografia, a nie antyklerykalizm, odmieni oblicze ziemi, tej ziemi.

Mam w rękach ostatni numer „Plusa Minusa”, magazynu „Rzeczpospolitej”. W gazecie pół tuzina autorów i autorek pisze o tym, że autorytet Jana Pawła II to sprawa „fundamentalna dla naszej narodowej tożsamości”. Sprawa dotyczy samego „przetrwania”, podział wokół Wojtyły „rozrywa polską wspólnotę” i jest „najboleśniejszy w historii IIIRP”. I choć strony „Plusa Minusa” wypełnione są w większości bogatymi i uczciwymi tekstami oraz argumentami, to mimo wszystko pozostaje czytelnikowi (mi) wzruszyć na koniec lektury ramionami. To znaczy: cieszę się z żywiołowego i merytorycznego sporu, ale żar serc polemistów ze stron „Rzepy” nie rozpala mnie ani trochę. I chyba nie jestem osamotniony.
Dyskusja, którą toczy się dziś na łamach prasy w świetle kolejnych oskarżeń o tuszowanie, bagatelizowanie albo bierność Wojtyły/JPII wobec przestępstw w Kościele wcale nie dotyka już „fundamentów narodowej tożsamości”. Te fundamenty się przesunęły, Polska nie jest w 2023 zakotwiczona w micie świętego papieża-Polaka, a dziedzictwo – jakkolwiek je rozumiemy – pontyfikatu JPII odnosi się do przeszłości, a z dzisiejszymi zmaganiami świata ma coraz mniej wspólnego. Wysiłek polskiej chrześcijańskiej centroprawicy – wszystkich tych debat, centrów myśli Jana Pawła II, różnych muzeów i setek tysięcy stron publicystyki – by uczynić z Wojtyły myśliciela uniwersalnego i aktualnego, przyniósł relatywnie mały zwrot z inwestycji.
Co Jan Paweł II, człowiek swojej epoki, ma do powiedzenia na temat zmian klimatycznych, demograficznej zapaści Zachodu, rosnących globalnych nierówności i kryzysu migracyjnego, jakiego planeta nie widziała od II wojny światowej? (Miałby, jak sądzę, do powiedzenia to samo, co pół wieku temu – tylko społeczeństwu jeszcze mniej chętnemu na wcielanie w życie katolickich recept). Co ciekawe, widać to nawet w reakcjach na inwazję Rosji na Ukrainę. Nawet w tej fundamentalnej sprawie to nie autorytet papieża-Polaka, ale poczucie przynależności do Zachodu rządzi zbiorową wyobraźnią polskiego społeczeństwa1.
Dygresje na bok. Wróćmy do sporu o to, czy Wojtyła wiedział o przestępstwach seksualnych w Kościele i co właściwie te fakty dzisiaj znaczą. W reakcji na reportaż TVN-u „Franciszkańska 3” i książkę „Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział” polska prawica uruchomiła znany skrypt oblężonej twierdzy. Rządzący i ich aparat propagandy reagują, jak gdyby tym razem lewica wystrzeliła pierwszą salwę w kolejnej bitwie wojen kulturowych, a obóz rządzący czuje, że musi przejść do kontrofensywy. Stąd emitowanie w telewizji koronki po „Wiadomościach” i organizowania niby spontanicznych (jest na to pojęcie: astroturf) marszy w obronie imienia i czci Jana Pawła II. Jest to reakcja zrozumiała, ale całkowicie mijająca sedna problemu.
Kult JPII przegrywa dziś w Polsce nie z lewicą, ani nawet nie z TVN-em i „Gazeta Wyborczą”, ale siłą duża potężniejszą niż wszystkie bataliony Czerskiej i Wiertniczej razem wzięte. Religijna prawica ma przeciwko sobie demografię i nieuchronną zmianę pokoleniową w polskim społeczeństwie.
Napisano to po tysiąckroć, ale warto powtórzyć. Dla najmłodszej generacji Polaków papież Jan Paweł II jest postacią z memów, „rzułtym” i „papajem”, awatarem tak oderwanym od realnie istniejącej osoby Karola Wojtyły, że równie dobrze mógłby być jakimś drugoplanowym bohaterem kreskówki „Rick & Morty”. Nawet dla millenialsów – dzisiejszych 30-40 latków – Jan Paweł II żyje we wspomnieniach jako schorowany człowiek, którego trójwymiarowe zdjęcia w ramce kurzą się na półkach jako pamiątka pierwszej komunii, a nie duchowy przywódca świata w walce z komunizmem.
Dla dzisiejszej generacji dorosłych Polaków – mówię tu o swoim pokoleniu – nawet śmierć papieża niekoniecznie była wydarzeniem formacyjnym, bo musi w tej kategorii konkurować z wejściem Polski do UE, pierwszymi wyjazdami na saksy do Wielkiej Brytanii, wojną w Iraku, pierwszą wygraną PiS-u i początkiem prawicowego duopolu władzy, czyli tak naprawdę jedynej IIIRP, jaką świadomie przeżywali i pamiętali. A skoro tak wygląda sprawa dla pokolenia millenialsów, ostatnich roczników, które w ogóle Wojtyłę pamiętają, to dla „generacji Z” i młodszych Jan Paweł II jest tylko odleglejszy.
Według ostatniego sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” to własnie w najmłodszej grupie Polaków największy odsetek (36%) stwierdza, że publikacje medialne zmieniły stosunek do Jana Pawła II na gorszy, a większość z nich (59%) twierdzi, że mamy do czynienia z pokazywaniem prawdy o jego podejściu do przestępstw seksualnych w Kościele, a nie medialnym atakiem na postać Jana Pawła II. Do podobnych wniosków prowadzą także badania Ipsos zlecone przez OKO.press – w 2019 roku 72% badanych w wieku 18-29 lat uważało, że Jan Paweł II „nie ponosił odpowiedzialności za ukrywanie molestowania seksualnego i chronienie sprawców”, już rok później podobnego zdania była mniej niż połowa, 49% badanych. Co ciekawe, w kraju gdzie do niedawna postać Jana Pawła II była przedmiotem powszechnego kultu, dziś około 2/3 Polaków zgadza się ze stwierdzeniem, że Jan Paweł II jest dla nich autorytetem – a nawet wśród zachowawczych wyborców Koalicji Obywatelskiej czy, co nawet ciekawsze, Polski 2050 Szymona Hołowni odsetek ten wynosi około 60%. Oznacza to, że w dzisiejszej Polsce dałoby się zbudować większą koalicję zgody narodowej wokół poparcia dla Jerzego Owsiaka i Wielkej Orkiestry Świątecznej Pomocy, przynależności Unii Europejskiej i wiary w NATO, niż autorytetu Jana Pawła II.
Idźmy dalej. Stosunek do Jana Pawła II nie jest bowiem wcale najlepszym probierzem galopującej sekularyzacji i miarą stosunku do Kościoła katolickiego jako takiego. O ile opinie o autorytecie Wojtyły są negocjowane na bieżąco i w reakcji na publikacje medialne (to przecież własnie wynika z powyższych badań), to odchodzenie od Kościoła i wiary ma charakter długotrwałej, pokoleniowej erozji.
Dziś wielokrotnie więcej badanych Polaków w wieku 18-29 lat ma negatywny (47%) niż pozytywny (9%) stosunek do Kościoła. W praktykach religijnych uczestniczy regularnie (choć zależy jak zdefiniować kategorię regularności) mniej niż połowa Polaków – częściej niż kilka razy do roku w kościele pojawia się 40% młodych (18-24 lata) ludzi. Zaś według badań CBOS całkowity brak uczestnictwa w praktykach religijnych deklaruje 36% młodych. Regularnie modli się około 1/4 osób młodszych niż 34 lata i to ostatnie chyba można wziąć za najlepszą miarę tego, ile osób naprawdę praktykuje w Polsce katolicyzm, a religia stanowi ważny element ich codziennego życia. Pew Research Center w swoich globalnych badaniach już kilka lat temu wykazał zaś, że tempo laicyzacji społeczeństwa – luka między wierzącymi ludźmi do 40-tki i starszymi niż 40 lat – jest w naszym kraju największa ze wszystkich przebadanych na świecie.

Dlaczego to ważne? Stwierdzenie, że stosunek do religii określa w Polsce dziś przede wszystkim podział pokoleniowy, to banał. Ale dostrzeżenie tego jest bardzo istotne. Religijność Polaków słabnie nie z powodu reportaży TVN-u i roli „Gazety Wyborczej”, ale dlatego, że obecne w europejskich społeczeństwach trendy sekularyzacyjne dotknęły Polskę z opóźnieniem i dopiero w najmłodszych, niedotkniętych wcześniejszym kultem JP2, pokoleniach objawiają się w pełni.
Chodzi bowiem o to, że – jak rzeczowo tłumaczy badacz sekularyzacji dr Konrad Talmont-Kamiński – że poziom religijności grup wiekowych „kohort” ustala się na dość trwałym poziomie w wieku 12-25 i niekoniecznie rośnie w późniejszych dekadach życia. Czyli, że jeśli ktoś nie praktykuje religii (a tym bardziej nie załapał się na kult JPII), to wbrew obiegowym mitom, wcale nie musi stać się tak później. A więc dzisiejszy 20-30-40 latkowie – plus minus pewne statystyczne odchylenia – pozostaną podobnie chłodni wobec Kościoła katolickiego i religii jak dziś.
Poziom religijności ustala się mniej więcej w wieku 12-25 lat. Potem w dużej mierze utrzymuje się bez zmian, przynajmniej na poziomie kohorty, czyli na poziomie grupy, która urodziła się w jakimś czasie. Dzisiejsi 80-latkowie, tacy jak na przykład moja mama, są generalnie osobami głęboko wierzącymi. Dzisiejsi 20-latkowie są, generalnie mówiąc, głęboko niewierzący. Często się mówi, że to dlatego, że ludzie się robią bardziej wierzący z wiekiem. Ale dane tego nie potwierdzają. Dzisiejsi 80-latkowie byli tak samo głęboko wierzący, kiedy mieli po 20 lat. […] Dzieci są mniej religijne w porównaniu z pokoleniem ich rodziców i tak już im zostaje.
– tłumaczył w wywiadzie dla Oko.Press.
Gdy więc na te tendencje nałożymy „piramidę” (która wcale nie ma kształtu piramidy) demograficzną w Polsce, zobaczymy, że tylko relatywnie mała liczebność młodych ludzi i fakt, że najmniej religijni dziś Polacy to roczniki niżu demograficznego, powstrzymuje Polskę przed jeszcze szybszą sekularyzacją. Słowem, statystyki religijności i przywiązania do postaci JPII – choć Polska laicyzuje się najszybciej na świecie – i tak są przekrzywione w stronę religijności i wiary dzięki baby boomerom urodzonym w latach 50 i 60 tych. Jak i temu, że 70-latek jest dziś w Polsce więcej niż 20-latek, a obie kohorty kobiet znajdują się dokładnie przeciwnych biegunach stosunku do wiary, podziwu dla Jana Pawła II, poglądu na dopuszczalność przerywania ciąży i preferencji politycznych.
Gdy więc przyjąć, że starsze roczniki będą z oczywistych powodów odchodzić, a sekularyzacyjne tendencje nie wyhamują, to nawet przy niskim współczynniku dzietności polskie społeczeństwo będzie stawać się tylko mniej i mniej religijne. Zdażyłoby się to i tak dużo wcześniej – z podobnych powodów, co w reszcie krajów Europy, ale rola JPII i rzeczywistość społeczna Polski Ludowej odsunęły po prostu nieuchronne o kilka dekad.
Oczywiście minister Czarnek, serwilizm władzy wobec Kościoła, odrzucające wypowiedzi biskupa Jędraszewskiego i gorliwe włączenie się Kościoła katolickiego w wojny kulturowe w dziedzinach, które zatruwają jego wizerunek wśród młodych (aborcja, patriarchat, tożsamość seksualna) tylko pomaga proces laicyzacji przyspieszyć i dobić kult Jana Pawła II szybciej. Parafrazując Jarosława Kaczyńskiego, oczywiście, że najszybsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez PiS.
A kult JP2 jest już martwy – ale nie martwy jak świeżo co złożony do grobu nieboszczyk, ale raczej martwe drzewo. Jeszcze stoi, ma jeszcze korzenie, z zewnątrz wciąż zajde się mocny – tylko, że już nie zakwitnie, nie wyda owoców i nic na dłuższą metę nie powstrzyma jego upadku.
Optyką, w jakiej większość Polaków widzi ten spór, rządzą jak najbardziej świeckie i przyziemne kategorie – syty, liberalny, tolerancyjny i wolny Zachód przeciwko zamordystycznej, tradycjonalistcyznej, patriarchalnej Rosji. To Putin dziś pomstuje na „upadek tradycyjnych wartości” i bezbożnictwo, zaś imperializmowi Rosji przeciwstawia się rzekomo pozbawiona wartości i „umierająca” atlantycko-demokratyczna koalicja. Mówiąc wprost: jeśli coś spaja dziś Polaków, to przekonanie, że nasze miejsce jest na Zachodzie (także z jego laickością, konsumpcjonizmem i indywidualizmem). A nie wywiedziona z papieskiej publicystyki wizja katolickiej Polski jako wyspy religijnego mesjanizmu oblanej dookoła oceanami zachodniego zepsucia i sowieckiego bezbożnictwa.