Kłamstwo masowego rażenia
20 lat później inwazja Iraku jest wciąż największym trupem w szafie Zachodu. Musimy o niej zapomnieć, bo fakty są bardziej bolesne od zmyśleń.
„Brak demokratycznej kontroli doprowadził do tego, że decyzją jednego człowieka brutalnie i bez żadnego uzasadnienia najechano Irak. Przepraszam, Ukrainę. Irak też [śmiech]”
– 43 prezydent USA George W. Bush, 18 maja 2022 podczas przemówienia w Dallas.
Ssijcie. O to chodzi w tej wojnie. Mogliśmy walnąć w Arabię Saudyjską, mogliśmy walnąć w Pakistan. A walnęliśmy w Irak. Bo możemy.
– publicysta „New York Timesa”, Thomas Friedman, w talk-show Charlie Rose’a, 29 maja 2003
20 lat temu rozpoczęła się nielegalna inwazja Iraku, którą USA i jej sojusznicy, w tym Polska rozpoczęli 19 marca 2003 roku. Jak wylicza pracujący przy Brown University zespół „Costs of War” wojna kosztowała życie pomiędzy 185-210 tysięcy cywili (i dalsze 55 tysięcy wojskowych, 30 tysięcy bojowników, kilkuset pracowników humanitarnych oraz kilkudziesięciu dziennikarzy). Wojska koalicji w trakcie ofensywy używały między innymi zakazanych międzynarodowymi konwencjami bomb kasetowych, zmodyfikowanego napalmu, białego fosforu i pocisków ze zużytego uranu – także w miejscach gęsto zaludnionych i wśród cywili.
Wśród skutków wojny wymienia się nie tylko upadek państwa, rozlanie się islamistycznego terroru po regionie (i w tym oczywiście powstanie tak zwanego „Państwa Islamskiego”) , tortury i handel ludźmi (w tym nieletnimi dziewczynkami), ale także długotrwałe skutki zdrowotne dla kolejnych pokoleń Irakijczyków. Lekarze i naukowcy na łamach prestiżowych czasopism do dziś spierają się, czy wzrost liczby martwych urodzeń, chorób genetycznych i potwornych defektów u noworodków w irackiej Faludży jest bezpośrednim skutkiem zrzucania na gęsto zaludnione miasto chemicznej, trującej i rakotwórczej amunicji. Faktem jest, że z powodu nędzy, chorób, złych warunków sanitarnych i wskutek innych wojennych zniszczeń życie straciło przedwcześnie kolejne kilkaset tysięcy ludzi.
Inwazja Iraku wypędziła z miejsc zamieszkania 9 mln ludzi, część z nich nigdy nie wróciła do domów. Na miejscu zginęło 4600 amerykańskich żołnierzy – dużo więcej odebrało sobie życie samemu, bo liczbę samobójstw weteranów wojen USA po 9/11 szacuje się na 30 tysięcy. W trakcie polskiej okupacji Iraku zginęło 28 obywateli RP.
Wyliczanka jest dłuższa. Wśród pośrednich skutków inwazji można wymienić osłabienie autorytetu Stanów Zjednoczonych i kolektywnego Zachodu jako gwaranta ładu międzynarodowego, dalszą destabilizację regionu, wzmocnienie antyamerykanizmu na całym świecie i osłabienie mandatu OZN i innych organizacji międzynarodowych. Zdjęcia torturowanych w Abu Grahib więźniów stały się najlepszą reklamą islamistycznych organizacji terrorystycznych w regionie, podnoszony ze wszystkich stron zarzut hipokryzji Zachodu zakorzenił się na dobre i znalazł swoje uzasadnienie, a idea interwencji humanitarnej została skompromitowana na całe lata, jeśli nie dekady.
Mimo 20 lat od wojny w Iraku apetyt na rozliczenia i refleksje jest niewielki. Najpierw przez dziesięć lat niszczyliśmy Irak, potem przez dziesięć lat próbowaliśmy go naprawić, potem przez kolejne dziesięć o nim zapomnieć, trafnie podsumował tę dziwną amnezję Stephen Wartheim. Z drugiej jednak strony, o inwazji Iraku napisano już prawie wszystko, nawet jeśli bardzo niewiele z tego pisania wynikło.
Jak więc zacząć kolejny tekst na ten temat? Może tak.
Saddam’s got to go
10 października 1990 roku amerykańscy Kongresmeni i widzowie telewizji w całej Ameryce usłyszeli mrożące krew w żyłach zeznania. 15-letnia Nayira, uciekinierka z Kuwejtu, ze łzami w oczach i łamiącym się głosem opowiedziała o najstraszniejszej ze zbrodni, jakiej dopuścili się w jej kraju żołnierze Saddama Husajna. Dwa miesiące wcześniej Irak najechał swojego sąsiada, którego oskarżał o wojnę gospodarczą, zaniżanie cen ropy i kradzież surowca. Irackie siły błyskawicznie zajęły mniejszy kraj i rozpoczęły okupację stolicy, z której uciekł rząd.
Nayira została w ojczyźnie, gdzie pomimo młodego wieku zgłosiła się do pracy w szpitalu, aby „pomóc, jak tylko się da”. Tam na własne oczy zobaczyła, jak siepacze Saddama wchodzą do szpitala z bronią, wyrzucają z inkubatorów noworodki, kradną sprzęt medyczny i pozostawiają dzieci „umierające na zimnej podłodze”. W tym momencie swojego wystąpienia Nayira pociąga nosem i ociera z oczu łzy. „Myślałem wtedy o moim małym bratanku…” dodaje po chwili przerwy. Nie widzimy, czy zgromadzeni w Kongresie słuchacze również płaczą, ale wiemy że jej słowa wywarły olbrzymie wrażenie i przeszły do historii. Zeznania Nayriry szybko stały się globalną sensacją i do dziś pozostają jednym z utrwalonych w pamięci zbiorowej obrazów okrucieństw irackiego reżimu.
Słowa młodej mieszkanki Kuwejtu i jej opis irackich zbrodni cytował później wielokrotnie prezydent USA George H.W. Bush jako jeden z powodów, dla których USA muszą interweniować w obronie Kuwejtu i pokonać irackiego dyktatora oraz zakończyć okupację. Tak zresztą się stało. Kilka miesięcy później w głosowaniu wygranym ośmioma głosami Kongres wyraził zgodę na użycie siły przeciwko Irakowi i wypędzenie sił okupacyjnych z Kuwejtu. Wystąpienie Nayiry pomogło przekonać amerykańskich polityków i opinię publiczną, że warto pójść na pierwszą wojnę w Zatoce. Wojnę, którą zresztą siły międzynarodowej koalicji błyskawicznie rozstrzygnęły na swoją korzyść, rozpoczynając trwający już do samej śmierci dyktatora okres międzynarodowej izolacji i ostracyzmu wobec Saddama Husajna. Po upadku Związku Radzieckiego to właśnie iracki satrapa stał się w oczach Zachodu globalnym superzłoczyńcą i potworem, którego obalenie stało się idee fixe wielu polityków i liderów opinii w całym demokratycznym świecie. Ostatecznie Husajna udało się obalić, pojmać i skazać na śmierć po inwazji Iraku przez USA i koalicjantów 12 lat później. Doprowadził do tego długi łańcuch wydarzeń, w którym słowa młodej mieszkanki Kuwejtu odegrały swoją rolę.
Zeznanie Nayiry miało jedną wadę. Było całkowicie fałszywe. Młoda dziewczyna, jak ujawnił w 1992 roku na łamach „New York Timesa” John R. McArthur, nie była przypadkową uchodźczynią z Kuwejtu, ale córką ambasadora tego kraju w USA. Nie była wolontariuszką w szpitalu. Nie widziała wyrzucanych na zimną podłogę noworodków. Choć Irakijczycy rzeczywiście wywozili z Kuwejtu sprzęt medyczny, w szpitalu, w którym rzekomo dochodziło do zbrodni nie odnotowano żadnego ukradzionego inkubatora, a tym bardziej bestialsko zamordowanych wcześniaków.
Jej wystąpienie zostało przygotowane przez agencję PR-ową Hill&Knowlton, którą z kolei de facto pracowała na zlecenie rządu Kuwejtu na uchodźstwie, równolegle współpracując z kongresmenami, którzy zaprosili Nayrię na filmowane przez kamery (również wynajęte przez Hill&Knowlton) posiedzenie. Cały występ był częścią kampanii przygotowanej przez zbiegły rząd emiratu Kuwejtu, próbujący przekonać opinię publiczną do wsparcia ich kraju. Poprzednie wysiłki, kampanie ulotkowe i organizowanie dni międzynarodowej solidarności z Kuwejtem (który sam nie był bynajmniej szanującą prawa człowieka liberalną demokracją), przynosiły umiarkowane rezultaty. Dopiero profesjonalnie przygotowane, sfilmowane i nagłośnione przez fachową agencję wystąpienie prezentujące obraz przerażających (choć fikcyjnych) zbrodni pomogło osiągnąć cel.
Oczywiście inwazja Kuwejtu była nielegalna, Saddam wielokrotnie w przeszłości dopuszczał się zbrodni, a oburzenie milionów ludzi wobec niesprowokowanej inwazji kraju sąsiada było szczere. Jednak pretekst do wojny nie był prawdziwy, atak USA poprzedziła kampania kierowanej przez rząd dezinformacji, a fakty naginano pod polityczną konieczność – nie stroniąc od moralnych szantaży i ataków na media i dziennikarzy, którzy nie chcieli śpiewać w zgodnym chórze. Wystąpienie Nayriry, jak się okazało, nie było wyjątkiem od reguły, lecz stworzyło nowy standard propagandy, który będzie z równą skutecznością wykorzystywany wielokrotnie później.
Łuk historii
Co jednak początek pierwszej wojny w Zatoce i opowieść o propagandzie sprzed 30 lat ma wspólnego z późniejszą inwazją Iraku w 2003 i jej dzisiejszą rocznicą? Bardzo dużo. USA i sojusznicy podjęli decyzję o inwazji na podstawie fałszywych doniesień, zmanipulowanych materiałów, wyssanych z palca obietnic i kłamstw – wygłaszanych świadomie i nieświadomie, z różnym poziomem cynizmu, przez przedstawicieli amerykańskich, brytyjskich (i polskich) elit władzy i mediów. Do dziś więc nie tylko wystąpienie Nayiry, ale właściwie wszystkie obrazy, jakie mieszkaniec Zachodu może dziś przywołać w swojej głowie na hasło „Irak” są produktem dezinformacji lub propagandy.
Od wystąpienia Colina Powella w ONZ (zakłamane), przez scenę słynnego obalania pomnika Saddama przez Irakijczyków (wyreżyserowana przy udziale żołnierzy sił okupacyjnych), po słynną scenę z wystąpieniem George’a Busha na lotniskowcu z wielkim transparentem Mission Accomplished (również wyreżyserowana przy udziale specjalistów na statku zacumowanym przy kalifornijskim wybrzeżu) – wszystko, co pamiętamy o Iraku i wojnie, jest dziełem propagandy. W tym oczywiście sam powód, casus belli, przyczyny, dla których Zachód poszedł na katastrofalną w skutkach wojnę. Nawet prawda o zbrodniach Husajna – o czym więcej za chwilę – była systematycznie przeinaczana i podkręcana pod wymogi wojennej logiki i mit zachodniej niewinności.
Saddam, to bezsprzeczny fakt, miał na rękach krew setek tysięcy ludzi. Ale pomimo tego, całe uzasadnienie wojny, jakie przedstawiła światu amerykańska administracja było fałszywe. Sekretarz Stanu USA Colin Powell przekonując na forum ONZ do konieczności inwazji w lutym 2003 podał trzy główne powody, dla których inwazja jest konieczna. Irak miał zamiar zaatakować USA i sojuszników, współpracował z Al-Kaidą Bin-Ladena i pracował nad programem broni masowego rażenia – chemicznych, biologicznych i jądrowych – z zamiarem użycia ich przeciwko Zachodowi lub przekazaniu ich terrorystom w tym samym celu. Jak wiemy, żaden z tych zarzutów się nie potwierdził – a USA i Wielka Brytania miały zawczasu własne analizy, które podważały każdy z nich. Jednak świadomie zdecydowano się porzucić lub zignorować te ekspertyzy, które przeczyły obiegowym mądrościom, a dać wiarę tym, które wspierały logikę inwazji.
Niektóre z wypowiedzi Powella i innych przedstawicieli administracji („mamy naocznych świadków mówiących, że pracowali nad projektem mobilnych laboratoriów biologicznych irackiego reżimu”) były nie tylko nieprawdziwe w całości. Nieprawdziwe było każde słowo z osobna. Nie USA miały takich świadków, lecz niemiecki wywiad; nie widzieli oni nic podobnego na własne oczy, lecz mówili, że słyszeli; nie pracowali w podobnych laboratoriach (bo ich nie było), a ślady amoniaku, jakie odkryli następnie w ciężarówkach Saddama inspektorzy nie pochodziły z broni biologicznych, lecz… ludzkiego moczu.
Całe akapity wystąpienia Powella przepisano z zeznań niesławnego uciekiniera z Iraku o pseudonimie Curveball – czyli „podkręcona piłka”. „Podkręcona” okazał się skłonnym do konfabulacji alkoholikiem, który wymyślił całą historię o śmiercionośnym programie Saddama, gdy starał się o azyl w Europie (stąd miał jego rewelacje niemiecki wywiad). Po tym, jak dostał co chciał, zwinął się, a po czasie zaczął wypierać wszystkich własnych szokujących doniesień. Blisko 10 lat po wojnie powiedział redakcji „Guardiana”, że jest dumny, że kłamał i cieszy się, że pomógł obalić Saddama.
Wiele z „faktów”, na jakie powoływała się amerykańska administracja pochodziło od Ahmeda Chalabiego, irackiego samozwańczego lidera opozycji na uchodźstwie (który równolegle współpracował też z Iranem). Pochodzący z arystokratycznej rodziny, wykształcony i zamożny Chalabi miał własne powody, by nakłaniać Waszyngton do inwazji – widział siebie jako przyszłego przywódcę irackiego państwa. Do ostatnich chwil przed inwazją Chalabi dostarczał swoim przyjaciołom w rządzie i mediach niestworzonych historii o kolejnych spiskach i intrygach Saddama – które ci wiernie powtarzali dalej. Amerykańska CIA uznała Chalabiego za niewiarygodnego manipulatora już w latach 90-tych i zerwała z nim współpracę – jednak niespotykana charyzma i talent Chalabiego pozwolił mu zjednać sobie ludzi od neokonserwatywnych ideologów amerykańskiej prawicy w rodzaju Paula Wolfowitza po niepokornego ex-lewicowca Christophera Hitchensa. I wszyscy jedli mu z ręki.
Mechanizm, za pomocą którego udało się wciągnąć w powielanie fałszywych doniesień media i wykorzystać je do swojej kampanii propagandy, był wyjątkowo przemyślny, prosty i zabójczo skuteczny. Nazywamy go „praniem narracji”. I choć w ostatnich latach słynęła z niego Rosja, to właśnie w Ameryce po 11 września 2001 wykorzystano go po raz pierwszy w XXI wieku z taką mocą. Pranie narracji polega na tym, że władze albo służby dokonują kontrolowanego przecieku do mediów – na przykład „mamy wiarygodne doniesienia, że Saddam buduje broń masowego rażenia”. Następnie, gdy media o tym napiszą, władza może użyć tych doniesień jako argumentu we własnej sprawie – „już nawet New York Times pisze, że Saddam buduje broń masowego rażenia, więc to musi być prawda”.
Zadziałało, a ze wszystkich dziennikarzy i publicystów, którzy powielali i nagłaśniali fałszywą prowojenną narrację – od Anne Applebaum po Fareeda Zakarię – na stosie postanowiono spalić tylko jedną, Judith Miller i zapomnieć o sprawie.
Fakty gorsze od kłamstw
Często mówi się, że USA przed i po 11 września 2001 cierpiały na „niedostatek wyobraźni”. W rzeczywistości cierpiały na jej nadmiar – nawet najbardziej fantastyczne i odklejone od rzeczywistości wizje cieszyły się powodzeniem, a prawdziwe i bolesne, czasami nudne i prozaiczne, argumenty przegrywały. Także dlatego, że prawda o Iraku i Saddamie była bardziej niewiarygodna niż bajka.
Powszechnie przyjmowanym i niekwestionowanym dowodem zbrodniczości reżimu Saddama było wykorzystanie przez niego broni chemicznej w wojnie z Iranem w latach 80-tych i ludobójcza kampania przeciwko walczącym z nim Kurdom. Jednak z użyciem przez Saddama broni chemicznej na ponad dekadę wcześniej, zanim USA pójdą z nim na wojnę, wiąże się pewien niewygodny fakt.
USA wiedziały o użyciu przez Irak broni chemicznej w latach 80-tych, administracja Reagana mu w tym pomogła, a do wczesnych lat 90-tych pomagano Saddamowi tuszować ten fakt i chroniono go przed międzynarodowym potępieniem. Gdy Irak i Iran poszły na wojnę, USA bały się zwycięstwa reżimu ajatollahów, więc pomogły Saddamowi w identyfikowaniu celów i prowadzeniu ofensywy za pomocą broni chemicznej, która wkrótce sięgnęła także mieszkających w irackim Kurdystanie cywilów – i doprowadziła do słynnej masakry w Halabży, gdzie przy pomocy gazu wymordowano ponad 4000 niewinnych ludzi. Nie była to wielka tajemnica, część tej historii pojawia się nawet w reportażu o Halabdży autorstwa Roberta Stefanickiego w „Gazecie Wyborczej” z marca 2003 roku. Jeszcze wcześniej, w 2002 roku sprawa omawiana była na stronach „Newsweeka” i w komisji amerykańskiego Kongresu, gdzie na pytania o pomoc USA w budowaniu przez Saddama chemicznego arsenału odpowiadał sam sekretarz obrony USA Donald Rumsfeld! Książkę o współudziale amerykańskiej administracji w ludobójstwie Saddama napisał w 2007 roku ekspert Human Rights Watch Joosh Hilterman, a publicystycznie nagłośnił ją także lewicowy i antywojenny dziennikarz Andrew Cockburn.
Broń chemiczną i składniki do produkcji broni biologicznej sprzedawali Saddamowi Niemcy, Brytyjczycy, Amerykanie – jeszcze dosłownie w przeddzień inwazji pisały o tym Washington Post, Guardian, New York Times i pół tuzina innych redakcji. Nazwy i ilość konkretnych wirusów sprzedanych Saddamowi znaliśmy już w 1994 roku, bo ujawiniło to postępowanie amerykańskiej senackiej komisji bankowości. Były to – w przeciwieństwie do bajek o „tajnych laboratoriach w ciężarówkach” – potwierdzone dokumentami sprzedaży i eksportu śmiercionośnych wirusów, w tym wąglika, fakty. Na nie było jednak już wtedy za późno – a argument „Saddam miał broń masowego rażenia, bo sami mu ją sprzedaliśmy” był szokiem tak wielkim, że spotkał się z masowym wyparciem.
Zaś część broni, jaką naprawdę znaleziono w Iraku później, pochodziła z arsenału, o którym Saddam… nie wiedział, zapomniał albo zgubił. A gdy analityk CIA John Nixon miał okazję przesłuchiwać samego Saddama po jego pojmaniu, odkrył, że rzekomy geniusz zła nie tylko nie planował zaatakować USA, ale… nie interesował się nawet rządzeniem własnym krajem, tylko pisał powieść i oddał większość obowiązków swoim ministrom. Brzmi to jak niesmaczny żart, a jednak jest prawdą – Nixon, człowiek który zajmował się Saddamem Husajnem przez kilkadziesiąt lat swojej kariery zawodowej, opisał to później w książce. Podobnych anegdot i historii jak z komedii – w rodzaju In the Loop – było niestety więcej. Irak, poza tym, że był tragedią – był też niestety farsą.
Nieprawdą też jest, że wszyscy nabrali się na argumenty za wojną. Nieliczne grono do końca argumentowało, że Saddam – nawet jeśli jest mordercą i tyranem – nie zagraża USA, zaś inwazja 2003 roku zaszkodzi i Ameryce, i światu. W 2002 roku grono badaczy związanych z realistyczną szkołą stosunków międzynarodowych – w tym obok innych John Maerscheimer i Stephen Walt – wykupili w „New York Timesie” reklamę, płatne ogłoszenie o treści „Wojna z Irakiem nie jest w interesie narodowym USA”. Protestowali mało komu znany wówczas senator stanowy z Illinois Barack Obama, siwy amerykański socjalista Bernard Sanders ze stanu Vermont i członek Izby Gmin z okręgu Islington, niejaki Jeremy Corbyn. Z podobnych przesłanek wychodzili antywojenni lewicowcy i pacyfiści, demonstrujący na ulicach miast Europy i całego świata, przeciwko wojnie w 2003 roku. Ich realistyczne argumenty również przegrały w starciu z nadmiarem wyobraźni (i myślenia życzeniowego), jaki panował w amerykańskiej i światowej debacie.
Nic z ich argumentów nie przekreślało zbrodni Saddama. Prawie każdy trzeźwy człowiek na świecie zgadzał się z tym, że rządy Husajna od pewnego momentu przyniosły Irakijczykom wyłącznie nieszczęścia. Ale niezależnie od argumentów krytyków, wojna i tak była przesądzona – Bush junior postanowił dokończyć to, co wystąpienie Nyriry i decyzje jego ojca zaczęły. 19 marca USA i sojusznicy poszli na wojnę, a reszta jest historią.
20 lat później
Jesteśmy jednak 20 lat później, dziś trwa inna nielegalna i zbrodnicza wojna, jaką wypowiedziano na podstawie fałszywych przesłanek i w oparciu o kampanię dezinformacji. I co z tego dla nas wynika? Dla wielu porównywanie inwazji USA na Irak i inwazji Putina na Ukrainę jest co najmniej nietaktem, jeśli nie zbrodnią. Niektórzy bez pardonu mówią, że samo przypominanie o Iraku jest przyznaniem racji rosyjskiej propagandzie. Przyjaciel powiedział mi ostatnio wprost, że „nie możemy porównywać wojen USA i wojen Rosji”. Jest dokładnie odwrotnie: nie tylko możemy, ale powinniśmy, jeśli chcemy cokolwiek zrozumieć. Podobieństw – od fałszywej narracji i imperialnej pychy, przez posądzenie zaatakowanego kraju o zbrodnicze zamiary, aż po piętnowanie w mediach wszystkich niepokornych głosów, jest aż nadto. Jak mówi znane powiedzenie, ci którzy nie rozumieją historii skazani są na to, by ją powtarzać.
Nieomal wszyscy w zachodniej debacie zgadzają się, by inwazję Iraku nazywać dziś błędem - lecz nie zbrodnią. A jednak nierozliczona zbrodnia Iracka do dziś odbiera Zachodowi wiarygodność – zarówno, gdy mówimy że bronimy międzynarodowego ładu, jak i gdy domagamy się skazania cudzych zbrodni, a pobłażamy swoim. Odmowa uznania Iraku za zbrodnię po stronie Zachodu jest lepszym narzędziem w arsenale rosyjskiej propagandy niż jakakolwiek opowieść o „neonazizmie” Kijowa i zagrożeniu dla „ruskiego miru” ze strony dekadenckiej Europy. Imperialna buta z jaką zignorowano ONZ i prawo międzynarodowe jest po dziś dzień powodem, dla którego miliony ludzi na świecie uważa krytykę rosyjskiej agresji za pustosłowie. A fakt, że w przeddzień rocznicy inwazji Iraku Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania Putina, a architekci inwazji Iraku dalej cieszą się aurą obrońców wolności, nie pomógł. A jest jeszcze inny – nie mniej niewygodny wątek – tego, na ile polityka administracji Busha przekonała Putina, że i jemu należy się prawo do własnych „specjalnych operacji” (I są na to raporty Kongresu, uwierzcie).
Dziś, 20 lat później, jest pewnie za późno, by domagać się sensownego przełomu, ani łudzić się, że pomoże spóźnione bicie się w piersi. Nie pomoże też rewizjonistyczna historia – co by było gdyby? Realne zło, jakie wyrządziła inwazja Iraku, jest z nami, zostanie z nami, do dziś skutkuje kolejnym realnym złem – choć oczywiście go nie usprawiedliwia. Można mieć wyłącznie nadzieje, że uznanie faktów pomoże coś zrozumieć i zbudować lepszy ład na przyszłość. O ile ktokolwiek będzie chciał coś zrozumieć. Niestety, całkiem realnym ofiarom wojen wywołanych na podstawie fałszywych przesłanek, ideologicznego zaślepienia i imperialnego lęku, niczego to już nie zwróci.