Kaczyński = drożyzna, Tusk = bieda
Na czym polega „zwrot materialistyczny” w polskiej polityce?
Do dziś mam w domu naklejkę, którą dostałem od związanego z Platformą Obywatelską znajomego. Jest krwiście czerwona, na środku tłustymi literami rozpycha się napis: PiS = DROŻYZNA. Mój znajomy był z tego pomysłu bardzo dumny. Przekonywał mnie, że tym sloganem dobiją Kaczyńskiego. Będą okładać lidera PiS hasłem drożyzny tak długo i tak mocno, aż słowo “drożyzna” stanie się wręcz synonimem „PiS-u”. A w całej Polsce, każdym mieście, miasteczku i wsi, ludzie nie będą umieli wypowiedzieć słowa “Kaczyński” nie myśląc “drożyzna” i “drożyzna” nie myśląc “Kaczyński”. Był koniec 2021 albo początek 2022 roku.
Cóż, nie pykło.
To znaczy: nie do końca. Na drodze wyśmienitego planu, żeby dobić Kaczyńskiego pałką drożyzny (niczym Ewa Kopacz dinozaury) stanęła inwazja Ukrainy. Nie chodzi nawet o to, że Polacy odłożyli sprawy materialne na dalszy plan – badania tego nie potwierdzają – ani o szczególnie mocny “efekt flagi”, czyli wzrost poparcia dla rządu w chwili zagrożenia. Wojna utrudniła jednak powtarzanie, że za wzrostem cen stoi wyłącznie Kaczyński z Glapińskim i Morawieckim. Rzesza Polaków, którym dokucza wzrost cen i spadające realne wynagrodzenia jest tak samo duża i wielki jest poziom frustracji – ale spadła liczba tych, którzy chcą słuchać o tym, że również w Estonii, na Litwie i w Republice Czeskiej inflacje wywołali Glapa z Kaczorem do spółki. Zmieniło się też kilka innych rzeczy.
Ludzie (to już z kolei badania potwierdzają) mają do aktualnej inflacji trochę bardziej skomplikowany stosunek, który nie zawsze wpisuje się w binarny partyjny podział. Z jednej strony inflacja i drożyzna są wymieniane we właściwie każdym od ponad roku sondażu jako najważniejsze zmartwienie rodaków. Z drugiej jednak, wielu Polaków deklaruje równocześnie, że choć inflacja i spadające płace realne ich niezwykle martwią – to oni sami nie widzą aż tak znaczącego pogorszenia ich własnego poziomu życia. Mamy więc typowy (widoczny także i w USA na przykład) rozjazd pesymizmu na temat stanu państwa i poziomu życia własnej rodziny.
Co więcej, na co zwracają uwagę niektóre ekonomistki, skłonność do większych gospodarczych wyrzeczeń i próg bólu są w Polsce aktualnie wyższe niż rok temu. Bo choć panikarstwo i narzekactwo mamy we krwi, to dziś jeszcze zagryzamy zęby. Choćby ze względu na wojnę za granicą i solidarność z sąsiadami. Nie ma też opozycji (poza Konfederacją), która chciałaby przerzucić odpowiedzialność za drożyznę na ukraińskie uchodźczynie i imigrantów – a wśród polskich partii politycznych panuje niema zgoda, żeby nie poruszać na przykład tematu podwyżek cen najmu mieszkań w kontekście wojny. A więc Platforma ze swoim PiS = DROŻYZNA rozbiła się (chwilowo) o Putina.
Dlaczego jednak o tym piszę? Przypomniałem sobie o czerwonej kampanijnej naklejce, gdy zobaczyłem nową kampanię propagandową drugiej strony - TUSK ZNACZY BIEDA. PiS za pomocą niespecjalnie atrakcyjnych wizualnie grafik i zestawień na mdłym tle przekonuje, że za Tuska było gorzej. Widzimy wypisane czerwonymi literami pozycje STOPA BEZROBOCIA, PŁACA MINIMALNA, PRZECIĘTNE WYNAGRODZENIE, MINIMALNA EMERYTURA i już bez czytania wiemy, że było gorzej. Za Tuska, panie kochany, bieda.
Manipulacja polega na tym, że oczywiście w Polsce 2023 roku nominalne pensje i emerytury muszą być wyższe niż blisko 10 lat wcześniej (a PiS i tak zawyża je na swoich infografikach pod niezrealizowane jeszcze obietnice). Analogicznie zestawienie najniższych płac i emerytur z 2005 roku z czasów rządów PiS i tych z 2014 musiałoby wypaść korzystniej dla Tuska, prawda? A za Morawieckiego było lepiej niż za Szydło. Tak to działa w rozwijającej się gospodarce, come on!
Bo polska gospodarka rozwijała się szybko i byliśmy pod względem wzrostu PKB i pensji jednym z liderów Europy – nasz skok był tym bardziej dynamiczny, że w wielu krajach „starej” Europy miniona dekada była dekadą przegraną i przespaną. Jedyny wariant, w którym pensje, emerytury i bezrobocie byłyby w kraju takim jak Polska na gorszym niż przed dziesięcioma laty poziomie, to recesja gorsza niż grecki kryzys i sankcje na Rosję razem wzięte. To się nie wydarzyło, więc PiS może chwalić się dynamicznym wzrostem płacy minimalnej, spadkiem bezrobocia i podwyżkami emerytur, które byłyby – prawdę mówiąc – na porównywalnym poziomie niezależnie od tego, kto by rządził.
Porównywanie partyjnych sloganów to jednak mało rozwojowe zajęcie. Ciekawsze jest tu co innego. W Polsce obserwujemy właśnie nowe zjawisko, które prywatnie nazywam zwrotem materialistycznym. Za tymi nieco kwadratowymi słowami kryje się jedna z ważniejszych zmian ostatnich lat. To zmiana zarazem wielka, choć mało spektakularna.
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.