Dziś Polska może zobaczyć, jak wyglądałaby nasza debata publiczna bez niezależnych mediów. Gdzie pluralizm rozciąga się od telewizji, której władze i kierownictwo redakcji obsadzane jest przez rządzącą koalicję, przez gazety z politykami w radach nadzorczych i gorącą linią do siedziby partii, aż po portale i serwisy, które „tylko” nie ruszają niewygodnych tematów w zamian za projekty „partnerów” ze spółek skarbu państwa i dostęp do funduszy rozdzielanych rękami ministrów. To świat takich mediów, gdzie „człowiekiem roku” zostaje co roku ten polityk, który obiecał im najwięcej kasy i gdzie „dziennikarze” dostają obowiązujący przekaz dnia, zanim jeszcze obudzą się parlamentarzyści.
10 lutego 2021 roku szereg najważniejszych redakcji z sektora mediów prywatnych: od gazet, przez niezależne portale internetowe, tytuły branżowe, rozgłośnie radiowe, aż po blogi, konta na instagramie i autorskie platformy (takie jak ta) postanowiły w ramach protestu opublikować czarną planszę (albo głuchą ciszę) zamiast normalnych treści: artykułów, programów i audycji.
Efektem jest głęboko ponura rzeczywistość. Trochę cyberpunk, ale trochę też sroga zima na prowincji zarządzanej przez operetkowo mściwego i nieudolnego partyjnego delegata.
Ten obraz czarnych stron i ciszy na falach eteru wciąż szokuje, bo w przeciwieństwie do wielu miejsc na świecie, Polska wciąż cieszy się medialnym pluralizmem. Są jednak – także i na naszym kontynencie – takie miejsca, gdzie nieprzychylne władzy media zwyczajnie nie dostają koncesji albo pomaga się je wykupić przyjaznym władzy inwestorom, by „przemyślały swoją linię redakcyjną”.
Pretekstem od akcji protestacyjnej jest groźba wprowadzenia nowego podatku od reklam w mediach. Nie jestem antypodatkowym populistą (jakich w Polsce pełno). Uważam, że podatki – w tym te branżowe i sektorowe – powinny być w uzasadnionych okolicznościach podnoszone. Ale to rozwiązanie bardziej przypomina „dyscyplinarne” środki, jakie wobec mediów stosują aspirujący autokraci, niż normalną regulację reklamy w cyfrowym świecie, jaką proponuje choćby Komisja Europejska. Jest to – ściśle rzecz biorąc – krok w dokładnie odwrotnym kierunku niż europejski standard czy rekomendacje OECD.
Chodzi o opłatę, która uderzy nieproporcjonalne mocno w komercyjne gazety, portale, radio i telewizję, a oszczędzi prawdziwych potentatów na rynku reklamy, jak Google i Facebook. Chodzi o 800 mln - 1 mld złotych w dodatkowych podatkach, z których większość zapłacą media, a zdecydowanie mniejszą część internetowi giganci (według niektórych szacunków media dziennikarskie zapłacą 90% tej kwoty, a korporacje internetowe 10%).
Jest prawdziwie paskudnym pomysłem dołożenie (pod pretekstem walki z COVID-19) dodatkowego podatku branży, która już mocno ucierpiała, w sytuacji gdy pieniędzmi z tych samych podatków władza dotuje przychylne sobie media i dziesiątki absurdalnych projektów propagandowych. Spółki Skarbu Państwa już zrzucają się zaś na każdą fanaberię rządzących – od Polskiej Fundacji Narodowej, która miała promować Polskę za granicą, a wychodzi odwrotnie; po produkcje słuchowisk o żołnierzach wyklętych, a na finansowaniu gali „człowieka wolności” tygodnika braci Karnowskich skończywszy. Według danych opublikowanych przez Fundację ePaństwo Telewizja Polska SA zajmuje pierwsze miejsce ze wszystkich firm w Polsce, jeśli chodzi o sumę udzielonej pomocy publicznej – z ponad 3,5 miliardami w trzy lata (i obietnicą kolejnych).
W tym samym czasie rząd od lat tchórzy i ugina się pod lobbyingiem społecznościowych gigantów, nie wprowadzając podatku cyfrowego. To oznacza, że wielkie firmy, które płaciły w Polsce często zerowy CIT (a swoje zyski w UE notorycznie wyprowadzały do Irlandii czy rajów podatkowych, byleby nie płacić od nich podatków krajom członkowskim) znowu będą mogły jechać na gapę. Gorzej, kosztem mediów, które same za pomocą swoich algorytmów i antykonkurencyjnych praktyk pomagają zniszczyć.
O konieczności wprowadzenia w Polsce podatku cyfrowego pisałem w „Przeglądzie” już w 2019 (i nie tylko ja oczywiście). Dziś mielibyśmy z tego tytułu od kilkuset milionów do miliarda złotych wpływów budżetowych. Zamiast tego podobną kwotę rząd próbuje teraz wycisnąć z dużo słabszych niż globalni giganci krajowych mediów, których (jeśli upadną) na pewno nie zastąpi w patrzeniu na ręce władzy TikTok albo Facebook.
Dlatego taki podatek od reklam jest podwójnie szkodliwy. Uderzy w gazety i niezależne portale, a zarazem na długi czas oddali perspektywę regulacji prawdziwych winowajców – platform cyfrowych, które przyczyniają się do pogorszenia naszej debaty publicznej, polaryzują społeczeństwo, pomagają zamykać nam się w bańkach i zarabiają na szerzeniu gniewu, oburzenia i wzajemnej nienawiści. Teraz wystarczy powiedzieć, że przecież już opodatkowaliśmy zagraniczne media i o co wam wszystkim chodzi? Nie mamy waszego płaszcza.
Czy media komercyjne są zatem bez wad? Oczywiście, że nie. Na tej platformie napisałem już niejeden – i będzie ich z pewnością więcej – tekst o zgłupieniu, plemienności i oportunizmie mediów, które powinny być niezależne. Wiele redakcji, które dziś protestują, i z którymi się solidaryzuję, na codzień robi rzeczy od których z zażenowania boli głowa. Media komercyjne bywają również ślepe, niewrażliwe, elitarystyczne – a czasem zwyczajnie niemądre. Jasne, że propagandówki rządowe i opozycyjne zamknięte w spirali polityki tożsamości i ogniu wojen kulturowych biorą z siebie nawzajem (niestety jak najgorszy) przykład. Ludzie, którzy dziś serdecznie nienawidzą mediów głównego nurtu mają swoje powody. Ich rozczarowanie i złość napędzające popularność demagogom nie wzięły się też zupełnie znikąd. Ale – trochę jak w tym nadużywanym bon mocie o demokracji – obecny system medialny to najgorszy system medialny, ale lepszego jeszcze nie wymyślono.
Wolę po stokroć komercyjne media ze wszystkimi ich wadami, niż pustynię, na której pozostaną z jednej strony społecznościowi giganci uzależnieni od naszego oburzenia i gniewu, a z drugiej pseudopubliczne media państwowe obsługujące wyłącznie interes władzy i bliskich jej oligarchów. Nie brakuje na świecie przykładów – krajów, w których ślady nie chcielibyśmy pójść – gdzie można sobie w rzeczywistości zobaczyć, jak taki system działa. I nie jest to demokracja.
Na koniec. Co można zrobić, żeby wesprzeć media i dziennikarzy oraz dziennikarki, których pracę cenicie? Coż, cokolwiek. Najprostszym sposobem jest czytanie treści u źródła, kupno abonamentów lub subskrybcji u choćby jednego tytuły (najlepiej pokazującego rzeczywistość możliwie szeroko), rezygnacja z usług pośredników (czy będzie to platforma społecznościowa czy wielka sieć księgarni) i kupno książki czy wsparcie lubianej autorki lub autora bezpośrednio u nich. Korzystajcie z platform takich jak ta (Substack), które pozwalają zrobić własnie to. Kupujcie polskie rap płyty.
Mnie możecie wesprzeć zapisując się na subskrypcję tekstów przy pomocy poniższego guzika lub kupując ją dla swoich bliskich lub znajomych.
Tytuły, z którymi aktualnie współpracuję, poparły akcję protestacyjną – cieszę się, że tak się stało i zachęcam, żeby wesprzeć i je. W tej i nie tylko tej sprawie zrobiły dobrą robotę: „Dziennik Gazeta Prawna”, Tygodnik Przegląd, Spider’s Web+ i newsweek.pl
Dobrego dnia i obyśmy nie obudzili się nigdy w naprawdę „zaczernionej” rzeczywistości.