To nie jest blog.

To nie jest blog.

Share this post

To nie jest blog.
To nie jest blog.
Wolne, demokratyczne, nieuczciwe

Wolne, demokratyczne, nieuczciwe

Jak działa algorytm wsparcia władzy?

Jakub Dymek's avatar
Jakub Dymek
Oct 08, 2023
∙ Paid
12

Share this post

To nie jest blog.
To nie jest blog.
Wolne, demokratyczne, nieuczciwe
1
Share

Wybory 2023 roku w Polsce będą wolne, demokratyczne… i nieuczciwe. Dziś każdy wciąż może zarejestrować komitet, zbierać podpisy bez ryzyka fałszerstwa, zgłaszać mężów zaufania do komisji i walczyć o głosy bez strachu o swoje życie i bezpieczeństwo. Opozycja ma wsparcie bogatych i niezależnych od rządu PiS mediów prywatnych, nikt nie zamyka popularnych polityków antyrządowych w więzieniu, wiece i marsze odbywają się raczej bez zakłóceń. Nie jesteśmy w sytuacji Białorusi, Turcji czy Wenezueli. Ale mimo wszystko wybory uczciwe nie będą. A ryzyko destabilizacji polskiego systemu politycznego i kryzysu konstytucyjnego po wyborach jest większe niż zero.

Nie jestem zwolennikiem antyPiS-owskich teorii spiskowych i nie wierzę, że żyjemy w “Putinowskiej Polsce” – co dla czytających moje teksty jest jasne. Wybory nie będą sfałszowane, generał Pytel nie znajdzie gorącej linii z Al. Ujazdowskich na Kreml, wbrew nadziejom Anne Applebaum PiS nie użyje też aplikacji COVID-owych ani mObywatela, żeby zaprowadzić w Polsce technobolszewicką tyranię. Nie zakładałbym się też o to, że Kaczyński – posiadając prezydenta, trybunały, sądy i prokuratury i tysiąc innych narzędzi władzy – ucieknie się akurat do dosypywania kart wyborczych do urn w monitorowanych przez kamery i międzynarodowych obserwatorów lokalach. Ale…

Ale wybory są już przechylone na rzecz władzy w sposób systemowy. To znaczy, że nie mówimy już wyłącznie o nadużywaniu publicznych pieniędzy czy przychylności mediów, ale o znormalizowaniu i zalegalizowaniu sytuacji, w której rządzący mają przewagę na poziomie finansowania, ordynacji wyborczej i samej mocy oddanych głosów. Gra nie jest równa. Algorytm demokracji w Polsce (nienawidzę metafor sportowych, więc szukam lepszych niż „nierówne boisko”) wspiera władzę. W sposób – tu jest najważniejsza zmiana – nie incydentalny, ale zaprogramowany i systemowy właśnie.

Wybory nie muszą być sfałszowane, by były nieuczciwe, niereprezentatywne, a nawet niedemokratyczne – to znaczy: blokowały wolę demosu, zamiast ją odzwierciedlać. Przykładów nie brakuje z całej historii i świata, od Aten po Waszyngton1. Nawet bez żadnego fałszerstwa, wygrana 15 października może zależeć od tych właśnie systemowych zmian, gwarantowanych przewag i nierównowagi na rzecz władzy. Gdy gra idzie o pojedyncze mandaty – a tak jest tym razem – to kto będzie rządził Polską zależeć może od nawet drobnych przewag. A dziś system faworyzuje rządzących w sposób otwarty. A to każe postawić pytanie o to, czy są to wybory naprawdę uczciwe.

W tym tekście pokaże co najmniej trzy kluczowe obszary, w których demokracja w Polsce ulega systemowemu skrzywieniu.

Zainteresował Cię ten tekst i chcesz zostać na dłużej? Zapisz się na pełną wersję mojego substacka, aby otrzymywać wszystkie teksty, wywiady i podcasty do skrzynki mejlowej oraz uzyskać dostęp do wszystkich archiwalnych mayeriałów - za mniej niż równowartość jednej kawy w miesiącu ☕

Po pierwsze spółki.…

15 października Polacy pójdą do urn głosować nie tylko w wyborach do Sejmu i Senatu, ale i w wymyślonym dla celów wyborczych quasi-referendum. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy instytucja referendum jest ośmieszana (tu kłania się prezydent Komorowski). Po raz pierwszy jednak pytania są tak tendencyjne i manipulatorskie, a referendum służy jako narzędzie wyborcze. I to na kilka sposobów. Po pierwsze, same kwestie poruszone w referendum - wiek emerytalny, prywatyzacja, relokacja „nielegalnych imigrantów” i zapora na granicy z Białorusią - rymują się z rządową propagandą. Rząd pyta w referendum o postulaty, których nikt nie wysuwa, by w parodii demokratycznego procesu uzyskać poparcie dla rozwiązań, które i tak realizuje. 

Dla symetrii należałoby wyobrazić sobie organizowane w alternatywnej rzeczywistości przez Platformę Obywatelską (i dofinansowane milionami z budżetu państwa) referendum, w którym pytano by “Czy popiera Pan/Pani PolExit i wykluczenie Polski ze strefy Schengen, które będą konsekwencją dojścia Kaczyńskiego do władzy”, “Czy jest Pan/Pani za pozbawieniem urzędu prezesa NBP w związku z proinflacyjną polityką pieniężną i dewaluacją polskiego złotego, która prowadzi do zbiednienia Polaków i utraty siły nabywczej polskich emerytów”, “Czy zgadza się Pan/Pani na nielegalną wyprzedaż polskiej infrastruktury krytycznej, w tym rafinerii, krajom dyktatorskim współpracującym z Władimirem Putinem – w tym jak Arabii Saudyjskiej?”… i tak dalej. Byłoby to kretyńskie i groźne nadużycie wyborów do celów własnej propagandy – ano, było.

Ale nie tylko o moralny szantaż pytań referendalnych tu chodzi. Rozpisanie referendum na 15 października pozwala bowiem równolegle do kampanii wyborczej prowadzić kampanię referendalną. A więc i omijać zasady finansowania kampanii wyborczej, i strzelać gole do pustej bramki. Telewizja i media państwowe, a także dofinansowane publicznymi środkami fundacje agitują bowiem niby za głosem w referendum, choć w rzeczywistości slogany i hasła kampanii niby-referendalnej i wyborczej są te same. Wyświetlany na okrągło w TVP Info baner “15.X Wybierz Polskę” i całe godziny ramówki, których nie da się odróżnić od wyborczego spotu, tylko dokładają się do tego zjawiska.

Programy newsowe, spoty wyborcze, informacje o referendum i zwyczajne reklamy spółek skarbu państwa zlewają się w jedną agitkę. Naprawdę, gdy włączam telewizję państwową nie wiem, czy w tej chwili akurat leci reklama wyborcza, spot referendalny, materiał newsowy czy program publicystyczny - bo treścią i formą różnią się co najwyżej w detalach. I mamy na to dowody, bo jak policzono - w samym tylko wrześniu spoty PiS puszczane były w telewizji setki razy także poza oficjalną kampanią tylko w trakcie serwisów informacyjnych albo publicystyki jako materiał do komentarza albo “ilustracja”. Samo to daje kampanię wartą miliony poza oficjalnym rozliczeniem wyborczym.

A jak pisał już na początku września “Dziennik Gazeta Prawna”: “spośród 67 podmiotów, które zarejestrowały się lub zgłosiły w PKW jako uprawnione do prowadzenia kampanii referendalnej, prawie jedną piątą stanowią fundacje spółek Skarbu Państwa”. W tym mowa o m.in PGE, PKP, PEKAO S.A., PKO BP, Polskiej Grupie Zbrojeniowej, Totalizatorze Sportowym i Krajowej Grupie Spożywczej. Media informują, że listonosze dostarczają gazetkę strasząca migrantami i Tuskiem, a reklamy wyświetlane na dworcach i w pociągach PKP nawołują do głowania “4xNIE” w referendum. Spółki skarbu państwa kupuja reklamy chwalące postępy w budowie bezpieczeństwa energetycznego i rozwój naszej gospodarki akurat w czasie kampanii wyborczej - i wywieszają wielkie bannery i billboardy w całym kraju. W tym samym czasie media należącej do Orlenu grupy prasowej odmawiają drukowania reklam partii opozycji, a strumień pieniędzy z reklam publicznych koncernów do mediów sprzyjająych PiS nie zakręca się nawet na chwilę. Zgadzam się tu z moimi liberalnymi kolegami, z którymi zazwyczaj dzieli mnie w kwestiach gospodarki niemal wszystko, że takiego poziomu zawłaszczenia państwa dla celów wyborczych jeszcze w III RP nie widzieliśmy.

Zasadne jest pytanie, po co na przykład koleje państwowe czy PZU mają prowadzić kampanię referendalną związaną z migracjami, prawem unijnym i obroną polskich granic? I czemu - jeśli nie wsparciu rządzących - tak szeroki udział i kolejne kampanie reklamowe mają służyć? I skoro jedną ze stron limit środków nie obowiązuje, to czy można dalej mówić o uczciwych wyborach?

Keep reading with a 7-day free trial

Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.

Already a paid subscriber? Sign in
© 2025 Jakub Dymek
Privacy ∙ Terms ∙ Collection notice
Start writingGet the app
Substack is the home for great culture

Share