Putin nie jest „Kaddafim z atomówką”
Gdy Zachód przedstawia rosyjskiego autokratę jako szaleńca, to usprawiedliwia wszystkie swoje porażki. My nic nie możemy zrobić, przecież to wariat!
To było niemal równo 10 lat temu. Muammar Kaddafi, rządzący od ponad czterech dekad Libią autokrata, uciekał przed nalotami NATO, amerykańskimi dronami Predator i ścigającymi go rebeliantami z kałasznikowami w dłoniach. Konwój, którym poruszał się wygnany ze stolicy Kaddafi, został ostrzelany przez francuski myśliwiec oraz amerykański samolot bezzałogowy. NATO twierdziło potem, że nie ma w zwyczaju tak po prostu zabijać wrogich polityków czy dowódców. Gdyby wiedzieli, że w konwoju jedzie Kaddafi, to by nie strzelali. Ale to bez znaczenia. Rakiety i tak nie sięgnęły libijskiego pułkownika – jak skromnie tytułował się faktyczny jednoosobowy przywódca północnoafrykańskiego państwa.
Konwój został częściowo zniszczony i rozbity przez ostrzał z powietrza. Kaddafi wraz ze swoim synem i ministrem obrony schowali się najpierw w przydrożnym domu, skąd przeczołgali się do piaszczystego nasypu pod drogą – a konkretnie weszli do cuchnącej rury odprowadzającej wodę. Tam dogonili ich rebelianci. Według różnych relacji pojmanego Kaddafiego postrzelono w brzuch, dźgano bagnetem w odbyt, a jego ciało wsadzono do chłodziarki, aby pokazywać je potem na targu.
„Przyszliśmy, zobaczyliśmy, zginął” – śmiała się sekretarz stanu USA Hillary Clinton tego dnia, co nagrała i udostępniła światu na YouTube telewizja CBS. Humor nie dopisywał jednak zachodnim liderom zbyt długo. Libia po zamordowaniu Kaddafiego przez wspieranych przez Zachód rebeliantów nie stała się jednak oazą demokracji, wolności i praw człowieka. W kraju wkrótce wybuchła kolejna wojna domowa z niezliczoną dla postronnego obserwatora ilością frakcji, bojówek i obcych państw, prowadzących tam swoje konflikty zastępcze przez pośredników – aktywna była Syria, Rosja, Turcja, grupa najemników Wagnera, Egipt, Sudan, tzw. Państwo Islamskie, czyli ISIS i wielu innych. Kraj stał się właściwie państwem upadłym. Świetny biznes robili wyłącznie sutenerzy, przemytnicy ludzi i handlarze niewolników. Tak, bo w Libii, która znajdowała się na szlaku uchodźczym wiodącym do Europy, pojawił się i handel żywym towarem, o czym donosiły zachodnie media. Ilość cywilnych ofiar śmiertelnych tego konfliktu pozostaje niezwykle trudna do oszacowania – ale to liczby idące w tysiące lub dziesiątki tysięcy. Zgwałconych, okaleczonych, porwanych dla okupu jest wielokrotnie więcej, jeszcze inni zwyczajnie utonęli bez śladu próbując uciec do Europy.
Dlaczego o tym przypominam? Bo wizja tego, że Putin to kolejny „Kaddafi z atomówką” już rozgościła się w głowach co mniej lotnych przedstawicielek i przedstawicieli polskiego komentariatu. Najpierw fantazje o tym, że miejsce tyranów jest w bunkrze, norze lub dziurze snuł rysownik „Gazety Wyborczej”, a później dokładnie tymi słowami – „Hitler albo Kaddafi z atomówką” – nazwała Putina prowadząca poranek ulubionej rozgłośni antypisowskiej Polski. Dajmy im jeszcze z tydzień i zaczną to powtarzać posłowie i posłanki razem z „Faktami” TVN i Magdą Ogórek.
Problem nie polega tylko na ignorancji – sądzić, że Zachodowi „powiodło się” z odsuwaniem tyranów od władzy w Iraku czy Libii może tylko osoba, która przegrałaby pojedynek z lekturą podręcznika historii do szóstej klasy podstawówki. Ignorować tragedie, do jakich doprowadziły interwencje w Iraku i Libii, może zaś wyłącznie ktoś po skutecznej amputacji sumienia tępym nożem. Niestety w Polsce ani jedno, ani drugie nie przeszkadza w komentowaniu spraw międzynarodowych.
Ale ta sprawa sięga czegoś głębszego.
***
Nie brakuje dziś osób, które chciałyby, żeby Putina czekał równie marny koniec jak Kaddafiego. Trudno się dziwić: po latach rządzenia twardą ręką, kneblowania wolnych mediów, prześladowania mniejszości i – last but not least – po bezprawnym najechaniu sąsiada pod fałszywym pretekstem „specjalnej operacji” nie ma poza granicami Rosji specjalnie wielu ludzi, którzy życzyliby Putinowi czegokolwiek dobrego. I „idi nachuj” to i tak łagodna groźba spośród tych, jakie kierowane są dziś do kremlowskiego autokraty.
Łatwo też dziś pomyśleć, że Putin jest przywódcą tak złym, tak zbrodniczym, tak piekielnym, że jego rychła śmierć musi przynieść zmianę na lepsze na Kremlu. Przyznam się, sam miałem przez chwilę podobne rozkminy. Ale fantazja o Putinie-Kaddafim, który siedzi w rurze i błaga o litość swoich zabójców, podczas gdy zachodni świat wesoło klaszcze, jest niestety niemądra i niebezpieczna. Też chciałbym, żeby to było tak proste – gdy zabijemy dowolnego autokratę lub tyrana, świat stanie się z automatu lepszy.
Niestety, nie ma gwarancji, że po udanym zamachu na życie Putina, Rosja zmieni się w liberalną demokrację, władzę przejmie jakiś pokojowy i prozachodnio nastawiony oligarcha, a rosyjskie FSB i GRU z dobroci serca podda się dobrowolnej weryfikacji i samorozwiązaniu. A nie (na przykład!) pierwszego dnia po śmierci Putina zacznie szukać sposobów na to, jak opchnąć arsenał jądrowy Iranowi, Korei Północnej, Chinom i każdemu, kto się zgłosi. Z naszej perspektywy oczywiście trudno wyobrazić sobie gorszy dla zachodniego świata system niż Putinowski, ale historia uczy, że już nieraz w dokładnie analogicznej sytuacji się zawiedliśmy na naszych oczekiwaniach.
Przecież dokładnie to samo mówiliśmy sobie w przypadku Iraku, Syrii, Libii i kilku jeszcze państw – no cóż może być gorszego niż Saddam, Assad lub Kaddafi przy władzy? Okazało się, ku naszemu zdziwieniu, że może być gorzej. Na gruzach państw, których rządy obaliliśmy, powstało ISIS, pseudokalifat – prawdziwie piekielny twór – który cofnęło region o kilkanaście stuleci. Na parę lat kontrolowany przez nich pas ziemi stał się przestrzenią wojny klanów i sekt o ambicjach ustanowienia porządku społecznego z VII-wieku, ale bogatszych o amerykański sprzęt wojskowy, smartfony, nawigację satelitarną i możliwość sprzedawania nastoletnich dziewczynek przez bazary niewolników w darknecie. Krwawe zamachy terrorystyczne na europejskie miasta były bestialską, ale mało zaskakującą konsekwencją działania i fukcjonowania ISIS, które roiło sobie ambicje przekształcenia całego światowego porządku.
Powtórzmy więc: scenariusz, w którym Putin zostaje odsunięty od władzy na drodze zamachu lub przewrotu pałacowego może (ale nie musi) zakończyć tę haniebną i zbrodniczą wojnę, a także poskutkować korektą kursu na Kremlu. Tyle tylko, że to najbardziej optymistyczny z wariantów. Czy są gorsze? Oczywiście. Rosyjska elita władzy potwornie obawia się „kolorowych rewolucji”, więc z całą pewnością broniłaby się przed próbami przejęcia władzy przez zwykłych ludzi, na drodze spontanicznych protestów i ludowego ruszenia. Nawet po śmierci czy wymuszonej emeryturze samego Putina. Nie po to ci ludzie trzymali się stołków przez lata, żeby teraz ktoś wszedł do siedziby lokalnych władz w stolicy jakiegoś syberyjskiego obwodu i wytargał za włosy na ulicę pierwszego polityka, jakiego złapie. A potem wszyscy Rosjanie zgodnie zaśpiewają „Odę do radości” i zgłoszą akces do UE. Dużo bardziej prawdopodobne wydaje się – o ile nie nastąpi naprawdę masowy zryw – że władza z pomocą milicji, służb i wszystkiego, co ma pod ręką, będzie trzymać się stołków. Dopóki ktoś ich naprawdę od nich siłą (we wszystkich sześciu strefach czasowych od Pitera po Władywostok) nie oderwie.
Ale nawet wówczas – co wtedy? Czy scenariusz, w którym w Rosji wybucha jakiś rodzaj wojny domowej, walki zbrojnych frakcji służb i wojska lub konfliktu sponsorowanych przez bojówek oligarchów, jest tym dobrym scenariuszem? Tu właśnie załamuje się ta bezmyślna analogia „Kaddafiego z atomówką'“. Bo Libii mogliśmy pozwolić pogrążyć się w totalnym chaosie wojny i bezprawia, gdyż nawet najgorsze konsekwencje rozgrywającego się tam dramatu docierały do nas w co najwyżej zapośredniczony sposób – uchodźcy, przemyt, głód. Rosja graniczy z Europą i ma broń atomową, więc wojna domowa lub upadek państwa rosyjskiego grozi nam konsekwencjami radykalnie innego kalibru. I nie chodzi o to, że ktokolwiek – na pewno nie ja – trzyma kciuki za Putina. Ale czy nasza tradycja i skuteczność w odsuwaniu tyranów od władzy pozwala być dobrej myśli? Mocno dyskusyjne.
Nikt jednak nie musi wierzyć mi na słowo. Oto, co na ten temat pisze dr Witold Sokała, ekspert fundacji Po.int zrzeszających byłych funkcjonariuszy wywiadu, na łamach najnowszego magazynu „Dziennika Gazety Prawnej”. Sokała wymienia trzy scenariusze po ewentualnym odsunięciu Putina, z których (od razu dodam) tylko jeden jest „optymistyczny”.
Mamy i wariant trzeci – niestety „eskalacyjny”. Z grubsza polegałby on na zastąpieniu Putina kimś, kto będzie dążył do tych samych co on celów (czyli m.in. zhołdowania Ukrainy, destabilizacji państw wschodniej flanki NATO, rozbijania UE oraz wypychania USA z bezpośredniego sąsiedztwa Rosji), ale czyniłby to po prostu lepiej i skuteczniej. Rosyjska elita polityczna ma już bowiem, wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi, pełną świadomość, że Putin po prostu zawiódł. (…) Wyobrażalna, odruchowa reakcja na tak zdiagnozowaną sytuację, zwłaszcza tzw. siłowików, czyli przedstawicieli wojska i służb, będzie więc polegać na próbie przeformowania szyku i poszukaniu rozstrzygnięcia w szybkim i znacznie mocniejszym uderzeniu we wrogów. Tych prawdziwych i tych wyimaginowanych. Zmiana lidera, niekoniecznie od razu na jakiegoś twardogłowego generała, mogłaby natomiast być pretekstem do kupienia sobie czasu na owo przegrupowanie i służyć uśpieniu czujności przeciwnika. Po taktycznym antrakcie doszłoby do nowej fazy wojny, tym razem już naprawdę pełnoskalowej – i niekoniecznie ograniczonej do terytorium Ukrainy.
Wymienionych przeze mnie wcześniej scenariuszy – dotyczących próżni władzy czy wojny domowej – Sokała nie rozważa, więc biorę je całkowicie na siebie, ale panorama możliwych rozwiązań jest naprawdę szeroka. Są wśród nich dobre (z punktu widzenia Polski i kolektywnego Zachodu), ale jest i niezliczona ilość tych złych. Mark Galeotti, ekspert od rosyjskiej wojskowości i bezpieczeństwa, mówił mi kiedyś, że nie bez powodu Zachód obawiał się kompletnego upadku Rosji w latach 90-tych – bo był prawdziwie przerażony tym, że ktoś dużo mniej przewidywalny niż wówczas Jelcyn albo wojskowi położy rękę na broni chemicznej, głowicach jądrowych, kluczowych technologiach i potencjale najróżniejszych mafii.
***
Ale analogia Putin-Kaddafi (Saddam, Hitler, Idi Amin, Kim Dzong Un… i tak dalej) zawodzi na jeszcze jednym poziomie. Zachód po 1989 roku lubi wyobrażać sobie, że każdy dyktator lub autokrata, z którym nie umie sobie poradzić, to wariat i degenerat. O ile ta druga rzecz jest często prawdziwa, to z pierwszą jest pewien problem. Gdy bowiem wyobrażamy sobie, że Putin jest obłąkany, to sami z siebie zdejmujemy odpowiedzialność za wszystkie błędy i porażki, jakie ponosimy w konfrontacji z Rosją. No przecież on jest szalony, nic dziwnego, że nasza polityka nie działa! – mówią raz po raz ci sami ludzie, którzy nigdy nie próbowali nawet postawić realistycznych i konkretnych celów polityki Zachodu wobec putinowskiej Rosji. Jeśli też traktujemy Putina jak wariata, to z góry zakładamy porażkę każdego naszego ruchu – nigdy zaś sukces – bo kto kiedykolwiek wyszedł dobrze na układach i umowach z szaleńcami?
…mówienie, że Putin jest szaleńcem to gest kapitulacji z naszej strony: „on może wszystko, więc my nic nie możemy zrobić". Mówiąc, że Putin jest całkowicie nieprzewidywalny, tak naprawdę rozkładamy ręce, stwierdzając naszą niezdolność do działania. Putin wyznaje wiele groźnych poglądów, ale sądzę, że za nimi stoi pewna racjonalność. Tylko żeby ją dostrzec, trzeba spróbować zrozumieć motywacje działania Putina.
– tłumaczył mi ostatnio w rozmowie dla newsweek.pl cytowany tu już Mark Galeotti.
Putin – choć ostatnie miesiące stawiają to zdanie pod znakiem zapytania – raczej nie jest szalony. A na pewno ma swoje konkretne cele. To że nam się te cele nie podobają, że mamy je za zbrodnicze, imperialistyczne, przestępcze i niedopuszczalne – to fakt. Ale trudno się upierać, że Putin działa jak wariat – o nic mu nie chodzi i nie umie artykułować tego, co chce powiedzieć. Jest dokładnie odwrotnie. Cele Putina dotyczą odepchnięcia Ukrainy i innych postsowieckich krajów od NATO, powrotu wielobiegunowego porządku świata, przywrócenia Rosji roli przy stoliku wielkich potęg na miarę dawnego ZSRR. Zdecydowana większość z jego ambicji (choć nie wszystkie) są nierealistyczne. Ale komentatorzy i politycy (w Polsce i na Zachodzie), którzy przekonują, że nie wiemy, czego chce Putin i o co mu chodzi – kłamią. Doskonale wiemy, o co mu chodzi. Tylko niektórzy świadomie udają niewiedzę – żeby znów powtarzać, że mamy do czynienia z szaleńcem. Putin bardzo jasno (i nie powstrzymując się przed rozlewem krwi) powiedział już Zachodowi, czego chce – a Ukraina poza NATO jest na tej liście jego żądań bardzo wysoko.
Uczciwość Zachodu (o którą nie podejrzewam polskich i amerykańskich komentatorów mainstreamu) wymaga dziś czegoś innego. Powiedzenia, że wiemy, czego chce Putin, tylko odmawiamy uznania jego oczekiwań, roszczeń i życzeń. Bo tak zresztą jest: NATO, Waszyngton i Warszawa mają pełną jasność oczekiwań Putina – tak samo, jak mają jasność, że zrobią bardzo wiele, by do ich realizacji nie doszło. Ujęcie tego w ten sposób wymagałoby jednak przyznania, że jednak i my mamy w tym swój udział. Że możemy coś zrobić i że nie jesteśmy tylko postronnymi obserwatorami wielkiej rosyjskiej tragedii. Że działania Putina wypływają z również z faktów, na które i my mamy wpływ.
Co więcej (aż wstyd to przypominać) Zachód negocjował w ostatnich latach z Talibami, Kim Dzong Unem, reżimem ajatollahów w Iranie i wieloma innymi dość podłymi figurami. Gdybyśmy uznali, że mamy po drugiej stronie obłąkańców, nigdy nikt nie usiadłby z nimi do stołu. Co więcej, moglibyśmy – zupełnie jak z Kaddafim –postanowić zwyczajnie zabić tych ludzi. A jednak, z jakiegoś powodu, to się nie wydarzyło. Ciekawe również, że po tym jak w saudyjskiej ambasadzie poćwiartowano Dżamala Haszokdżkiego nikt z zachodnich komentatorów nie napisał, że liderzy Arabii Saudyjskiej – i książe Mohamed bin Salman – to wariaci i czym prędzej trzeba ich odstrzelić. Doprawdy, in-te-re-su-ją-ce.
Czemu więc służy język nazywania Putina wariatem i porównywania go z Kaddafim? Wróć do punktu pierwszego. Żeby można było powiedzieć, ze lepsza lub mądrzejsza polityka wobec Rosji nigdy nie była możliwa – przecież to wariat! – a jedyne, co możemy zrobić, to go zabić.
Oczywiście, możemy próbować.