Jak pieniądze Unii Europejskiej finansują tortury w Libii?
My tylko wspieramy „zintegrowany model zarządzania migracją”.
Był czerwiec 2021 roku i na wodach międzynarodowych – nie do końca już Libia, jeszcze nie Malta, ani Europa, ani Afryka – rozgrywała się scena z hollywoodzkiego thrillera, tylko bez happy endu. Organizacja SeaWatch, która monitoruje szlak uchodźczy wiodący przez Morze Śródziemne i informuje służby ratunkowe łodziach w niebezpieczeństwie, nagrała całkiem prawdziwy, nie filmowy, pościg. Statek tak zwanej „Libijskiej Straży Przybrzeżnej” ścigał łódź pełną migrantów uciekających w stronę Europy. Większy statek – a zdjęcia z helikoptera złapały to w słoneczny dzień bardzo wyraźnie – kilkukrotnie próbuje staranować lub wywrócić mniejszą łódkę. Członkowie SeaWatch z helikoptera przez radio apelują do załogi statku, żeby przestali, ale chyba bezskutecznie. W kierunku łodzi zostają oddane strzały.
Pasażerom łodzi udało się uciec. Następnego dnia dotarli do wybrzeży włoskiej Lampedusy – wyspy której nazwa kojarzy się dziś nie ze słynnym księciem-pisarzem Giuseppem di Lampedusa, ale zupełnie bezimiennymi ludźmi, ofiarami morskiego szlaku do Europy. Tego samego dnia, gdy ścigana przez Libijczyków łódź dobiła do europejskich granic, inna przewróciła się u wybrzeży Sycylii – utonęło siedem kobiet, ciał kolejnych dziewięciu nie udało się odnaleźć. Nie wszyscy uchodźcy wypływający z Libii toną, nie wszyscy też docierają do celu.
Rocznie dziesiątki tysięcy ludzi, najczęściej z państw Afryki, zostaje jednak złapanych. Tylko w jednym tygodniu listopada do Libii zawrócono blisko tysiąc osób, w całym 2021 roku szacunki mówią już o 31 tysiącach. Złapani przez Libijczyków są przewożeni na brzeg, gdzie pakuje się ich do autobusu, łamiąc czasem opór siłą i przewozi do jednego z obozów zatrzymań, które prowadzą nierzadko szefowie lokalnych zbrojnych band. Z „centrum zatrzymań” można się wykupić za łapówkę, ale można też zostać sprzedanym w niewolę. Nie ma żadnej przejrzystej drogi do odzyskania wolności – można próbować ucieczki, można próbować płacić łapówkę, błagać konsula własnego kraju o wstawiennictwo albo być może opłacić sobie łaskawość strażników w inny sposób. Zatrzymani, do których dotarły organizacje pomocowe w rodzaju Lekarzy bez Granic albo Amnesty International, mówili o systematycznych gwałtach, znęcaniu się i karach zbiorowych.
Libijskie prawo pozwala każdego człowieka, który nielegalnie przekroczy granicę, zamknąć lub zmusić do pracy. Choć to i tak bez znaczenia, gdy panuje bezprawie i rządy silniejszego. W 2017 roku amerykański CNN pokazał sceny z targu niewolników w Trypolisie, gdzie za 400$ można było kupić człowieka. Później doniesienia te potwierdził raport wysłanników Rady Praw Człowieka ONZ i Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji. Teoretycznie zatrzymanym w obozach przysługuje opieka medyczna, transport karetką do szpitala, wyżywienie i zgodny z ich wyznaniem oraz tradycją pochówek. W rzeczywistości nikt nie jest w stanie tego na bieżąco kontrolować, ani wymusić.
Za łódź ścigającą uchodźców i za jej paliwo; za szkolenie załogi; za autobus, którym przewożeni są zatrzymani do obozów; za samochody terenowe i sprzęt w rękach Libijczyków, i również za worki na ciała, w których wynoszeni są zmarli – za wszystko to zapłaciłaś i zapłaciłeś również Ty, europejski podatniku.
I.
Libią przez 42 lata rządził pułkownik Muammar Kaddafi – rewolucjonista, nawiedzony filozof, na przemian wielki wróg, sojusznik i narzędzie w rękach Zachodu. Rządy Kaddafiego skończyła w 2011 roku kampania bombardowań NATO-wskiej koalicji, której przewodzili Francuzi, Brytyjczycy i Amerykanie. Upadek „Wielkiej Arabskiej Libijskiej Dżamahiriji Ludowo-Socjalistycznej”, jak oficjalnie nazywało libijskie państwo, poprzedziły protesty i społeczne ruszenie przeciwko biedzie, korupcji i kultowi jednostki. Zachód błyskawicznie opowiedział się po stronie buntowników i pomógł najpierw zbrojnie obalić rząd, a następnie zgładzić libijskiego autokratę. Według różnych relacji pojmanego Kaddafiego postrzelono w brzuch, dźgano bagnetem w odbyt, a jego ciało wsadzono do chłodziarki, aby pokazywać je potem na targu.
„Przyszliśmy, zobaczyliśmy, zginął” – śmiała się sekretarz stanu USA Hillary Clinton tego dnia, co nagrała i udostępniła światu na YouTube telewizja CBS. Humor nie dopisywał jednak zachodnim liderom zbyt długo: obalenie Kaddafiego doprowadziło do chaosu, kolejnej wojny domowej, kryzysu humanitarnego oraz upadku i tak słabych struktur państwa. Przez większość ostatnich 10 lat w Libii trwała wojna, a żaden rząd nie sprawował kontroli nad całym państwem.
Obecnie sytuacja w Libii jest tak skomplikowana, że nawet państwa NATO nie są w stanie ustalić, kogo wspierają i tak np. Turcja wspiera rząd w Trypolisie, a Francja wydaje się wspierać z kolei marszałka Haftara, który operując z Benghazi usiłuje rząd w Trypolisie obalić, czemu przeciwdziałają syryjscy najemnicy opłacani przez Ankarę - po 10 latach wojny są to bowiem ludzie, którzy poza zabijaniem niczego nie potrafią.
– pisał w 2020 roku publicysta i szef Ośrodka Analiz Strategicznych Witold Jurasz, który jako syn polskiego ambasadora był też w Libii rządzonej przez Kaddafiego.
Europa i Ameryka nie poczuwały się do odpowiedzialności za skutki interwencji. Niedawny artykuł na stronach Atlantic Council, think tanku promującego amerykańską politykę zagraniczną, za chaos w Libii winił… „pijanych sukcesem Libijczyków”. O ile jednak katastrofa humanitarna na miejscu była dla Zachodu sprawą drugorzędną, to europejskie elity szybko uświadomiły sobie, że Libia oznacza teraz inny problem: uchodźców. Upadłe państwo na północy Afryki z długą linią brzegową i względnie łatwym dostępem do krajów basenu morza śródziemnego – przede wszystkim Włoch – stało się rajem dla przemytników i żywym eksperymentem na zdesperowanych ludziach szukających dróg dotarcia do Europy.
Mieszkańcy Afryki subsaharyjskiej, by dostać się do Europy, teraz potrzebowali „tylko” przejechać autobusem do Libii – czasem przez otwarte i niekontrolowane granice – dotrzeć do miasta portowego, opłacić przemytnikom kurs i liczyć, że szczęśliwie dopłyną do Lampedusy. Tam zgodnie z prawem nie można było już zawrócić ich do Libii i trzeba było umożliwić choćby złożenie wniosku o azyl. Według Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji w samym 2015 roku do włoskich wybrzeży dotarło drogą morską 150 tysięcy ludzi. Najpierw Włochy, a za nimi cała Europa, stwierdzili że nie mogą na to pozwolić.
Więc sięgnięto po rozwiązanie, które wymyślił ten sam Muammar Kaddafi, którego Europejczycy pomogli obalić i zabić.
II.
Libia czasów Kaddafiego była raz sojusznikiem, raz wrogiem Zachodu, ale szczególnie długie sąsiedzkie więzy łączyły północnoafrykańskie państwo z Włochami. Kaddafi bywał gościem włoskiego premiera Silvio Berlusconiego i wice wersa, szef włoskiego rządu gościł w Trypolisie. Charyzmatyczny populista z Rzymu hucznie ogłosił w 2008 roku „koniec postkolonialnych sporów” z sąsiadem i obiecał pięć miliardów euro w rozłożonych na ćwierćwiecze inwestycjach w Libii. Złośliwi podkreślają, że chodziło o dostęp dla włoskich firm do lukratywnego sektora energetycznego, który był za czasów Kaddafiego podstawą gospodarki i źródłem pieniędzy na programy socjalne. Ale to w tym kontekście wcale nie najważniejsze. Ciepłe relacje Berlusconiego i Kaddafiego miały drugie dno – i nikt nie czynił z tego tajemnicy. Kaddafi straszył i groził, że jeśli bogaci sąsiedzi mu nie pomogą, to „Europa będzie czarna”, a kontynent znów „zaleją barbarzyńcy”. Włosi mieli interes w tym, żeby inwestować w kraju, który w zamian zmniejszy liczbę przedostających się do ich kraju Afrykańczyków – i jak się okazało, robi to skutecznie.
Kaddafi zaczął eskalować swoje żądania, a w pewnym momencie krzyczał nawet o sześciu miliardów euro rocznie. Libijskiemu autokracie nigdy nie udało się otrzymać nawet zbliżonych sum, także gdy straszył – być może proroczo – że zjednoczona Europa rozpadnie się pod naporem głodnych migrantów. Jednak to nie znaczy, że nie udało mu się uzyskać niczego. Po wyskokach Kaddafiego w Rzymie Unia Europejska przeznaczyła 50 milionów euro na pomoc dla Libii zaplanowaną na trzy lata, z czego większość miała pójść na walkę z migracją. Jawna i niejawna pomoc z Rzymu była pewnie większa. Kaddafi groźbami kupował sobie też prestiż i prawdopodobnie ciche wsparcie Berlusconiego oraz włoskich służb. Amerykańska firma doradcza próbowała ocieplać wizerunek Kaddafiego na świecie rękami zachodnich intelektualistów, między innymi Francisa Fukuyamy i Anthony’ego Giddensa.
Jeszcze jesienią 2010 roku Komisja Europejska mówiła o „olbrzymiej ilości pożytecznych projektów, jakie można rozwijać z Libią” w dziedzinie zwalczania migracji oraz „silnym postanowieniu, by zacieśniać więzy i zwiększać europejską obecność i skuteczność działania” w rządzonym przez Kaddafiego kraju. 11 miesięcy i dwa tygodnie później Kaddafi już nie żył, wytropiony przez europejski wywiad, amerykańskie drony i francuskich pilotów.
Jednak liczba uchodźców – co raczej w tych okolicznościach oczywiste – wypływających z Libijskich wybrzeży wyłącznie wzrosła. Pierwsi znów ruszyli do działania Włosi, którzy przekazali do Libii statek patrolowy, nazwany później Ras Jadir – jak ujawniła organizacja SeaWatch, to ten sam, z którego strzelano w kierunku łodzi w czerwcu tego roku. W ramach procesu, który nazywamy fachowo „eksternalizacją granic” postanowiono w Europie problem powstrzymywania migracji wyprowadzić daleko od samego kontynentu europejskiego. Słowem: trzeba było komuś w Libii zapłacić, by na miejscu robił to, co kilka lat wcześniej obiecał robić Kaddafi – odstraszać, łapać i cofać ludzi zmierzających na północ i przez morze do Europy.
Problem w tym, że w Libii nie było już wówczas centralnego rządu ani zdyscyplinowanych służb, które mogły podjąć się tego zadania. Po latach wojny instytucje władzy były w rozsypce, a w Libii konkurują w każdej chwili przynajmniej dwa rządy, z których (najogólniej rzecz biorąc) jeden jest uznawany przez Zachód, a drugi przez Rosję. Libia nie jest sygnatariuszem konwencji genewskiej i nikt też nie łudził się, że prawa uwięzionych przez dowolną ze zwaśnionych w libijskim konflikcie stron będą respektowane. Potrzeba chwili była – przynajmniej z punktu widzenia Europejskich elit w 2017 roku – ważniejsza, niż praktyczność i konsekwencje tego rozwiązania.
III.
„Przez ostatnie sześć lat Unia Europejska, obawiając się finansowych i politycznych kosztów przyjmowania migrantów z krajów Afryki subsaharyjskiej, stworzyła pozaprawny system migracyjny, który służy powstrzymywaniu niedoszłych uchodźców, zanim jeszcze dotrą do Europy” – pisze w „New Yokerze” Ian Urbina, którego głośny tekst niedawno przywrócił dyskusję na temat dealu Europy i Libii. I ceny, jaką za niego płacimy.
W jego ramach wyszkolono i wyposażono Libijską Straż Przybrzeżną – quasi-militarną jednostkę powiązaną z działającymi w kraju bojówkami – i powierzono jej zadanie patrolowania Morza Śródziemnego, sabotowania misji ratunkowych i łapania migrantów. Pojmanych umieszcza się w działających dla zysku obozach, prowadzonych przez bojówki. We wrześniu tego roku znajdowało się w nich około sześciu tysięcy osób. Międzynarodowe agencje pomocowe udokumentowały szereg naruszeń, do jakich dochodzi w Libii: zatrzymani torturowani przy użyciu prądu, dzieci gwałcone przez strażników, wymuszanie okupu od rodzin, mężczyźni i kobiety sprzedawani w niewolę. „Unia Europejska zrobiła coś, nad czym długo wcześniej myśleli i planowali. Stworzyli w Libii piekło służące do odstraszania migrantów od europejskich granic” – mówi dziennikarzowi Salah Marghani, były libijski Minister Sprawiedliwości w latach 2012-2014.
Europa na ten projekt wydała od 2015 roku kilkaset milionów euro. Dokładne kwoty będą przedmiotem sporu, bo środki wydawane są przez różne instytucje, a ich dokładne przeznaczenie skrywa się pod nieprzejrzystym, biurokratycznym bełkotem. Dla zwykłego obserwatora hasła i nazwy projektów w rodzaju Managing mixed migration flows in Libya through expanding protection space and Support to Integrated border and migration management in Libya – First phase… brzmią równie zrozumiale, co formuły alchemiczne. Tylko najwytrwalsi z upartych dziennikarzy śledczych i analityczki skomplikowanych operacji budżetowych są w stanie rozszyfrować, jakie i skąd pieniądze tak naprawdę idą na pieluchy dla noworodków w Trypolisie, jakie na maseczki dla lekarzy, a jakie na kupno dżipa, paliwa i papierosów dla strażników patrolujących Saharę. Nikt nie wie, ile środków jest defraudowanych, albo w ten lub inny sposób trafia do kieszeni bojówek działających w Afryce północnej oraz do samych przemytników. Rzecznicy Komisji Europejskiej przy każdej okazji podkreślają, że pieniądze trafiają na pomoc uchodźcom, ratowanie życia na morzu i rozbijanie siatek przemytniczych.
Wiemy, że mówimy o przedziale między 435 i 700 milionów euro. Urbina pisze wprost, że „na walkę z migracją UE wydała pół miliarda euro”. W rzeczywistości środki przeznaczone na Libijską Straż Przybrzeżną są mniejsze o rząd wielkości. Ale jednocześnie Urbina ma trochę racji, bo każdy projekt – od wspierania start-upów w Libii (tak, coś takiego naprawdę ma miejsce) po kupno worków na zwłoki – służy jednemu celowi, czyli maksymalnemu ograniczeniu migracji do Europy za pomocą eksternalizacji granic. W dokumentach możemy też wyczytać jasno, że poprawa dowolnych wskaźników rozwoju: głodu, bezrobocia czy śmiertelności noworodków jest ważna, bo służy zatrzymaniu ludzi na miejscu. Bezduszna ironia polega na tym, że próbuje się osiągnąć te cele w realiach wojny i „stworzyć ludziom lepsze warunki socjo-ekonomiczne” oraz „wzmocnić ich pozycję społeczną” w kraju pochłoniętym przemocą i bezprawiem.
Tworzenie humanitarnych warunków i wspieranie przedsiębiorczości kobiet na wojnie, którą samemu się wywołało, to mieszanka okrucieństwa, naiwności, rozrzutności i cynizmu, na jaką stać tylko kompleks liberalno-biurokratyczno-militarny w szczytowej fazie jego rozwoju. Miliony europejskiego wsparcia służące łączeniu rodzin uchodźców i migrantów rozwiązują problem rozdzielania rodzin uchodźców i migrantów wywołany polityką migracyjną Europy. Europejski podatnik płaci za szkolenia z praw człowieka dla członków Libijskiej Straży Przybrzeżnej, które potem inne europejskie i zachodnie organizacje oskarżają o łamanie praw człowieka, więc europejski podatnik funduje im więcej szkoleń z przestrzegania praw człowieka. To zamknięte koło absurdu.
Gdy Urbina pisze o „obozach działających dla zysku” ma na myśli zinstytucjonalizowany system wymuszeń, cały zbudowany wokół migracji model biznesowy. Bardzo często pojawiającą się bowiem opowieścią z ust osób uwolnionych z ośrodków zatrzymań, jest historia wpłacania okupu przez rodzinę. Strażnicy po zweryfikowaniu tożsamości osoby i odebraniu jej telefonu po prostu mogą przekazać bliskim propozycję uwolnienia ich syna, żony albo brata – za odpowiednią kwotę. Pół biedy, gdy kończy się na jednej łapówce – i za kilka tysięcy dolarów wpłaconych przez krewnych można wykupić bliskiego. Może jednak stać się tak, że pomimo zapłacenia okupu człowiek zostaje sprzedany do innego ośrodka zatrzymań, któremu jeszcze raz trzeba będzie posmarować. W ten sposób na jednym nieszczęśniku można zarobić kilkukrotnie, a ciągła rotacja zatrzymanych jest bardzo opłacalna. Zdarzało się, że –skoro dzięki żądaniom Europy migracja w Libii jest surowo ścigana – raz wypuszczonego człowieka zatrzymuje się ponownie i cała okrutna zabawa z okupem zaczyna się ponownie.
Największymi zwycięzcami tego systemu są skorumpowani strażnicy i ich hersztowie oraz nieliczne grono – kilka tysięcy osób – uchodźców, którym udaje się zorganizować ewakuację korytarzem humanitarnym do Europy. Czy sam system jest z punktu widzenia jego twórców „skuteczny”? Dobre pytanie. Kaddafi robił dla Europy to samo, tylko dziesięć razy taniej – odpowie cynik. Wiemy jednak, że pomimo tego dziesiątki tysięcy ludzi – nie patrząc na pandemię – i tak wciąż próbuje się przedostać do Libii, nie dać się złapać i uciec do Europy.
IV.
Instytucjonalną ramę dealu z Libią i szerzej zjawiska eksternalizacji granic przez Europę wzniesiono po 2015 roku, gdy europejscy przywódcy uznali, że wszystko będzie lepsze niż przejęcie władzy przez populistów. A obawiano się, że za rogiem czają się kolejni Kaczyńscy, Kurzowie, Le Pen i Johnsonowie, których lada chwila migracyjna presja wypchnie do gabinetów władzy we wszystkich stolicach. Jednym z największych zwolenników tego podejścia był przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, który twierdził (we wspólnym oświadczeniu z prezydentem Malty), że bez porozumienia z Libią „zagrożone są kluczowe europejskie wartości”.
Pytanie, czy europejskie wartości nie są zagrożone przez finansowanie satrapów, bandytów i autokratów, by robili za nas to, czego my sami nie mamy sumienia zrobić, nie padło na konferencji w stolicy Malty, gdzie Tusk ogłaszał ostatni chyba duży plan swojej kadencji – realizację deklaracji maltańskiej, której kluczowymi punktami było wspieranie Libijskiej Straży Przybrzeżnej:
Priorytetowo zostaną potraktowane następujące elementy:
a) szkolenie, wyposażanie i wspieranie narodowej straży przybrzeżnej Libii i innych odnośnych służb. Należy szybko zintensyfikować komplementarne unijne programy szkoleniowe – pod względem ich intensywności i liczebności – poczynając od programów już zainicjowanych przez operację SOPHIA i odwołując się do nabytych w jej trakcie doświadczeń. Finansowanie i planowanie tych działań powinno stać się bardziej stabilne i przewidywalne, m.in. dzięki śródziemnomorskiej sieci Seahorse (…)f) pomoc w zmniejszaniu presji na lądowe granice Libii poprzez pracę z władzami Libii i wszystkimi jej sąsiadami, w tym poprzez wspieranie projektów zwiększających ich zdolności do zarządzania granicami.
i) ciągłe wspieranie wysiłków i inicjatyw poszczególnych państw członkowskich bezpośrednio współpracujących z Libią; w związku z tym UE z zadowoleniem przyjmuje protokół ustaleń podpisany w dniu 2 lutego 2017 r. przez władze Włoch i przewodniczącego rady prezydenckiej Fajiza as-Saradża i jest gotowa wspierać Włochy przy realizacji tego protokołu;
Do dziś nie zmieniono tych zasad, założeń i priorytetów.
Byłoby hipokryzją i nadużyciem powiedzieć, że wszystkie pieniądze UE trafiają w ręce bandytów, a kraje Zachodu nie robią w Libii niczego dobrego. Gdy rzecznicy Komisji Europejskiej przekonują, że europejskie pieniądze nie wspierają przemocy i tortur to w sensie dosłownym mają rację – nikt świadomie i ochoczo nie płaci za nadużycia w libijskich katowniach. Europejskie środki idą również na prawdziwe programy pomocowe i realną humanitarną pomoc. Ale dziś – co doskonale widzimy także na granicy Polsko-Białoruskiej – każdy autokrata i watażka wie, to co wcześniej przeczuwał Kaddafi, a co w praktyce udowodnili libijscy bandyci i przemytnicy. Europa zapłaci pieniądze za to, by mieć spokój, a zapłaci ekstra aby nie musieć ubrudzić sobie rąk i aby nieuchronne okrucieństwo eksportować możliwie daleko od telewizyjnych kamer i oczu zachodnich wyborców. Urbina został ostatecznie nielegalnie aresztowany przez libijskie służby, przetrzymywany w areszcie i wydalony z kraju za dokumentowanie tego, co według nas, Europejczyków, jest tylko „zintegrowanym zarządzaniem migracją” i „polepszaniem pozycji socjoekonomicznej migrantów”.
Zaś eksternalizacja ma też taki skutek, że Europa na własne życzenie uzależniła bezpieczeństwo swoich granic i politykę migracyjną od dobrej woli autokratów i zbrodniarzy. Urbinę wypuścili, ale wciąż mają w rękach tysiące zakładników.