Joe Biden został 46 prezydentem USA. I choć nie zdążył jeszcze ostygnąć metaforyczny trup Trumpa, ani nawet nikt nie wywlókł go jeszcze z korytarzy przy 1600 Pennsylvania Avenue, to już znalazły się osoby chętne by otwierać szampana i zatańczyć na grobie populizmu. Cóż, przedwcześnie. Nie ma co czekać aż z hukiem spadnie wieko tej trumny, a zmora pożegluje w niebyt. Pogrzebu „populizmu” – nazwijmy to dla ułatwienia zabawy w ten sposób – prędko nie będzie. A jeśli chcecie włożyć wyjściowe laczki i zatańczyć – put on your dancing shoes, baby! – to nie na tej stypie.
Ok, dość pogrzebowych metafor.
Donald Trump przegrał wybory prezydenckie. Pijani sukcesem przeciwnicy Trumpa i wszystkiego, co sobą reprezentuje, pospieszyli jednak z ogłaszaniem końca populistycznej epoki. Jedni zapowiedzieli „powrót do normalności” inni zaś fantazjują o demokratycznym domino, które niechybnie zwali się teraz na głowę satrapom i „nieliberałom” od Brasilii po Warszawę. Mam złą wiadomość. Z porażki Trumpa nie wynika jeszcze klęska całej formacji – „populistycznej”, “nieliberalnej”, “suwerennej” czy “alternatywnej”, zwał jak zwał, prawicy. I to z przynajmniej trzech różnych powodów.
Trump może i się skończył – Trumpizm jeszcze pożyje.
I.
Punkt numer jeden. Procesy, które doprowadziły do „populistycznego” zwrotu pięć lat temu dalej mają się dobrze. Obywatele mają nikłe zaufanie do elit i wiedzy naukowej, demokracja i państwo nie potrafi kontrolować wiru globalizacji, wzmaga się polaryzacja i pogłębia kulturowa przepaść, a centrowe i umiarkowane partie oferują na to wszystko często nie rozwiązania, a jedynie drobne korekty. W minionej dekadzie mierzyliśmy się z problemem nierówności, dziś straszy raczej widmo kolapsu realnej gospodarki na Zachodzie, wejście w rytm cyklicznych lockdownów i technologiczno-przemysłowa porażka w starciu z Chinami. Wszystko wskazuje, że „COVID-owa” recesja będzie w wielu miejscach dużo gorsza niż ta z 2008 roku. Ja nie uważam – w przeciwieństwie do wielu komentatorów na lewo od centrum – zjawiska populizmu za głównie ekonomiczny problem. Ale ekonomiczna niepewność (i możliwość jej rozgrywania przez demagogów) jest co najmniej tak poważnym problemem, jak dziesięć lat temu, i całe kolejne pokolenie wchodzi w nową dekadę z o tyle większą presją na sobie.
Wiele frustracji i toksycznych emocji, które stworzyły w połowie tej dekady „alternatywną prawicę” przelało się tylko z naczynia do naczynia i dziś zwyczajnie daje o sobie znać po drugiej stronie. Olbrzymi resentyment, wściekłość i mściwość, jaka motywowała parę lat temu prawicowych trolli, dziś znalazła już nowych wyrazicieli.
To nie może dziwić. Przestrzeń, w której uprawiamy codzienną debatę, czyli „media społecznościowe”, są przecież stworzone wyłącznie do dzielenia, podgrzewania emocji i dokręcania oby stronom śruby radykalizmu. To one bardziej niż cokolwiek innego wyrażają ducha epoki, w której żyjemy. Kolejne badania i raporty dowodzą już, że obce mocarstwa, sztuczna inteligencja i wywiady autokratycznych reżimów miały mniejszą niż myśleliśmy rolę w masowej dezinformacji – słowem: sami ją sobie zrobiliśmy*.
Polityczny populizm i komunikacja on-line to symbiotyczna relacja.
II.
Po drugie, to faktycznie było zwycięstwo Joe Bidena/Kamali Harris. Ale już nie demokratów. Wyniki dają do zrozumienia, że o ile Amerykanie nie chcą już Trumpa, to wcale też nie marzą o jedynowładztwie partii demokratycznej w jej obecnym kształcie.
Demokraci mieli masę czasu i energii, by się wzmocnić – i najbardziej sprzyjające ku temu okoliczności. I co? W szczycie pandemii i gdy amerykańscy wyborcy mogli już posmakować Trumpizmu przez całą kadencję, demokracji stracili jeszcze kilka w Izbie Reprezentantów. Trump przegrywając zdobędzie zaś więcej głosów niż Barack Obama, wygrywając swoją drugą kadencję w 2012 roku. 72 miliony Amerykanek i Amerykanów oddały na niego swój głos! W tym bezprecedensowa ilość mniejszości, Afro- i Latynoamerykanów. 8 listopada – gdy piszę te słowa – różnica między Bidenem i Trumpem w skali kraju wynosi nieco ponad 2% głosów. To nie brzmi jak tryumf, to brzmi jak podzielony kraj. Mimo że Trump miał pociągnąć na dno partię republikańską, Amerykanie prawie wszędzie przedłużyli w tych wyborach mandaty Republikanom. Trudno te wyniki nazwać miażdżącym i zdecydowanym zwycięstwem nad prawicowym populizmem. Dżin nie dał się zagonić z powrotem do butelki.
Prognoza mówiąca o nadchodzącej „niebieskiej” – czyli demokratycznej – fali skompromitowała się dość szybko. Republikanom pomogło zaś to, co wiele osób skłonnych było uważać za największy sukces amerykańskiej lewicy – polaryzację polityczną wokół rasy, tożsamości seksualnej, wiary i płci. Masowe demonstracje spod znaku #BlackLivesMatter przyciągnęły bowiem setki tysięcy ludzi i nagłośniły – nie po raz pierwszy! – problem policyjnych zabójstw. Ale zarazem – co powinniśmy już, nauczeni wojnami kulturowymi wiedzieć – polaryzacja objęła dwie strony. Nie mamy jeszcze szczegółowych wyników, ale widać już, jak (pokazuje to choćby wielka frekwencja) liczne i karne armie stawiły się na tej wojnie. Nie jest więc tak, że demokraci dostali premię za własną słuszność i podłość aktualnego lokatora Białego Domu – skoro druga strona też poderwała do boju kolejne miliony na dokładnie przeciwnym przekazie.
Są komentatorzy – jak Andrew Sullivan – którzy uważają, że lewica dostała nauczkę za swój tożsamościowy skręt, za bycie wiecznie „poprawnym” i woke, za elitaryzm i kampusowy język. To na pewno część (poprawnej) odpowiedzi – choć warto i tu jeszcze chwilę poczekać na bardziej szczegółowe liczby.
Fakt jednak pozostaje faktem: to nie była zawstydzająca porażka republikanów i blamaż populizmu. Jakkolwiek nie chcielibyśmy tego teraz spinować. I choć nie brakuje osób zachwyconych choćby reelekcją Alexandii Ocasio-Cortez w Bronxie, nie dajmy się złapać na własną propagandę. To miara sukcesu równie precyzyjna, co zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego na Wilanowie.
III.
Po trzecie wreszcie, prawica nie jest taka głupia. Ludzie, którzy wydają miliony i miliardy na politykę, naprawdę widzą co się święci.
Pojawiają się pierwsze pogłoski i scenariusze dotyczące przekształcenia się politycznej sceny w Ameryce w ogóle. Republikanie mogą próbować w nadchodzących latach skorzystać z już istniejących trendów i przejść na pozycję partii (nie tylko białego) ludu. Czyli siły konserwatywnej, wspierającej krajowy przemysł i biznes, na arenie międzynarodowej wojującej z Chinami, w polityce wewnętrznej zaś stając po stronie „zwykłego człowieka” przeciwko „szaleństwom politycznej poprawności”. Słowem, nie muszą wymyślać prochu na nowo – wystarczy że okopią się w obronie postulatów, które obiecał zrealizować Trump, a czego nie zrobił.
Bo – jak pisze w „New York Review of Books” Peter Beinart – gdyby Trump naprawdę zrealizował swoją populistyczną obietnicę z 2016 roku, mógłby wygrać i teraz. Miał być przecież czempionem zwykłego człowieka, twarzą wielkich inwestycji w krajową gospodarkę, ojcem nowego gospodarczego cudu i jeszcze zbudować mur. Sporo mu się zresztą w kwestii pobudzenia gospodarki do 2019 roku udało i gdyby nie pandemia, wiele rzeczy faktycznie mogłoby się potoczyć w tych wyborach inaczej. Ale nawet pomimo tego – tu wróć do punktu numer dwa – republikanie trzymają się mocno. Prawica prawdziwie populistyczna, która mocno rozgrywa przeciwko demokratom i kwestie kultury, polityki tożsamości i gospodarki w jakimś spójnym pakiecie odebrałaby im nie tylko amerykańską prowincję, ale Amerykę w ogóle, na dekadę naprzód.
Póki co jednak, dostali na to dość czasu. W najbliższym czasie w rękach republikanów pozostanie Sąd Najwyższy i Senat – dość by powstrzymać jakiekolwiek bardziej odważne propozycje Bidena. To zaś tym bardziej zezłości wszystkich głodnych reform – jak i głębiej zepchnie demokratów w stronę walki na polu kultury, nie gospodarki.
Błędne koło zacznie się od nowa.
Ten tekst powstał dzięki waszym subskrypcjom 🙏🏻 Jeżeli podobał ci się ten materiał, udostępnij go dalej lub forwarduj tego mejla znajomym. Jeśli chcesz wesprzeć moje pisanie i otrzymywać więcej takich tekstów – kliknij w poniższy guzik i zapisz się na subskrypcję. Mi pomoże to pisać, a dla ciebie to koszt jednej kawy ☕️ w miesiącu. Dziękuję! ❤️