Francuscy filozofowie i teoretycy postmodernizmu byliby dumni. Obiektywna rzeczywistość nie istnieje, są tylko narracje.
Jest 9 maja 2023 roku. Na ekranie pojawia się uśmiechnięty Tucker Carlson (CZEŚĆ TU TUCKER CARLSON <sztuczny uśmiech człowieka, który zarobił fortunę na ściąganiu brwi i otwieraniu ust w paraliżu oburzenia na kolejne pomysły wściekłej lewicy>).
W kadrze za jego plecami widzimy rozmyte wnętrze – jakby wiejska posiadłość albo chata w lasach Nowej Anglii (<Uśmiech szybko się rozmywa>). “Ludzie mówią, że wiadomości w mediach są pełne kłamstw. To nie do końca prawda. Wiele z rzeczy, jakie oglądacie w telewizji albo czytacie na stronach New York Timesa, jest prawdziwych. Przynajmniej w dosłownym sensie. Prawdziwych na tyle, że przejdą przez medialny fact-check (<ton głosu który sugeruje wzięcie słów „medialny fact-check” w cudzysłów gruby jak tama Hoovera>). Pewnie klepną im to prawnicy. Pewnie już to zrobili. Ale to nieprawda. To-nie-prawda. Na podstawowym poziomie wiadomości, które ci serwują, to kłamstwa. Kłamstwa z gatunku tych najbardziej przebiegłych. Fakty ukrywa się z premedytacją, podobnie jak proporcje i perspektywę. Jesteś ofiarą manipulacji. Mediami rządzi jedna zasada – zasada, która reguluje, czego mówić nie można.”
Prawda jest nieprawdą, informacja jest kłamstwem, jedyną prawdą jest to, czego nie można mówić. Im bardziej więc czegoś nie można mówić, tym bardziej musi być to prawdą. I tak przez kolejne minuty. Widownia ogląda i słucha, lajkuje i retweetuje, stuka w ekran, by wyrazić swoje wsparcie, zanim Carlson skończy jeszcze mówić. Wszyscy i tak wiedzą do czego to zmierza. Oni kłamią, tylko ja mówię prawdę. Skoro oni chcą mnie wyrzucić, pozbawić głosu, ocenzurować i ośmieszyć – ilu jeszcze dowodów potrzebujecie, by zrozumieć, że to właśnie dlatego, że mówię prawdę?
Nazywam się Tucker Carlson i zapraszam na mój nowy program. (Będzie emitowany na Twitterze, reducie wolności słowa)
Najpopularniejszy prezenter amerykańskiej prawicy został właśnie wyrzucony z telewizji. Ale to dopiero jego ogłoszenie o powrocie do nadawania, tym razem w internecie, lepiej niż cokolwiek innego pokazuje, o co w fenomenie Carlsonsa chodzi. I dlaczego, oczywiście, musiał on skończyć w sieci.
Oburzony król wieczornej kablówki
Pożegnanie Tuckera Carlsona ze stacją FOX News miało w sobie coś z ogłoszenia śmierci partyjnego notabla w totalitarnej dyktaturze. Prezenterka na antenie odczytała obowiązkowy komunikat z wymuszonym chłodem i obojętnością godną najlepszych koreańskich i radzieckich wzorów. Kierownictwo stacji opublikowało komunikat oszczędny jak partyjny nekrolog dla odchodzącego w niesławie kolegi. „Fox News Media i Tucker Carlson porozumieli się w sprawie rozstania. Dziękujemy za służbę stacji jako gospodarz programu i komentator. Ostatni program wyemitowano w piątek…”.
Ta oszczędność słów jest odwrotnie proporcjonalna do rozgłosu i emocji, jakie budził wieczorny program Tuckera Carlsona. I, rzecz jasna, sam jego gospodarz. Fakt, w ostatnim półwieczu nie brakowało w Ameryce medialnych krzykaczy i ekranowych populistów. Bill O’Reilly i Glenn Beck, Sean Hannity i Rush Limbaugh, Alex Jones i Ben Shapiro, Laura Ingraham i Kellyanne Conway – aż po Donalda Trumpa włącznie. Jednak większość współczesnych prawicowych osobowości medialnych została przez Trumpa odsunięta w cień, zwasalizowana albo ośmieszona. Tucker nie.
Carlson w szczycie swojej kariery mógł pochwalić się, że jako jedyny ma porównywalny z Trumpem wpływ na amerykańskie nastroje. I klucz do zdobycia uwagi połowy (tej prawej) społeczeństwa.
Gdy Tucker mówił, że wybory mogły zostać skradzione, amerykańskie korporacje wyzyskują zwykłego człowieka, a demokraci chcą zniszczyć naszą kulturę – Amerykanie słuchali. Jego program nie tylko pobił rekord najpopularniejszego wieczornego show w historii telewizji kablowej. Carlson docierał także do rekordowo dużej widowni w kluczowej dla reklamodawców grupie wiekowej 25-54, generował więc niebagatelne zyski. Gospodarz FOX przyciągał przed ekrany nie tylko więcej wyborców republikańskich niż konkurencja (co dość oczywiste), ale także więcej demokratów i wyborców identyfikujących się jako „niezależni”. W czasach gdy telewizja przegrywa z rozrywką on-line prawie na wszystkich frontach, program Tuckera Carlsona był enklawą, gdzie magia wieczornych programów dalej działa, a głos nadający z telewizyjnego studia jest wciąż mocniejszy niż ten z okienka YouTube’a.
Kusi by powiedzieć, że kończy się pewna epoka. Jednak ten zgrany slogan nie do końca oddaje prawdę o tym, co właśnie oglądamy. Odejście Carlsona z FOX na pewno nie jest końcem jego kariery. Z pewnością nie wyczerpał się też pewien model charyzmatycznego ekranowego kaznodziei, mówcy i demagoga. Wpływu Carlsona na amerykańską prawicę też nie należy postrzegać w czasie przeszłym. Ta historia się nie kończy, ale wciąż dzieje – i to w bardzo żywiołowy sposób – na żywo. Jak w prime time TV!
Trybun ludowy w muszce
Tucker Carlson urodził się w San Francisco, jego ojciec Richard “Dick” Carlson w ciągu swojej długiej kariery występował w rolach dziennikarza, propagandysty, lobbysty i dyplomaty. Carlson senior był dyrektorem „Głosu Ameryki” i antykomunistycznego Radio Marti w ostatnich latach zimnej wojny, mianowanym przez Busha seniora ambasadorem na Seszelach i dyrektorem w firmie, która lobbowała na rzecz Viktora Orbana w Waszyngtonie – a to tylko wycinek jego CV.
Biologiczna matka Tuckera była artystką, która wyprowadziła się do Francji jeszcze w latach 70-tych („Nie rozmawiam o tym, bo to nieobecna część mojego życia” – tłumaczy Tucker). Patricia Swanson, druga żona Dicka i przybrana matka Tuckera, jest zaś – choć to zawiła historia – dziedziczką fortuny w branży spożywczej. Młody Tucker wylądował na pewien czas w szwajcarskiej szkole z internatem, jednej z wielu kolejnych prestiżowych szkół, w których nauczył się donośnie mówić i sprawnie wiązać muszkę (nosił ją do 2006 roku). Wszystko w życiu Tuckera wskazywało, że zostanie dziennikarzem – ale nic na to, że akurat trybunem ludowym i obrońcą zwykłego człowieka.
Początki kariery przyszłej gwiazdy FOX były tak elitarne jak jego rodzinne koneksje i wykształcenie. Po studiach dostał pracę w „Policy Review”, piśmie wydawanym przez konserwatywną The Heritage Foundation, skąd szybko przeskoczył także do najbardziej prestiżowych tytułów głównego nurtu: od „Esquire”, przez „New York Magazine” po „Slate” i „Wall Street Journal”. Wcześniej próbował – bez powodzenia – w CIA. W szkole podobno szło mu tak źle, że na studia pomógł dostać mu się dzięki znajomościom dyrektor jego szkoły i (tak się składa) ojciec jego ówczesnej dziewczyny i przyszłej małżonki. W powtarzanej do znudzenia anegdocie Carlson przypomina, że po studiach poszedł do dziennikarstwa, bo „tam biorą każdego”. „Ani trochę nie szanuję moich kolegów z branży. Trudno mi nawet wymienić środowisko, na którego uznaniu zależy mi jeszcze mniej. Dziennikarze są niewiarygodne przeciętni. Przeciętniactwo po prostu” – kwitował świat mediów Carlson w rozmowie z branżowym „Columbia Journalism Review” w 2018.
Udawana skromność i autoironiczny dystans są stałym elementem wypowiedzi Carlsona, gdy mówi o sobie. Tworzy to niemożliwe do ukrycia napięcie z również ewidentnym u Tuckera przekonaniem o własnej wybitności i patologicznej głupocie jego krytyków.
W bohaterze populistycznej prawicy żyją dwa wilki. Jeden uważa się za ostatniego myślącego pośród morza głupców i wprost mówi, że jego polemiści są zwyczajnie za tępi na uczciwą rozmowę. „Nie mam racji? Nie? To powiedz mi czemu. No powiedz, tylko wolno, żebym zrozumiał. Co, nie umiesz? No słucham, gdzie nie mam racji, co takiego mówię źle?” – brzmi typowy dla Carlsona monolog. Tucker naraz domaga się odpowiedzi, każe powiedzieć sobie, że jest głupkiem, po czym nie daje dojść do słowa i udzielić odpowiedzi na zadane pytanie. Prawdę mówiąc, też jej nie oczekuje, a głupkiem oczywiście okazuje się każdy, kto coś Carlsonowi zarzuca. Zadawanie pytań, na które można odpowiedzieć tak, jak chce tego Carlson albo nie odpowiedzieć wcale, wkrótce stanie się szybko jego specjalnością.
Drugi Carlson zaś jest swojakiem, który po prostu trafił do mediów, bo nigdzie indziej by go nie wzięli i do dziś z tego powodu świetnie rozumie problemy zwykłego człowieka. Ten pierwszy Carlson nosił muszkę od czasów zakończenia liceum do 37 roku życia. Ten drugi co wieczór pomstuje na pychę i oderwanie wielkomiejskich elit, która wciąż niezmiennie go zadziwia choć ma ponad pięćdziesiątkę, pracuje w mediach trzecią dekadę, i jeśli chodzi o podłości demokratów, to widział chyba już wszystko.
Co wieczór jednak udaje mu się szeroko otworzy oczy (i usta!) w niedowierzaniu i oburzyć na nowo. „Ale z tym jedzeniem robaków, to kto to widział?”.
Ugotowany (w krzyżowym ogniu)
Tu trzeba powiedzieć, że Carlson ma ten talent, bez którego trudno liczyć na zwycięstwo we współczesnej polityce czy życiu publicznym. To umiejętność ukrycia swojego przywileju i elitaryzmu pod maską oburzenia, „mówienia jak jest” i swojskości. To ten sam pierwiastek, dzięki któremu miliarder, telewizyjny celebryta i dziedzic deweloperskiej fortuny Donald Trump był głosem biednych białych Amerykanów z postprzemysłowego „pasa Rdzy”.
Prawdziwego populistę wyciągnęła z Carlsona w pełni telewizja. A także spektakularne porażki zaliczone na ekranie. W połowie pierwszej dekady XXI wieku młody, wciąż znajdujący się na wznoszącej Tucker Carlson był współgospodarzem „Crossfire”, programu publicystycznego w ramówce stacji CNN. Pomysł na program był prosty i chwytliwy. Dwaj prowadzący, z prawicy i lewicy, będą prezentować swoje poglądy i odpytywać gości (również o jasno określonych ideowo stanowiskach) z ich opinii. Pomimo jasno rozdanych ról i wygadanych prowadzących program w tamtych latach podupadał. Jednak śmiertelny cios przyszedł z niespodziewanej strony – i zadał go komik. I to nie byle jaki, bo Jon Stewart, zarówno wtedy jak i dziś jeden z najpopularniejszych telewizyjnych prezenterów łączących satyrę z politycznym komentarzem. A w przypadku Stewarta: błyskotliwy humor i talent do nieprawdopodobnie szybkiej riposty z wpadającym w patos patriotyzmem i czasem nadętą krytyką republikańskiej prawicy.
Stewart przyszedł do programu jesienią 2004 roku, by promować swoją nową książkę. Przynajmniej tak było w założeniach. Gdy w studio zapaliły się czerwone światełka i program wystartował, stało się coś niespodziewanego. Stewart zamiast wejść w konwencję, postanowił całkowicie ją wywrócić. Komik zaatakował obu prowadzących: „szkodzicie Ameryce, robicie nam wszystkim krzywdę”, wypalił.
Stewart zrobił coś, czego zawsze boją się wydawcy telewizyjnych programów na żywo, czyli uchylił kurtynę. Zamiast odpowiadać na (tendencyjne) pytania prowadzących, Stewart zarzucił im, że odgrywają teatrzyk, pozorowaną debatę i „partyjniactwo”. Programy takie jak „Crossfire” – kontynuował – tworzą wrażenie ostrego i zaangażowanego sporu, ale w rzeczywistości służą transmitowaniu partyjnych przekazów dnia. To nie odważne dziennikarstwo, ale wysługiwanie się dwóm partiom i wielkim korporacjom. Carlson próbował kontrować gościa i zasugerował mu, że z takimi wykładami powinienem „zatrudnić się w szkole dziennikarstwa”. „Ty zaś powinieneś w końcu do jakiejś pójść” – odwinął się Stewart.
Występ Stewarta dokończył dzieła upadku „Crossfire” i przyspieszył rozwód CNN z Carlsonem. Program zdjęto z anteny zaledwie kilka miesięcy później. Dla bohatera tego tekstu bolesne przeczołganie na oczach milionów widzów miało dalej idące konsekwencje. Przez kilka lat Stewart trochę się po telewizji błąkał – żaden z jego programów w kolejnych kanałach nie zadomowił się na ekranach na dobre. Tucker wystąpił nawet w „Tańcu z gwiazdami”, ale kilkaset godzin przygotowań nie pomogło – odpadł jako pierwszy z uczestników sezonu.
Poza upokorzeniem Carlson wyniósł jednak ze spotkania ze Stewartem lekcję. Oglądając go dziś, blisko 20 lat później, łatwiej zrozumieć, dlaczego Tucker stał się na ekranie tym, kim jest. Teraz to on nie daje sobie przerwać, zadaje trudne pytania i ośmiesza swoich krytyków. I to on ma zawsze ostatnie słowo.
I komu to przeszkadzało?
Carlson swój prawdziwy dom znalazł w FOX News. I nie powinno to dziwić. Stacja konglomeratu Roberta Murdocha od zawsze była wyraziście prawicowa i wiecznie znajdowała się na wojennej ścieżce – z demokratami, polityczną poprawnością, „socjalistycznymi” pomysłami rządu federalnego i przemądrzałymi jajogłowymi obu wybrzeży. Ale po 2008 roku, gdy urząd prezydenta objął Barack Obama, a opozycja wobec niego skupiła się wokół niedoszłej republikańskiej wiceprezydent Sary Palin i ruchu Tea Party, zmieniło się coś jeszcze.
Republikanie (a więc i FOX News) po kryzysie bankowym zaczęli nabierać bardziej populistycznego, ludowego rysu, mniej lub bardziej otwarcie flirtując z rasizmem. Przesuwając się nieznacznie w stronę gospodarczego protekcjonizmu amerykańska prawica tylko zwiększyła swoje poparcie wśród białych mieszkańców postprzemysłowej Ameryki, resztek klasy robotniczej i emerytów. Spychając demokratów na pozycje partii wykształconych, klasy kreatywnej i białych kołnierzyków oraz mniejszości. W jakimś sensie partie wydawały się zamienić miejscami: demokraci reprezentowali wrażliwość i poglądy amerykańskich elit, republikanie kipieli gniewem (białego) everymana.
W 2016 roku wygra Donald Trump. Jego obietnice odbudowy amerykańskiego przemysłu i podniesienia z kolan małych miasteczek, wycofania się z „wiecznych wojen” w Afganistanie i Iraku, ochrony własnego rynku przed konkurencją z Chin i porzuceniem wielu dogmatów liberalnej globalizacji zwiastowały nową epokę. Carlson był jej heroldem. Nie tylko poparł Trumpa, ale sprawnie kierował emocjami i uwagą swoich widzów. Podgrzewał strachy, dzięki którym Trump wygrał wybory. Carlson straszył imigracją („sprowadza biedę i brud”), Chińczykami, muzułmańskim terroryzmem, Wenezuelą i Kubą. W kultowym dziś segmencie Carlson przypomina, że siepacze poprawności politycznej nie spoczną, póki nie pozbawią atrybutów seksapilu nawet M&M’sów (tak, czekoladowych drażetek) i nie uczynią z nich „nieatrakcyjnych, androgynicznhych lesbijek”.
Carlson nie był jednak tak głupi, jak tytuły jego programów. Gwiazdor FOX News nie płynął w głównym nurcie partii republikańskiej, ale samodzielnie go wyznaczał. Wyborcy Trumpa – a więc i widzowie FOX News – nie chcieli już prawicy z XX wieku i gardzili jej programem. Mieli po dziurki w nosie słuchania o tym, że misją Ameryki jest szerzenie demokracji i wolnego handlu, zbrojne interwencje w najodleglejszych miejscach świata i obrona dysydentów, których nazwiska i tak nic przeciętnemu człowiekowi nie mówiły. Chcieli partii republikańskiej, która – jak głosiło hasło Trumpa – postawi Amerykę na pierwszym miejscu i dokona symbolicznego „powrotu do domu”. Czyli: zamknie granice, porzuci egzotyczne wojny i zacznie odbudowę swoich własnych fabryk, kopalni i dróg, a nie cudzych państw i demokracji.
Tucker, który upokorzony niegdyś przez Stewarta, nie chciał być już „partyjniakiem”, tym gorliwiej zapisał się do ruchu odrzucającego świętości starej partii republikańskiej. Zamiast powtarzać zużyte slogany, postanowił razem z Trumpem walczyć z elitami wszystkich ideowych odcieni – porzucił przy tym swój gospodarczy libertarianizm i poparcie dla amerykańskich wojen.
Jak zauważyła na łamach lewicowego „The American Prospect” Lee Harris, w programie Tuckera nie brakowało słusznych i celnych argumentów wymierzonych w wielki biznes, globalizację czy elity finansowe. Przykładowo: Carlson nie mógł nie wymienić nazwiska republikańskiego kandydata na prezydenta Mitta Romneya bez przypomnienia, że zarobił fortunę na nieszczęściu zwykłych ludzi, doradzając szczególnie agresywne strategie biznesowej optymalizacji i cięć. Harris pytała, dlaczego krytycy Tuckera sami nie wcielą w życie jego skutecznej recepty na populistyczny program. Zróbcie to samo, co Tucker, tylko bez jego rasizmu – wzywała krytyków programu. Błyskawicznie po tym jej własna redakcja publicznie odcięła się tekstu i dała do zrozumienia, że więcej nie przepuści żadnych dobrych słów o Tuckerze Carlsonie, w żadnym kontekście. Redaktor naczelny pospiesznie opublikował samokrytykę.
Cała sytuacja była jakby żywcem wyjęta z jakiegoś segmentu programu Fox News o liberalno-lewicowej cenzurze, tyranii politycznej poprawności i kulturze anulowania. Jak gdyby karykatury lewicy z programów Tuckera na chwilę ożyły i zaczęły odgrywać napisane dla nich role. „Co, ja rasistą? Udowodnij mi. No słucham, mów powoli, żebym zrozumiał!” – grzmiałby pewnie na nich Carlson, gdyby wciąż miał program.
Może jednak przeklęta kultura anulowania, na którą pomstował Carlson, rzeczywiście istnieje, a w prawdziwym akcie geniuszu Tucker dowiódł jej zabójczej skutecznośc? Kto wie, tak być może! The truth is out there.
Tucker2028
Tucker wytrzymał dłużej niż Trump. W 2021 po przegranych wyborach, usunięciu z platform cyfrowych i obarczany odpowiedzialnością za zamieszki na Kapitolu Trump został odsunięty na dalszy plan. Tucker przez kolejne 30 miesięcy dalej był zaś najchętniej oglądaną i poważaną twarzą amerykańskiej prawicy. Krytycy zarzucają mu, że zamiast łagodzić napięte nastroje, dalej igrał z ogniem. Nie odciął się od teorii o ukradzionych wyborach ani nie zrezygnował z rasistowskich aluzji. Carlson, żeby była jasność, nie prowadził swojego programu w stylu biuletynu Ku-Klux Klanu – jednak konsekwentnie rozgrywał strachy białych widzów, szczególnie starszego pokolenia, bojących się statusu „obcych we własnym kraju”.
Dlatego, że wytrzymał dłużej niż Trump i być może wywarł nawet większy wpływ na nowe generacje konserwatystów, publicysta „New York Timesa” Ross Douthat napisał niedawno, że cała amerykańska prawica minionej dekady przeżyła „Tuckerowski zwrot”.
To transformacja mentalności, ale i treści. Nową (a w szczególności: młodszą) prawicę charakteryzuje polityka podejrzliwości – głęboki brak zaufania do wszystkich instytucji, wygoda w sięganiu po nieusankcjonowane źródła lub teorie spiskowe, niechęć do oficjalnych przekazów i korporacyjno-rządowych układów, sceptycyzm wobec amerykańskiego imperium i pesymizm odnośnie amerykańskiej przyszłości – wszystkie te cechy, które były niegdyś bardziej domeną lewicy – pisał Douthat. I ciągnął dalej: móżna zestawić ze sobą klipy z sześciu lat programu Tuckera tak, że nieuprzedzony widz będzie mial wrażenie, że Carlson to jakiś antywojenny aktywista czasów szczytowego Busha, któremu przewrotny dżin ofiarował program w prime-time prawicowej kablówki. Tak samo z gospodarką. Nie chodzi tu faktyczne poglądy Tuckera, ale zasadę w zgodzie z którą należało podważać każdą ustaloną teorię głównego nurtu i dać szansę każdej nowej i niesprawdzonej. Zapytany o dwa największe błędy sam Carlson szybko przyznaje, że poparcie dla inwazji Iraku i uczestnictwo w kulturze, w której z automatu uciszano i wykluczano każdego, kto ma inne zdanie.
Douthat konkluduje: to Tucker najlepiej uchwycił i skanalizował zmianę ostatniej dekady z kawałkiem. Teraz to prawica jest sceptyczna, to prawica wątpi, to prawica ma czelność zadawać pytania. Kiedyś – ciągnie publicysta – antyinstytucjonalny odruch, to była lewica. Hipisi, Noam Chomsky, Michael Moore. I w tym momencie musimy wrócić do monologu Tuckera. Pamiętajcie: To, co Wam mówią, że jest prawdą, nie jest prawdą. Prawdą jest tylko to, o czym Wam mówią, że tak mówić nie wolno.
Czy Tucker Carlson w cytowanym na początku tego tekstu mówi jak podmalowana brunatnym kolorem młodsza kopia Noama Chomsky’ego z końca lat 80-tych? Oczywiście. Czy sformułowanie, że media służą wyłącznie do tego, by nie mówić prawdy, to szczytowe osiągnięcie krytyki kultury masowej i mediów od czasów szkoły frankfurskiej po Matta Taibbiego? Bez wątpienia I czy jest jakaś przemożna ironia w tym, że największym wyrazicielem nieufności do establishmentu i mediów jest syn dyrektora „Głosu Ameryki”, wychowanek elitarnej Heritage Foundation, była telewizyjna gwiazda każdej sieci kablowej i dziedzic spożywczej fortuny po szwacjarskiej szkole z internatem? Jakżeby inaczej.
Nie takie rzeczy widzieliśmy w ostatniej dekadzie. Tucker na prezydenta w 2028? Czemu nie. Ale w obliczu wielkich zasług i wpływu, jaki się przypisuje Carlsonowi, tym żałośniej brzmią prawdziwe powody jego wyrzucenia z FOX News. W ujawnionych podczas niedawnego procesu sądowego wiadomościach tekstowych Carlson pisał wulgarnie o swoich szefach używając czteroliterowego słowa na „c”. „Nigdy nie radziłem sobie z hierarchią, z wykonywanem poleceń” – tłumaczył już kilkanaście lat temy, gdy zwolniono go z innej sieci, MSNBC. Teraz jednak, z olbrzymią widownią i popularnością którą może bez końca eksploatować w internecie, to dla Tuckera nie koniec, a nowy początek. Bo Tucker zrozumiał coś, co przed nim zrozumiał też były współtwórca sukcesu Trumpa Stephen Bannon, co zrozumiał kiedyś Kreml powołując do życia telewizję Russia Today i co rozumieją wszystkie gwiazdy internetu, z Joe Roganem na czele.
Nieufność do instytucji jest dzisiaj walutą, a przyszłością mediów są anty-media. Nie tyle nieprawdziwe, co podważające prawdę – szczególnie prawdę, ha tfu!, mainstreamu – jako taką. Ludzie wiedzą, że są okłamywani i jeszcze chca dopłacić, by ktoś im to powiedział. Albo przynajmniej upokorzył tych, którzy w swojej nieskończonej pysze uważają, że mają na prawdę monopol.
“Ja jestem rasistą? Ja jestem głupkiem? Ja? No proszę, powiedz mi jak, tylko powoli, żebym zrozumiał!!!”