Pasamonik: Polacy, migranci, wspólne pastwisko i szowinizm socjalny
Boimy się, że jeśli ktoś coś dostanie, to nie starczy dla nas. Pojawienie się migrantów uruchomiło w nas grupowy egoizm – mówi mi badaczka tych zjawisk.
Dużo ostatnio piszę i mówię o „zwrocie egoistycznym”, postawie która tłumaczy, dlaczego rośnie Konfederacji, pomysł 800+ nie chwycił, Donald Tusk straszy muzułmańskimi migrantami, Polacy uważają Ukraińców za „roszczeniowych”, a teoria o tym, że ZUS upadnie zatacza coraz szersze kręgi.
Czym ów zwrot egoistyczny jest, przeczytacie w tym tekście. Ale dlaczego w Polsce rządzi „próżnia socjologiczna”, czym jest „amoralny familizm” i dlaczego najlepszą metaforą opisującą stosunek Polaków do państwa jest… wspólne pastwisko? O to wszystko postanowiłem zapytać ekspertkę, dr hab. Barbarę Pasamonik, profesor w Instytucie Filozofii i Socjologii Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, która bada m.in reakcje Polaków na migrantów, moralne paniki i grupowy egoizm jako strategię przetrwania w trudnych czasach.
Można zaryzykować twierdzenie, że wojna w Ukrainie spowszedniała, a Polacy wchodząc w kryzys inflacji, postrzegany w badaniach jako dominujący obecnie, aktywują strategię adaptacyjną opartą na mechanizmie „amoralnego familizmu”. Zabezpieczamy własne interesy i zasoby. W tym kontekście pojawia się rodzaj „szowinizmu socjalnego”. (…) Gdy postrzegamy państwo jako wspólne pastwisko, pojawia się obawa, że gdy ktoś inny uzyska coś z dobra wspólnego – na przykład świadczenia pieniężne, dostęp do bezpłatnej ochrony zdrowia czy miejsce w przedszkolu – to dla nas nie starczy. Pojawia się myślenie: „dlaczego mamy się dzielić z obcymi tym czego dla nas nie starcza?” Dzisiaj, kiedy w Polsce zamieszkało ok. 2,5 mln uchodźców z Ukrainy, uruchamia się nasz grupowy egoizm w wymiarze rodzinnym i narodowym. – mówi mi w rozmowie prof. Pasamonik.
Jeśli więc ciekawi Was, jak „zwrot egoistyczny” widzą nauki społeczne – bardzo polecam Wam tę rozmowę.
Wywiad ukazał się również na stronach tygodnika PRZEGLĄD nr 31/2023 do kupienia na sklep.tygodnikprzeglad.pl
Jakub Dymek: Jak Polacy radzą sobie z kryzysem?
dr hab. Barbara Pasamonik: Dziś mówimy tak naprawdę o „wielokryzysie", bo wchodzimy w kolejne kryzysy zanim zakończą się poprzednie: nie rozprawiliśmy się z pandemią, a wybuchła wojna w Ukrainie, wojna w Ukrainie trwa, a my dajemy odpór niespotykanej od lat inflacji. Do tego dochodzi kryzys migracyjny na granicy z Białorusią, w którym odbija się echo kryzysu migracyjnego z 2015 roku – wtedy i dziś uchodźcy z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki są istotnie „bardziej obcy” niż Ukraińcy. Nasze poczucie bezpieczeństwa jest raz po raz destabilizowane, na wielu polach – zdrowotnym, społecznym, kulturowym, ekonomicznym. W tej sytuacji jesteśmy zmuszeni uruchamiać strategie przetrwania...
...czyli?
Różne badania pokazują, że jako społeczeństwo polegamy w pierwszej kolejności na relacjach rodzinnych i, jednocześnie, nie mamy wielkiej wiary w państwo.
Szukając sposobów na przetrwanie w trudnych czasach zwracamy się ku temu, co bliskie, zamiast szukać oparcia w instytucjach?
Tak, dokonuje się swego rodzaju „zwrot egoistyczny". A ściślej mówiąc, zwrot ku egoizmowi grupowemu. Na pierwszy plan wychodzi interes moich bliskich (grupy pierwotnej), czemu towarzyszy wyostrzony podział na swoich i obcych. Ten mechanizm ma w socjologii swoją nazwę – amerykański politolog Edward C. Banfield ukuł termin „amoralny familizm".
Czym on jest?
Badając biedne rolnicze regiony południowych Włoch, Banfield zaobserwował pewien kulturowy mechanizm utrwalający ubóstwo. Mechanizm ten opiera się na ostrym podziale sfery prywatnej i publicznej oraz podziale na swoich i obcych, czego konsekwencją jest dualizm postaw: doraźne wspieranie wszystkimi dostępnymi sposobami swoich (powszechny nepotyzm) i niezdolność do angażowania się na rzecz dobra wspólnego. Amoralny familizm oznacza zawężenie czasu i przestrzeni społecznej – żyjemy z dnia na dzień zamknięci w grupach pierwotnych.
I uważamy, że należy troszczyć się tylko o to, co nasze, a walka o dobrobyt naszej rodziny uzasadnia obojętność wobec innych czy odrzucanie oficjalnie istniejących zasad i reguł?
Dokładnie tak. Sytuacja ograniczonych zasobów (lub postrzegania zasobów jako ograniczonych) prowadzi do tego, że egoistycznie chcemy zagarnąć ich tyle, ile się da dla swojej grupy. Definicja naszej grupy może się lokalnie różnić - może chodzić o rodzinę nuklearną albo poszerzoną nawet o przyjaciół. Ważne jest to, że dbając o naszą grupę, nie widzimy wspólnoty interesów z ludźmi, którzy pozostają poza jej obrębem.
Banfield zaobserwował ten mechanizm we włoskim miasteczku Chiaromonte pod koniec lat 50-tych XX wieku, tymczasem polscy socjologowie Elżbieta i Jacek Tarkowscy, zdiagnozowali „amoralny familizm” w Polsce lat 80-tych jako odpowiedź Polaków na kryzys gospodarczy i atrofię państwa. Diagnoza „amoralnego familizmu” powraca w ostatnich latach coraz częściej w opisach polskiego modelu życia społecznego. W polskiej socjologii lat 80-tych pojawił się jeszcze jeden termin oddający istotę omawianego zjawiska – Stefan Nowak ukuł pojęcie „próżni socjologicznej” oznaczającej brak identyfikacji ludzi i ich emocjonalnego zaangażowania poza obszarem grup pierwotnych i wspólnoty narodowej. Przypomnijmy, że już Cyprian Norwid wypominał Polakom: „Polacy – naród wspaniały, społeczeństwo żadne”.
Przestajemy widzieć związek między dobrem wspólnym, a naszym własnym interesem?
Tak. Jeszcze w latach 60-tych XX wieku, Garett Hardin opisał pułapkę społeczną znaną pod nazwą „tragedii wspólnego pastwiska", która pasuje do naszego postrzegania dobra wspólnego. Hardin posłużył się przykładem wspólnoty wiejskiej, która wypasała mleczne krowy na wspólnych pastwiskach. Na początku, wszyscy wypasali po jednej krowie, a trawa nadążała odrastać. Jednak jeden z rolników zechciał zwiększyć swoje mleczne zyski, więc wprowadził na wspólne pastwisko dodatkową krowę. Za chwilę, inni rolnicy poszli w jego ślady. Wprowadzając kolejne krowy w celu maksymalizacji indywidualnego zysku, doszli do momentu, w których trawa przestała nadążać odrastać, a krowy straciły mleko. W gospodarce ograniczonych zasobów, wszyscy chcą jak najwięcej skorzystać z tego, co wspólne, w obawie, że dla wszystkich i tak nie wystarczy.
A jeśli w kraju pojawiają się na przykład migranci, to ta metaforyczna kolejka po wspólne dobro urzeczywistnia się w postaci większej kolejki do lekarza, po miejsce w żłobku czy przedszkolu albo licytacji o lepsze mieszkanie?
Gdy postrzegamy państwo jako wspólne pastwisko, pojawia się obawa, że gdy ktoś inny uzyska coś z dobra wspólnego – na przykład świadczenia pieniężne, dostęp do bezpłatnej ochrony zdrowia czy miejsce w przedszkolu – to dla nas nie starczy. Pojawia się myślenie: „dlaczego mamy się dzielić z obcymi tym czego dla nas nie starcza?” Dzisiaj, kiedy w Polsce zamieszkało ok. 2,5 mln uchodźców z Ukrainy, uruchamia się nasz grupowy egoizm w wymiarze rodzinnym i narodowym.
A miało być pięknie i wspaniale. Słyszeliśmy zewsząd, że Polacy są niezwykle gościnni wobec uchodźców z Ukrainy, że jesteśmy humanitarnym supermocarstwem, a problemy i napięcia związane z migracją to zmartwienie Francuzów czy Niemców, ale u nas - kto to słyszał?
Publikowane cyklicznie badania dr Roberta Staniszewskiego z UW pokazały, że już rok temu Polacy nie chcieli dawać obywatelom Ukrainy prawa do świadczeń socjalnych. Tylko co siódmy Polak zgadzał się, żeby Ukraińcy mieli dostęp do świadczenia rodzinnego 500+ oraz zasiłków socjalnych, takich samych jak Polacy. W najnowszym badaniu z czerwca tego roku, 55 proc. badanych jest przeciwko dodatkowej pomocy. W sondażu Warsaw Enterprise Institute dla oko.press z początku tego roku, aż 62 proc. respondentów zgodziło się z opinią, że „Polski nie stać na uchodźców”. Po zrywie altruizmu i otwartości po 24.02.2022 przyszedł czas rachowania potencjalnych strat i zmniejszania się otwartości na uchodźców z Ukrainy. To ostatnie odnotowuje cykliczne także badanie CBOS. Można zaryzykować twierdzenie, że wojna w Ukrainie spowszedniała, a Polacy wchodząc w kryzys inflacji, postrzegany w badaniach jako dominujący obecnie, aktywują strategię adaptacyjną opartą na mechanizmie „amoralnego familizmu”. Zabezpieczamy własne interesy i zasoby. W tym kontekście pojawia się rodzaj „szowinizmu socjalnego”.
I on występuje wyłącznie w Polsce?
Nie, trzeba pamiętać, że „amoralny familizm” nie jest zjawiskiem wyłącznie polskim. We wszystkich społeczeństwach dawnego Bloku Wschodniego mamy do czynienia z daleko posuniętą nieufnością do państwa i niskim zaufaniem społecznym. Na marginesie, Światowy Sondaż Wartości pokazuje, że rodzina jest uznawana jako najważniejsza wartość w większości społeczeństw (wyjątkiem są niektóre społeczeństwa muzułmańskie, gdzie religia wyprzedza rodzinę). Musimy pamiętać, że familizm (bez przymiotnika „amoralny”), czyli poleganie na strukturach rodzinnych lub klanowych, jest bardzo starą i ewolucyjnie zrozumiałą strategią adaptacyjną. Dopiero nowoczesne państwo opiekuńcze pozwoliło uniezależnić się od wsparcia rodziny.
Ale samo sformułowanie „amoralny familizm" sugeruje, że ta postawa stanowi zagrożenie dla dobra wspólnego czy relacji społecznych?
Generalnie troska o rodzinę nie jest przywarą w naszym systemie wartości. Większość z nas troszcząc się o dobrobyt swoich bliskich uważa, że postępuje właściwie, moralnie słusznie. Jeśli jednak każdy będzie kierował się wyłącznie kryterium dobra własnej rodziny, to jest ryzyko, że na dłuższą metę przyniesie to niekorzystne skutki dla całego społeczeństwa i rykoszetem odbije się negatywnie na naszym interesie.
Skupienie się na swojej rodzinie generuje niechęć do płacenia podatków, wrogość wobec uchodźców, obojętność na dobro wspólne i przyszłość państwa?
Tak. Ufność pokładana w bliskich idzie w parze z nieufnością do państwa i jego instytucji jako takich. Z jednej strony, większość Polaków oczekuje państwa opiekuńczego, z drugiej strony, nie ufamy, że państwo zadba dobrze o nasze interesy. Oczekujemy wyższych świadczeń socjalnych i jednocześnie niższych podatków. Zatem, gdzieś na końcu, wolimy sami przypilnować swoich interesów. Tę sprzeczność wykorzystują chętnie politycy, którzy składają nieracjonalne obietnice wyborcze.
I stąd popularność hasła "niech nic mi nie dają, oby już nic nie zabierali"?
Tak, bo silne jest przekonanie: „ja sam lepiej o siebie zadbam i wiem, co dla mnie jest dobre, więc niech państwo się nie wtrąca". Warto zwrócić uwagę, że problem nieufności do państwa i jego instytucji ma w Polsce bardzo długą tradycję historycznie poprzedzającą nawet PRL – od rozbiorów, kiedy Polacy czuli, że państwo „nie jest nasze”. Mamy za sobą całe wieki społecznej adaptacji, polegającej na radzeniu sobie w warunkach niedoborów, w kontrze do „obcego państwa". Racjonalna przez wieki postawa nieufności, jest dzisiaj kulą u nogi, która hamuje rozwój społeczny, czego dowodzi autor długofalowego badania „Diagnozy społecznej” – prof. Janusz Czapiński. Nieufność do państwa jest naszym, jak to nazywam, „ukrytym programem kulturowym”.
Chyba już nie taki ukryty, skoro partie polityczne odwołują się do tych haseł bardzo otwarcie.
Słuszne spostrzeżenie. Politycy zorientowali się, że bardzo łatwo jest aktywować ten dobrze naoliwiony mechanizm. Przykładowo, niewiele potrzeba, aby wyciągnąć na powierzchnię naszą niechęć i nieufność do obcych migrantów. W końcu, faworyzowanie swoich i niechęć do obcych to dobrze znany w psychologii społecznej mechanizm zakotwiczony w psychologii ewolucyjnej. „Amoralny familizm” jest jego adaptacyjnym rozwinięciem.
Ale czy racjonalnym?
Z jednostkowej perspektywy, jest racjonalny. Ale na dłuższą metę, nie jest korzystny dla społeczeństwa i tworzących go jednostek. Jeśli będziemy współcześnie dalej zachowywać się tak, jak egoistyczne grupy pierwotne, to będziemy podcinać gałąź, na której siedzimy. Nie dbając o wspólne dobro poprzez obchodzenie przepisów lub niepłacenie podatków („bo nie zadowala nas państwo”), działamy przeciwko państwu, społeczeństwu i, ostatecznie, sobie samym. Pamiętajmy, że amoralny familizm oznacza zarówno zawężenie perspektywy społecznej, jak i czasowej. W ostateczności, ta jednostkowa, krótka perspektywa czasowa jest zabójcza, bo nie pozwala ujrzeć długofalowych, negatywnych, społecznych konsekwencji naszych działań.
I to właśnie nam pokazuje metafora pastwiska?
Tak. Kolejni rolnicy, którzy wyprowadzają swoje krowy, żeby uzyskać jak najwięcej ze wspólnego pastwiska, wcześniej czy później przekonają się, że ono się wyjałowi. Walcząc o doraźne korzyści tak naprawdę szykują grunt pod przyszłą katastrofę. To pokazuje, że egoistyczne działania na dłuższą metę nie opłacają się nikomu.
Jednym z większych społecznych wyzwań jakie przed nami stoją jest przezwyciężenie adaptacyjnej strategii amoralnego familizmu i budowa społeczeństwa dbającego o dobro wspólne.
Nie było jakiejś polskiej socjolożki wolnej, czy wolałeś nie po traumatycznych doświadczeniach?