Czy miliarderzy przekonani o swojej nadludzkiej inteligencji i wpływie na rzeczywistość – ludzie tak bogaci, że chcący kierować polityką suwerennych państw – to zagrożenie dla świata? Są tacy (ja), którzy przekonywali o tym od lat. Dziś, gdy złość i oburzenie światowej opinii publicznej skupia się na miliarderze Elonie Musku, krytycy technologii i pychy bogaczy z Doliny Krzemowej mają swój moment spóźnionej satysfakcję. „Przecież dokładnie przed tym ostrzegaliśmy!” – gorzko tryumfują. Ale o co z Elonem Muskiem, Ukrainą i kompleksem zbawcy tak naprawdę chodzi?
I.
Na początku października Elon Musk, jeden z najbogatszych ludzi świata i współwłaściciel takich firm jak Tesla czy SpaceX, włączył się polemicznie w debatę o zakończeniu wojny w Ukrainie. Musk zasugerował, że w sprawie zaanektowanych przez Rosję po 2014 roku terenów powinny odbyć się ponowne referenda i wezwał do zaprzestania działań, które zwiększają ryzyko przerodzenia się regionalnego konfliktu w globalną wojnę z użyciem broni jądrowej.
Oczywiście podobne komunikaty można przedstawić w racjonalny, spokojny i uzsadaniony sposób – ale to nie byłoby w stylu kontrowersyjnego miliardera. Musk zaczął m.in wrzucać na Twittera mapy wyborcze sprzed lat, które miały dowodzić, że sukcesy prorosyjskiej Partii Regionów obrazują chęć dołączenia do Rosji przez mieszkańców szerokich regionów kraju. Zakwestionował też ukraińskość Krymu, czym natychmiast ściągnął sobie na głowę jeszcze więcej gromów. W serii kolejnych wiadomości na przemian – to w stylu Muska – reklamował sam siebie i swoje produkty oraz wykrzykiwał, że chce uratować świat przed nuklearną zagładą. W sumie słusznie: w świecie po jądrowej apokalipsie nie będzie klientów na jego samochody…
Tak jak raptowna i powierzchowna była akcja Muska, tak wściekła i jednoznaczna spadła na niego krytyka. Miliony ludzi – w tym najwyżsi przedstawiciele ukraińskich władz – zaczęli sugrować, że jest w najlepszym wypadku ignorantem, a w najgorszym sojusznikiem i wykonawcą woli Kremla. Nieliczne osoby biorące go w obronę – część choćby amerykańskich antywojennych think-tanków – miały utrudnione zadanie. Nawet jeśli intencje Muska były szczytne – nikt nie chce trzeciej wojny światowej – to jego styl żenujący, a wypływający strumieniami egoizm trudny do ukrycia.
Szybko „ujawniono” też, że Musk miał rzekomo rozmawiać wcześniej z Putinem – informację tę bez żadnej weryfikacji podali też oczywiście polscy dziennikarze – i to w porozumieniu z nim zaczął swoją akcję na Twitterze. Czy tak było nie wiemy, ale cała sprawa jest głęboko żenująca – a to i tak nie jej koniec. Tylko że prawdziwy problem z zaangażowaniem celebrytów i miliarderów w wojnę, globalną dyplomacje i humanitaryzm, leży głębiej.
II.
Cofnijmy się do 24 lutego. Elon Musk obiecał, że dostarczy Ukrainie usługę Starlink – oparty na satelitach i naziemnych terminalach – bezpieczny i odporny na ataki system łączności internetowej. Starlink rzeczywiście do rąk Ukraińców trafił i – jeśli wierzyć ekspertom – sprawdza się w stu procentach zgodnie z oczekiwaniami. W sieci krążą zresztą filmiki ukraińskich żołnierzy, którzy chwalą Starlink i przekonują, że jest nieocenioną pomocą. Dzięki temu ruchowi Elon Musk był wychwalany niczym półbóg – zresztą dokładnie takie słowa, że Musk jest „Bogiem” padały w polskim i ukraińskim internecie. Musk cieszył się kilka miesięcy sławą zbawcy Ukrainy.
Jednak gdy dziennikarze zaczęli się bliżej przyglądać programowi pomocy Muska dla Ukrainy, jego rola zbawcy stanęła pod znakiem zapytania. Okazało się, że tak naprawdę za pomoc i logistykę projektu Starlink dla Ukrainy odpowiadają hojne dotacje i wsparcie państw – przede wszystkim Polski i USA. W naszym krajowym kontekście kwoty ujawniła Sylwia Czubkowska z portalu Spider’s Web+, a ja opisałem sprawę w tekście dla portalu Onet – polski rząd miał dać miliony, wcześniej zaś dokładali się też Francuzi, Amerykanie i agencja pomocowa USAID. Z Polski miało popłunąć 38 milionów zł, dołożył się też Orlen – i nie było to tajemnicą, bo informacją tą chwaliło się szefostwo spółki paliwowej. Płacą też samodzielnie i niemało (o tym wątek poniżej) sami Ukraińcy, także na froncie:
Wyszło na jaw, że firma Elona Muska, owszem, pomogła Ukrainie. Ale przy okazji zrobiła na tym świetny interes, bo zyskała gorliwych i skłonnych wydać każde pieniądze rządowych klientów. Takich, dla których zamówienia idące w nawet dziesiątki czy setki milionów dolarów to pryszcz w porównaniu z całością kwot przekazywanych na pomoc Ukrainie. Z kontraktem – choć na razie tylko testowym i na rok – zgłosiły się też siły powietrzne USA, które będą sprawdzać zastosowania bojowe technologii Starlink dla swoich żołnierzy operujących w Europie i Afryce Północnej. Nietrudno zgadnąć, że jeśli armia przekona się do tej technologii, zyski Starlinka również poszybują w górę. Z punktu widzenia Muska cała operacja „pomóc Ukrainie” była świetnym biznesowym przedsięwzięciem.
Po co było to to niweczyć i narażać się na tak duże straty wizerunkowe? Doskonałe pytanie.
III.
W przypadku Muska, choć nie tylko, krzyżują się dwie tendencje współczesnych technologicznych bogaczy. Z jednej strony to tak zwany solucjonizm – przekonanie, że wszystkie problemy społeczne, gospodarcze czy polityczne da się rozwiązać za pomocą chłodnej informatycznej i technicznej logiki. Tak jak dobrze napisany kod programu musi działać bezbłędnie, tak (wierzą wyznawcy solucjonizmu), gdyby zarządzać problemem ubóstwa, bezdomności czy konfliktami międzynarodowymi za pomocą skutecznych narzędzi techno- i merytokracji, to szybko udałoby się je rozwiązać. Dlatego Mark Zuckerberg wierzył kiedyś, że Facebook umożliwi dialog Izraelsko-Palestyński, a dziś Bill Gates wierzy, że chipy wszczepiane ludziom przełożą się na większe zaufanie do nauki i medycyny oraz jej postęp – a nie wywołają masową panikę.
Ale obok solucjonizmu mamy też jego bliźniacze zjawisko – przerost ego. Sympatyzujący z twardą wolnorynkową prawicą miliarderzy, którzy zrobili fortuny w branży petrochemicznej albo nieruchomościach, lubią anonimowość i ciszę. „Nowi” miliarderzy, którzy mają bardziej pluralistyczne poglądy – nie są wyłącznie wolnorynkowymi konserwatystami – chcą jednak być sławni i zbawiać świat. Dlatego mają też swoje fundacje charytatywne i dlatego obiecują w wywiadach dokonać humanitarnych cudów. Jednym bliżej do amerykańskich demokratów, innym republikanów, jeszcze innym do trumpowskiej alt-prawicy – ale łączy ich poczucie własnej wyjątkowości. Gdy bowiem ktoś zakwestionuje ich interes albo dobre samopoczucie…. pojawiają się problemy.
Teraz Musk każe Departamentowi Stanu USA zapłacić za system Starlink dla Ukrainy: nie ma darmowych obiadów. Fajnie się Ukraińcy pobawiliście ratując swój kraj przy pomocy mojej technologii? To super, ale bezpłatny okres próbny właśnie się skończył. Technologiczny szantaż Muska pokazuje dokładnie do czego prowadzi wiara w solucjonizm i powierzenie miliarderom władzy równej aktorom państwowym czy instytucjom międzynarowodym. Chcieliście, by wielcy tego świata mogli kpić sobie z państw narodowych i ich „przestarzałych” instytucji? Podobało się wam, że technokraci zastąpią dawne instytucje słabej i niewydolnej demokracji, która przez swój regulacyjny gorset rzekomo krępuje przedsiębiorczość? Nie przeszkadzała wam prywatyzacja wojny i przemienienie jej w internetowy plebiscyt sympatii – z kupowaniem broni przez celebytów na zrzutkach? To macie.
Dyktatura Doliny Krzemowej nigdy nie była po stronie wolności i demokracji, tylko niektórzy potrzebowali więcej czasu niż inni, żeby to zauważyć.
Tekst ukaże się w najbliższym numerze tygodnika PRZEGLĄD.