Laruelle: Dekolonizacja Rosji? Nie tak prędko.
Bardziej prawdopodobnym skutkiem upadku Rosji będzie kolejna wojna domowa, a nie karnawał demokracji – mówi mi prof. Marlene Laruelle z Uniwersytetu George'a Washingtona
Wiosną 2022 roku, na fali wielkiego zachodniego entuzjazmu wywołanego pierwszym odwrotem rosyjskich wojsk okupacyjnych po 24 lutego, szturmem na łamy prestiżowych pism wdarła się pewna idea. A gdyby tak Rosję rozbić na części?
Pomysł szybko zdobył sobie uznanie zazwyczaj przeciwnych sobie grup: lewicowych idealistów i neokonserwatywnych interwencjonistów. Jedni i drudzy, z odmiennych biegunów doszli do wspólnego przekonania, że to świetna idea – skoro Rosja (a przed nią Związek Radziecki, a jeszcze przed nim państwo carów) jest imperialna, to należałoby dokończyć dzieła i rozbić ją na części. Głośny tekst wzywający właśnie do tego napisał wówczas amerykański „The Atlantic”. Mało kto zadawał sobie mało wygodne pytania o to, jak naprawdę miałby wyglądać rozbiór ponad stumilionowego państwa z największym na świecie arsenałem broni nuklearnej, chemicznej i biologicznej.
O sytuację możliwej dekolonizacji postanowiłem jednak zapytać Marlene Laruelle – badaczkę nastrojów w Rosji, polityki państw Azji Centralnej i tendencji odśrodkowych w regionie, która poświęciła temu tematowi niedawny esej na stronach „Foreign Affairs”. Czy naprawdę rozpad i rozbiór Federacji Rosyjskiej to wymarzony scenariusz Zachodu?
Wywiad ukazuje się również w tygodniku PRZEGLĄD w moim nowym cyklu GLOBALNY PUNKT WIDZENIA i po angielsku na stronach ASPEN Review Central Europe.
Jakub Dymek: Napisała pani niedawno na stronach „Foreign Affairs", że pomysł dekolonizacji Rosji – wzmacniania narodowych separatyzmów i nadziei na rozpad Federacji Rosyjskiej na części – jest niemądry. A zwolennicy tego podejścia się mylą. Dlaczego?
prof: Marlene Laruelle*: Zacznijmy od tego, że czym innym jest teoretyczne rozważanie teorii kolonializmu i postkolonializmu w akademickim kontekście, a czym innym wiara, że klęska i rozpad Rosji to panaceum na wszystkie nasze problemy. Z tym pierwszym się zgadzam i uważam, że to potrzebne. Z drugim postulatem mam problem. W Rosji jest autentyczna potrzeba decentralizacji władzy i większej autonomii regionów. Ale w szumie informacyjnym łatwo pomieszać bardzo różne rzeczy. Z przekonania, że potrzebujemy w jakiś sposób ukarać Rosję za inwazję na Ukrainę, rodzi się u niektórych pogląd, że upadek państwa rosyjskiego jest pożądany. A rozpad Federacji Rosyjskiej będzie prawdziwym końcem rosyjskiego imperializmu i zamknięciem pewnego rozdziału w historii.
A pani twierdzi, że nie?
Po pierwsze, nie mamy dowodów, że rozpad – co niektórzy nazywają „dekolonizacją" Federacji Rosyjskiej – jest prawdopodobny. Wielu Rosjan i z pewnością rosyjskie elity pamiętają, jak wyglądały lata 90-te po rozpadzie ZSRR. I raczej na Zachodzie przeceniamy ich ochotę na zgotowanie sobie powtórki z historii. Co więcej, nawet mniejszości etniczne czują się w dzisiejszej Rosji częścią jakiejś szerszej wspólnoty losu. Owszem, można mówić, że propaganda i cenzura nie pozwala na nic innego: muszą mówić, że są patriotycznymi Rosjanami i koniec. Ale wiemy też, że nie ma dziś podobnie silnych ruchów separatystycznych czy niepodległościowych – nawet w tak zwanych „republikach etnicznych" – jak w latach 90-tych. No więc nie możemy „zdekolonizować" ludów, które wcale tej dekolonizacji nie pragną, prawda? Przekładamy na dzisiejszą Rosję kalki z ZSRR sprzed trzydziestu lat, które mogą do rzeczywistości już po prostu nie pasować.
A po drugie?
Po drugie w Zachodniej debacie zawsze po cichu lub w domyśle pojawia się taka sugestia, że po rozpadzie Rosji wszystko będzie łatwiejsze. Choćby dlatego, że znajdziemy wtedy po drugiej stronie partnerów. Nie wiem jednak skąd przekonanie, że zamieszkujące Rosję mniejszości etniczne będą bardziej liberalne, prodemokratyczne i nastawione na współpracę z Zachodem? W rzeczywistości podział w Rosji przebiega na linii miasto-prowincja, a nie inaczej. Nie ma „prozachodnich" republik i „proputinowskiego" centrum w Moskwie. Tożsamość etniczno-narodowa mniejszości w Rosji nie jest zbudowana w oparciu o filary niechęci do rosyjskiej większości, sympatii do Zachodu i regionalnego separatyzmu.
I dlatego pisze pani, że rozpad – nawet gdyby był prawdopodobny – nie jest rozwiązaniem problemu rosyjskiego imperializmu?
80% mieszkańców Federacji Rosyjskiej to etniczni Rosjanie. Ktoś myśli, że oni życzą sobie rozpadu ich państwa? Prędzej doczekamy się wybuchu rewanżyzmu, przemocy, chaosu niż spokojnego rozczłonkowania Rosji na kilka niepodległych państw. W połowie tak zwanych republik etnicznych też mieszka niemały odsetek Rosjan. Bardziej prawdopodobnym rezultatem rozpadu Rosji nie jest więc jej demokratyzacja, ale wojna domowa. Tylko nie wojna między – na przykład – Inguszami, Tatarami, Czeczenami i Dagestańczykami.
Tylko kim?
Rosja ma za sobą już jedną taką wojnę. To będzie wojna między różnymi zbrojnymi frakcjami, bojówkami czy służbami oraz frakcjami elit – także na lokalnym poziomie – które będą broniły się przed rozpadem kraju i utratą władzy. Pamiętajmy, że rosyjskie społeczeństwo już zostało zmilitaryzowane, a w kraju nie brakuje broni – oraz najemników gotowych po nią sięgnąć. Różni Prigożinowie nie będą się krępowali przed użyciem siły.
A nawet jeśli uda się oddzielić rosyjską część kraju od pozostałych, to wytworzy to poza wojną domową nową falę rosyjskiego rewanżyzmu, który będzie chciał ponownej integracji utraconych terytoriów i zemsty. Nie wiem, skąd bierze się zatem przekonanie, że to jest w jakimś wymiarze to "łatwiejsze" rozwiązanie problemu.
Dobrze, ale po rozpadzie ZSRR 30 lat temu różne narody po tej stronie żelaznej kurtyny – Polacy, Czesi, Estończycy – jakoś nie mają powodów do rozpaczy.
Po rozpadzie Związku Radzieckiego panowała narracja reintegracji Europy i powrotu uciemiężonych narodów na właściwe miejsce – co bardzo ułatwilo ten proces. Ale z wyjątkiem państw bałtyckich trudno powiedzieć, żeby rozpad ZSRR doprowadził do powstania szczególnie sprawnych i zdolnych do integracji z Zachodem państw. Do niedawna ani Ukraina i Mołdowa, ani Kaukaz, ani państwa Azji Centralnej nie były w stanie wykonać zdecydowanego ruchu w stronę integracji z Zachodem. Dziś Ukraina robi co w jej mocy, żeby dołączyć do Zachodu, ale nawet w Gruzji po momencie prozachodnim nastąpił czas odwrotu i sprzeciwu. W Mołdowie tym badziej, nie mówiąc o pozostałych państwach postsowieckich. Przekonanie, że na terenach od setek lat zależnych od Rosji teraz nagle wyrosną od podstaw prozachodnie republiki jest wyłącznie projektowaniem naszych oczekiwań na innych – bez oglądania się na rzeczywistość.
To skoro „dekolonizacja" Rosji to taki zły pomysł – jak Pani przekonuje – to czemu cieszy się takim wzięciem na Zachodzie? Sam pani tekst powstał przecież jako odpowiedź na różne wezwania do rozbicia Rosji ukazujące się na przykład w „Foreign Policy" i „The Atlantic", ale które utożsamia też pani ze stanowiskiem m.in polskiej klasy politycznej.
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.