W marcu tego roku Mirian Stephany Girón Luna, pochodząca z Gwatemali 19-latka w ósmym miesiącu ciąży próbowała wspiąć się na sześciometrowy fragment muru granicznego między USA i Meksykiem w pobliżu miasta El Paso w Teksasie. Tam ją i jej partnera zostawili przemytnicy, przekonując że mur to ostatnia przeszkoda do pokonania, i że od tego momentu już sobie poradzą. Tak się nie stało. Kobieta spadła i w wyniku koszmarnych obrażeń wewnętrznych zmarła. Nie była jedyna. W 2021 roku już 11 osób straciło życie po upadku z barier granicznych oddzielających południowe stany USA od Meksyku. Strażnicy graniczni, gdy znajdą ranną osobę po amerykańskiej stronie, odwożą ją do najbliższego szpitala – często znajdują jednak tylko porzuconą drabinę, plecak i martwe ciało. Amerykańskie służby graniczne są coraz lepiej przygotowane na wojnę niż operację humanitarną – specjalny program Pentagonu „Excess Property 1033 Grant” gwarantuje, że do rąk policji, pograniczników, a nawet straży leśnej trafia sprzęt wycofywany przez wojsko z pola bitwy. Od helikopterów i dronów po granatniki i maczety.
Pod koniec maja hiszpańskojęzyczne media obiegła fotografia uchodźcy z Senegalu, postawnego mężczyzny, który z jak dziecko powiesił się na szyi i tulił do młodej wolotariuszki Czerwnonego Krzyża, która podała mu wodę. Zdjęcie zrobiono w Ceucie, północnoafrykańskiej enklawie Hiszpanii, gdzie na wszelkie sposoby próbują dostać się dziesiątki tysięcy mieszkańców Afryki subsaharyjskiej szukających drogi do Europy. Fotografia sprowadziła na dwudziestoletnią wolontariuszkę falę nienawiści ze strony anonimowych komentatorów w internecie i sympatyków prawicowej partii Vox. Chcąc przeciwstawić się wyzwiskom wobec kobiety, z gratulacjami i wyrazami podziwu pospieszyli nawet ministrowie hiszpańskiego rządu. Jednak premier tego samego rządu w obliczu narastającej presji migracyjnej i tarć z sąsiednim Maroko dwa dni wcześniej zmobilizował do pomocy w Ceucie wojskowych. Jedni przybysze zostali przytuleni, ale w stronę innych tego samego dnia hiszpańskie wojsko wystrzeliwało – ponad granicą z Maroko – kanistry gazu łzawiącego.
19 września 2021 roku polskie służby graniczne znalazły ciała trzech osób, obywateli Iraku, którzy zmarli najprawdopodobniej w wyniku wychłodzenia organizmu. Przedstawiciele polskich i białoruskich służb oskarżają się nawzajem o eskalowanie konfliktu, więc z każdym kolejnym podobnym doniesieniem pojawiały się też sprzeczne wersje – nie wiadomo, kto i na czyją stronę wywleka mokre i sztywne ciała. Wiadomo na pewno, że do końca października gra w wypychanie uchodźców i ofiar przemytu ludźmi kosztowała życie sześciu osób. Puszcza białowieska jest gęsta, dzika i potrafi dosłownie połknąć człowieka nawet w czasie letniego turystycznego spaceru. Dla pozbawionych pomocy, poruszających się w zimne noce i nie znających europejskiej przyrody i klimatu przybyszów z Syrii, Iraku czy Kongo może być śmiertelną pułapką. „Już ponad 9 tys. żołnierzy pełni służbę na granicy polsko-białoruskiej. Straż Graniczną wspierają żołnierze wojsk operacyjnych oraz Żandarmeria Wojskowa. @terytorialsi cały czas prowadzą operacje #SilneWsparcie w obszarze przygranicznym” – napisał ostatniego dnia października na Twitterze minister Mariusz Błaszczak.
Te historie sporo łączy, a sporo dzieli. Państwa podejmują odmienne decyzje, różne bywają też okoliczności, które prowadzą do tragedii na granicach. Ale jeszcze do niedawna nie było żadnego pretekstu, żeby porównywać czy zestawiać Polskę z Teksasem, hiszpańskimi enklawami w Afryce, niesławną wyspą Lampedusa czy morską granicą Grecji. Dziś jednak Polska dołączyła już do światowego trendu. I my coraz częściej traktujemy granice jako fortyfikacje, przekraczające je osoby jako broń, a migrację uznajemy za rodzaj wojny.
I.
Dziś, gdy hasła w rodzaju „wojny hybrydowej”, „inwazji migrantów” czy nawet „ludzkiej broni biologicznej” atakują ze stron gazet, ekranów telewizora i na falach radia, można zapomnieć, jak mało kontrowersyjnym tematem była niegdyś migracja. O ile nie trwała akurat amerykańska kampania wyborcza albo nie dotarły do nas echa premiery jakiejś głośnej francuskiej książki o islamie, wokół migracji i uchodźstwa panował w Polsce pewien wygodny konsensus. Zwykliśmy uważać, że to problem dla ekspertów od ruchów ludności i odległych konfliktów zbrojnych. Albo zagadnienie dla humanitarystów, których żywym symbolem była przez dekady Janina Ochojska. Migracja, jaka nas interesowała najbardziej, dotyczyła raczej rzeszy Polek i Polaków, którzy postanowili szukać szczęścia i podbijać europejskie rynki pracy po 2004 roku. Oczywiście, po zamachach z 11 września 2001 panowały szeroko rozpowszechnione uprzedzenia związane z muzułmanami i islamem jako takim. Ale przekonanie, że migranci i uchodźcy to broń w wojnie wytoczonej zachodowi było domeną skrajnej prawicy. I jej wyłącznie.
Te intuicje potwierdzaja badania. Choćby raport waszyngtońskiego think-tanku CEPR, którego badacze podjęli się próby skonstruowania statystycznego Indeksu Strachu przed Migracją, opartego na analizie tematów obecnych w debacie publicznej. We Francji, Wielkiej Brytanii i USA cyklicznie pojawiały się okresy obaw i zwiększonego zainteresowania migracją. Ale w każdym z tych państw Indeks Strachu sięgnął niespotykanych wcześniej wyżyn w latach 2015-16, a w USA okres ten rozciągnął się na pierwszy rok prezydentury Donalda Trumpa. W Niemczech, gdzie poziom obaw związanych z migracją był konsekwentnie niski (i nie zwiększyła ich znacznie nawet duża migracja zarobkowa z Polski i nowych państw UE), podobnie. Ale i u naszych zachodnich sąsiadów Indeks Strachu był w 2015 roku już dziesięciokrotnie wyższy niż rok wcześniej i dwudziestokrotnie wyższy niż w czasach rozszerzenia UE o dziesięć kolejnych państw członkowskich.
Przez lata i my byliśmy w tym europejskim głównym nurcie, równie chętnie jak Szwedzi czy Norwedzy chwaląc zalety migracji i korzyści wynikające z możliwości osiedlania się w różnych krajach (także dlatego, że sami korzystaliśmy z tej szansy). Do czasu. O większej niechęci Polaków do przyjmowania uchodźców po 2015 roku mówią właściwie wszystkie krajowe badania. W sondażu CBOS z 2018 roku 75% Polaków powiedziało, że Polska nie powinna przyjmować uchodźców nawet gdyby konsekwencją tej postawy było odebranie środków unijnych.
Czasami mieszanie pojęć uchodźca-migrant i tendencyjne pytania czynią wyniki podobnych badań mało użytecznymi do czegokolwiek poza mierzeniem temperatury politycznego sporu wobec „obcych” i tego, kto w tym sporze prowadzi. Ale nie potrzebujemy badań, żeby stwierdzić to, co dla każdego jest dziś oczywiste. Wielki exodus migracyjny do Europy z połowy poprzedniej dekady – poprzedzony wybuchem krwawych wojen, rzeziami zorganizowanymi przez terrorystyczny pseudo-kalifat i zamachami w środku Starego Kontynentu – wywrócił stolik. Jeśli Europa wcześniej, jak mówiła popularna lewicowa metafora, była „fortecą”, tak po 2015 roku zapanowała w niej mentalność oblężonej twierdzy. I to twierdzy, której mieszkańcy domagają się też opłacenia solidnego i zdeterminowanego do walki garnizonu.
Kto widział „Ludzkie dzieci” Alfonso Cuarona, ten wie.
II.
Skupiona na migrantach i uchodźcach polska kampania wyborcza 2015 roku dostarczyła jednych z najbardziej zapadających w pamięć obrazów w naszym życiu publicznym.
Obwiązana pasem ładunków wybuchowych premier Ewa Kopacz jako detonująca się samobójczyni w burce „urządzi nam piekło na rozkaz Berlina” (wSieci wrzesień 2015). Śniade ręce dosłownie rozszarpujące białą kobietę owiniętą w unijną flagę zapowiadały „islamski gwałt na Europie” (również wSieci), a ci ludzie – ostrzegał w „DoRzeczy” Rafał Ziemkiewicz – „to nie uchodźcy, to najeźdzcy”. Gdyby ktoś miał wątpliwości, że chodzi wprost o wojnę, na jeszcze innej okładce po prostu zrekonstruowano słynną fotografię ze szlabanem z września 1939 roku, zastępując tylko hitlerowców niezamierzenie komicznymi wizerunkami „arabskich bojowników”. Ruchy migracyjne opisywano jak przesunięcia na linii frontu, posterunki straży granicznej jak reduty pod ostrzałem, docierających na północ kontynentu zdrowych i silnych mężczyzn jak wojskową awangardę armii najeźdźców. Dzięki upartej kampanii odwracania znaczeń udało się zrobić z ofiar sprawców. Ludzie uciekający przed terroryzmem i wojnami – w których wywołaniu Zachód miał bezpośredni udział – zostali obsadzeni w roli agresorów. Prawica, która wówczas wygrywała politycznie i rosła w siłę – w Polsce, USA, Austrii, Wielkiej Brytanii i wielu innych miejscach na świecie – ustawiała się w roli ofiary. Ofiarom, jak wiemy, wolno więcej.
O ile w Polsce wojna cały czas pozostawała przede wszystkim metaforą, w innych miejscach naprawdę zbrojono się przeciwko migrantom w najlepsze. Angela Merkel i Niemcy ze swoją „Wilkomennskultur” i zbiorowym „damy radę” byli w Europie osamotnieni. Inne stolice i państwa Unii – nie bez wsparcia przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska – ścigały się co hojniejsze propozycje obsypania prezentami Frontexu, unijnej agencji ochrony granic. Dziesiątki milionów euro wydano na nowoczesny sprzęt – drony, kamery termowizyjne, łodzie i helikoptery, sensory – który w innych okolicznościach znalazłby swoje zastosowanie na polu bitwy. Ze względu na wojenne doświadczenia, do składania ofert zaproszono izraelskich producentów. Według raportu organizacji StopWappenHandel i Transnational Institute te same europejskie firmy, które produkowały i sprzedawały broń do krajów Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, następnie zarabiały na obronie Europy przed ludźmi uciekającymi z tych krajów.
wBudżet Frontexu zwiększył się w ciągu dekady 2005 - 2016 trzydziestosześciokrotnie, a największe projekty badawcze związane z bezpieczeństwem, jakie finansuje dziś UE, dotyczą ochrony granic i walki z migracją. Operacja Sophia z 2015 roku, która miała na celu przerwanie kanałów przerzutu ludzi i zniszczenie łodzi libijskich przemytników, była pierwszym europejskim projektem tak otwarcie łączącym politykę migracyjną z działaniami zbrojnymi. W ciągu pięciu lat zniszczono ponad 450 łodzi przemytników, choć trwa spór o to, ilu i czy w ogóle powstrzymało to ludzi gotowych uciekać na północ przez morze.
Na wojnę szykowano się na granicach Europy i w samym środku Starego Kontynentu. W Bułgarii prędko powstały paramilitarne oddziały „łowców migrantów”, patrolujące tereny przygraniczne w mundurach i z bronią. To samo na Węgrzech, gdzie zresztą na pomoc bratnim partiom nacjonalistycznym jeździli i polscy narodowcy. Na granice ściągano wojsko (a czasem też pospiesznie nowelizowano ustawy o prawomocnym użyciu siły) w Bułgarii, na Węgrzech, Słowenii, Macedonii i Serbii. Najwyższy rangą amerykański generał NATO w Europie, Philip Breedlove, przekonywał że „Rosja i reżim Assada wykorzystują migrantów jako broń do osłabienia morale Europy i osłabienia jej struktur”. Mury wewnątrz Europy zaczęły rosnąć od Hiszpanii i Grecji przez Węgry i Bułgarię po państwa bałtyckie. Europie budowała nowe zasieki w podobnym tempie, co prezydent Trump w USA – tylko po 2015 roku zbudowano kilkaset kilometrów murów, barier i zapor. Dziś 12 krajów UE apeluje do Komisji Europejskie, żeby budowę kolejnych murów sfinansować ze wspólnego budżetu. Według raportu Centre Delas i The Transnational Institute, więcej murów na świecie buduje się dziś podając jako główne uzasadnienie konieczność powstrzymanie migracji, niż konflikty graniczne, zagrożenie militarne, terroryzm i przemyt.
III.
Pokusa, by postrzegać migrację i uchodźców jako „wojnę prowadzoną za pomocą innych środków” zakorzeniła się na dobre w centrum Europy, jej liberalnych i demokratycznych instytucjach. Nie tylko po stronie skrajnej prawicy, ale w sercu głównego nurtu.
Paradoksalnie łańcuch przyczynowo-skutkowy prowadzący od decyzji podejmowanych przez Komisję Europejską do konferencji prasowej polskiego MSW z zoofilskim porno czy ekscesów samozwańczych straży granicznych na Węgrzech nie jest tak długi i skomplikowany. Wojna jest bardzo wygodna ramą do myślenia o migracji i ochronie granic. Pacyfistyczne i przepracowujące pamięć zbrodni nazizmu i II wojny światowej społeczeństwa Zachodu chciały unikać jej tak długo, jak było to możliwe. Także dlatego, że najlepiej odnajduje się w tej logice – czego dowiódł Trump, Kaczyński, Orban i wielu innych – antyliberalna prawica. Ten sam rachunek podpowiadał jednak Komisji Europejskiej i decydentom w najważniejszych stolicach, że najlepszym sposobem na powstrzymanie pochodu populistycznej i antyimigranckiej prawicy sposobem będzie zrealizowanie ich postulatów wcześniej. Czyli zatrzymanie migracji do Europy i maksymalne ograniczenie liczby osób, które mogą skutecznie złożyć w UE wniosek o azyl. Więc koniec końców „Unia Europejska na granicach w sposób wyrachowany i systemowy robi to, co w sposób prymitywny zrobili Błaszczak i Kamiński”, jak podsumował cały ten mechanizm filozof z uniwersytetu w Białymstoku, Bartosz Kuźniarz.
Pojawienie się na granicy Polski Syryjczyków, Irakijczyków, Kongijek i przedstawicieli pół tuzina innych narodowości podrzucanych Unii Europejskiej w zemście za sankcje przez Aleksandra Łukaszenkę było tylko jak pstryknięcie włącznika. Cały system, infrastruktura, narzędzia „wojny” były gotowe. Ci konkretni uchodźcy i migranci – jak także zauważył cytowany powyżej filozof – nadawali się do tego doskonale. Figura Irakijczyka czy Afgańczyka atakującego Polskę przy pomocy służb specjalnych ze wschodu na osobisty rozkaz Putina czy Łukaszenki łączyła w sobie tak wiele dobrze zakorzenionych w społeczeństwie obaw i uprzedzeń, że politycy PiS sami nie wymyśliliby lepszego zagrożenia. Z kolei to, że państwa graniczące z Unią Europejską – Maroko, Turcja i teraz Białoruś – używają jednostronnego otwarcia granic jako groźby czy argumentu służącego do szantażu, jest faktem. Faktyczny problem post factum uzasadnia teorie spiskowe mówiące, że to przecież zawsze była wojna – wojna z Zachodem, z naszą cywilizacją, z białą rasą. O ziemię, pieniądze, nasze kobiety i ich dzieci.
Powiedzenia mówi, że gdy ma się w ręku wyłącznie młotek, wszystkie problemy wyglądają jak gwoździe. Dziś, gdy Zachód ma mury, drony, kamery termowizyjne i drut żyletkowy, wszystko po drugiej stronie tych drutów i luf karabinów musi wyglądać jak armia najeźdźców.
Niby próbując ratować swoje sumienia i szukając humanitaryzmu w niehumanitarnych czasach my też zrobiliśmy z migracji wojnę.
Artykuł ukazał się także w nieco innym kształcie na stronach tygodnika „Przegląd” nr 45/2021 do kupienia na stronach sklep.tygodnikprzeglad.pl