
Rok temu, 6 stycznia 2021 roku, tłum demonstrantów lub rozwścieczony motłoch – już sam wybór słowa określa naszą pozycję w politycznym sporze – wdarł się do amerykańskiego Kapitolu. Jedni nazywają to co zaszło zamieszkami lub rozróbą, inni zamachem stanu lub powstaniem. Dziś część prawicy i republikanów bagatelizuje te wydarzenia do granic śmieszności i obojętności na los własnego państwa. Część demokratów i lewicy dla odmiany popada w żenującą przesadę, porównując wydarzenia sprzed roku do amerykańskiej wojny domowej i zamachów z 11 września 2001, próbując uczynić z wydarzeń 6 stycznia własny heroiczny mit założycielski. Ku obojętności wyborców i większości amerykańskiego społeczeństwa, zresztą, bo wygląda na to, że Amerykanie mają zamiaru w żaden sposób wynagrodzić demokratom ich traumatycznych przeżyć tamtego dnia przy wyborczej urnie. Spór o język nie przysłoni oczywiście faktów: doszło do przemocy i kilka osób straciło tego dnia życie, zaatakowano budynek publicznej administracji i jego funkcjonariuszy, politycy obu partii musieli być ewakuowani lub chowali się w panice i strachu o swoje życie – nierzadko, jak na ironię, przed ludźmi którzy sami na nich oddali głosy.
Wszyscy przeciwnicy demokracji na świecie oglądali te obrazki z największą satysfakcją. Oto – śmiali się w duchu i na głos autokraci i zamordyści – liberalny zachód w działaniu! Najdłużej działająca demokracja na świecie nie jest w stanie przeprowadzić normalnych wyborów, następnie normalnie przekazać władzy kolejnej ekipie i normalnie odesłać na emeryturę skompromitowanego polityka. Najpotężniejsze militarnie państwo na planecie, które utrzymuje blisko 800 baz wojskowych poza granicami kraju, ma osiemnaście różnych agencji szpiegowskich i ściga terrorystów na całym świecie, nie jest w stanie powstrzymać ataku na własny rząd. Choć niedoszli zamachowcy pisali otwartym tekstem na Facebooku, co i kiedy mają zamiar zrobić... Kraj, który nie ma problemu, żeby wywlekać na ulice sprzęt wojskowy i uzbrojoną jak najpotężniejsza armia policję przy byle okazji, okazuje się bezradny, gdy facet w kostiumie bizona razem z tłumem podobnych mu oszołomów grozi, że zabije najważniejszych polityków w kraju. Oj, nie brakowało tego dnia osób w Moskwie i Pekinie, którym zdjęcia z Waszyngtonu dostarczyły niemało satysfakcji.
Sporo od tamtego czasu napisano – choć trudno powiedzieć, jakie diagnozy i wnioski naprawdę amerykańska i globalna debata wyciągnęła z wydarzeń stycznia 2021. Czy świat jest lepszym i bezpieczniejszym miejscem bez Trumpa na platformach cyfrowych? Czy atak na Kapitol rzeczywiście skompromitował alternatywną prawicę i odsunął od Ameryki widmo jakiegoś niedemokratycznego przewrotu? Czy liberalizm i demokracja znalazły sposób na odbudowanie społecznego zaufania? Czy ktokolwiek wie, jak powstrzymać szalejącą polaryzację i wściekłość, skoro nikt nie jest w stanie pociągnąć do odpowiedzialności platform cyfrowych?
Wydaje się, że na wielu polach nie ruszyliśmy się jeszcze z punktu wyjścia. Żeby sprawdzić, jak moje własne diagnozy i przewidywania sprzed roku się sprawdziły, postanowiłem przypomnieć sobie (i państwu) zeszłoroczne materiały o 6 stycznia i wokół niego. Oto one: