💬 Piekutowski: PiS jest partią spóźnionej zemsty za lata 90-te
W Polsce nie mieliśmy żadnej „rewolucji obyczajowej”, jaką straszy Donald Tusk, tylko szybkie i brutalne reformy gospodarcze – mówi Jarema Piekutowski, socjolog i ekspert „Nowej Konfederacji”.

Jakub Dymek: Rządząca w Polsce prawica przekonuje, że wisi nad nami groźba tyranii politycznej poprawności, inwazja laickości, „neomarksizmiu" i unicestwienie polskich wartości przez liberalny Zachód. Lewica wręcz przeciwnie, wciąż mówi, że jesteśmy społeczeństwem niezwykle konserwatywnym, tradycyjnym i zamkniętym na inność. Jak jest naprawdę?
Jarema Piekutowski: W Polsce dokonuje się przyspieszony zwrot młodszego pokolenia w stronę lewicy. Ale czy to jest niezwykłe? To proces, który dokonał się w wielu krajach zachodu po rewolucji obyczajowej 1968 roku, która z jasnych przyczyn nie objęła do końca PRL-u. Dla socjologa i badacza kultury to zresztą fascynujące zjawisko: obserwować jak do społeczeństw, które wcześniej były w pewnej kulturowej zamrażarce, docierają zmiany obyczajowe. Społeczeństwa zachodu miały już kilka swoich lewicowych rewolucji i przewrotów, z których do polski dziś docierają echa tej najnowszej, amerykańskiej rewolucja nurtu woke – czyli „przebudzonej" czy „świadomej" młodzieży. Nie będzie więc to może odkrywcza teza, ale w Polsce mamy do czynienia ze społeczeństwem ani konserwatywnym, ani postępowym, tylko podzielonym. Coraz częściej po linii pokoleniowej.
I dlatego spór o słowa profesora Matczaka, etos pracy pokolenia transformacji i rzekome lenistwo młodzieży wywołał takie emocje – bo to wszystko wojenki międzypokoleniowe?
Przyzwyczailiśmy się myśleć, że podstawowy podział polityczny – a już szczególnie po 2010 roku – w Polsce to podział na PiS i AntyPiS. Słowem, że jest Jarosław Kaczyński i wszystko inne: od resztek Unii Wolności, wszystkie partie opozycji, przez Michnika i „Gazetę Wyborczą", TVN, intelektualiści, aż po wielkie miasta i tygodnik „Przegląd" pewnie też. Zresztą dla PiS-u to też było bardzo wygodne. Podział pokoleniowy, który ujawnia się wewnątrz opozycji, burzy tę narrację. W młodym pokoleniu do głosu dochodzi lewica, która jest w pewnym sensie nieliberalna. Bo odrzuca zarówno bezalternatywne myślenie wolnorynkowe, jak i PO w roli głównej partii opozycji jako zbyt liberalną gospodarczo i zbyt konserwatywną obyczajowo. Dla nich – zarówno w kategoriach myślenia o ekonomii, jak o seksie i sprawach obyczajowych – Platforma jest partią „dziadersów". Nie mamy więc jednego AntyPiS-u, tylko co najmniej dwie grupy. Moim zdaniem spór o szeroko pojęty liberalizm – zwłaszcza gospodarczy – będzie tylko się w najbliższych latach zaostrzał.
Czyli to nie przypadek, że teraz najsurowszymi krytykami transformacji są autorzy z pokolenia trzydziestolatków – czego dowodzi nie tylko przypadek Jana Śpiewaka, ale kolejne książki Kamila Fejfera, Marka Szymaniaka, „Nie zdążę” Olgi Gitkiewicz czy z najnowszych publikacji również książka o Włocławku Piotra Witwickiego.
Szybko i brutalnie przeprowadzone reformy lat 90-tych, które w wielu Polaków uderzyły nie tylko ekonomicznie, ale i zwyczajnie pozbawiły godności, podlegają dziś ostrzejszej niż wcześniej krytyce. Moim zdaniem częściowo słusznie. Dziś część najmłodszego pokolenia lewicy w surowości swoich ocen transformacji spotyka się wręcz z PiS-em. Pojawiają się wątki gloryfikacji PRL – co mi się osobiście nie podoba – które pokazują jednak, jak mocno i od liberalnego głównego nurtu, i od PiS-u zarazem, odrębne jest dzisiejsze najmłodsze pokolenie. Sądzę jednak, że z czasem stosunek do PRL-u czy transformacji nie będzie aż tak ważny (jednak wiele z tych sporów o postkomunizm czy kierunek reform mamy po prostu za sobą), co spór o liberalizm i dziedzictwo lat 90-tych w sferze gospodarki i podejścia do państwa. PiS dosć wcześnie ten spór przechwycił i jest to, jak sądzę, jedna z przyczyn jego sukcesu.
Tymczasem w niedawnym wywiadzie przewodniczący Tusk przekonywał, że „powód awansu tych radykalnie prawicowych i populistycznych czy nacjonalistycznych ruchów, to jest to bardziej reakcja na przyspieszoną i nieadekwatną do rzeczywistości społecznej rewolucję obyczajową". Mieliśmy w ostatniej dekadzie rewolucję obyczajową?
Jest to diagnoza całkowicie błędna. My nie mieliśmy i nie mamy rewolucji obyczajowej. Są środowiska akademickie i intelektualne, które są podatne na najnowsze trendy z Zachodu, ale nie przeceniałbym ich znaczenia dla widma obyczajowej rewolucji w Polsce. Ja bym przewodniczącego Tuska zapytał, dlaczego – skoro sprawy obyczajowe są jego zdaniem takie ważne – Platforma Obywatelska, gdy rządziła, sama była wobec spraw obyczajowych była tak obojętna? Przyczyny sukcesu PiS-u leżą gdzie indziej...
Czyli to jest próba przerzucenia piłeczki na pole lewicy? Przeniesienie rozmowy z tematów gospodarki na pole kultury. „Gdyby nie wasze obyczajowe dziwactwa, nie mielibyśmy dziś PiS-u"?
Jeśli wytrawny polityk, jakim jest Donald Tusk, mówi coś publicznie, to mówi to w jakimś celu i na potrzeby publicznej analizy. Moim zdaniem chodzi o uspokojenie ludzi, potencjalnych wyborców, że PO rewolucji obyczajowej nie przeprowadzi i tego nie muszą się bać. To mrugnięcie okiem do wyborców Platformy, którzy wcale nadmiernie szybkich zmian obyczajowych nie chcą. I PO wcale też ich nie chciało i dalej nie chce im ich na głowę ściągać. Tusk im mówi, że PO nie będzie partią rewolucji obyczajowej i nie muszą się tego bać.
Ale powtórzę: kwestie kultury i rzekomych obyczajowych rewolucji są dla zdobycia i utrzymania władzy w Polsce drugorzędne. PiS jest partią spóźnionej zemsty za lata 90-te, partią wielkiej niechęci do liberalnych elit, do których zresztą – trochę niesprawiedliwie i nietrafnie – PiS zalicza wszystkich, którzy go nie lubią. Komuniści, feministki, wegetarianie, cykliści i Platforma, która co najśmieszniejsze nie ma z tymi grupami wiele wspólnego.
Ale ten trend niechęci do elit eksperckich jest powszechny. USA, Wielka Brytania, Brazylia, Czechy, Francja... Wszędzie z wyjątkiem najbardziej przewidywalnych demokracji skandynawskich i Niemiec tak jest.
Na Zachodzie przyczyną tego trendu jest znaczące pogorszenie się perspektyw życiowych młodszych pokoleń. W Stanach Zjednoczonych wykwalifikowany robotnik mógł sobie pozwolić na komfortowe życie na przedmieściach, dwa samochody, w domu pracowała jedna osoba, a wszyscy żyli na poziomie klasy średniej. I klasa średnia oznaczała nie jak w dzisiejszej Polsce dwa procent najlepiej zarabiających, tylko naprawdę szeroką grupę ludzi. Ale ta dynamika z Zachodu niekoniecznie dotyczy Polski – nam się nigdy tak dobrze nie żyło, więc frustracja nie dotyczy tak naprawdę pogorszenia poziomu życia, tylko tego, że po epoce transformacji do biedy doszła niestabilność I niepewność życia codziennego. Ta niestabilność wdziera się w każdą dziedzinę życia. Nasz konsensus po 1989 roku mówił, że zaciskanie pasa jest konieczne, by dogonić Zachód. Ale kiedy w 2004 roku dołączyliśmy już do UE, zasadniczy etap transformacji mieliśmy za sobą, nikt nie powiedział, że cel został osiągnięty...
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.