Świat, który stworzyły zamachy
Teorie spiskowe, rozwój internetu i nowych mediów, lęk przed obcym, tożsamościowy zwrot w polityce, inwigilacja, słabnąca legitymacja państwa – wszystkie tropy prowadzą do 11 września.
Sto dwie minuty minęły od momentu, w którym pierwszy samolot porwany przez zamachowców uderzył w wieże WTC do chwili, gdy górujące nad Nowym Jorkiem budynki runęły, grzebiąc blisko 3 tys. ofiar. Jeszcze mniej czasu potrzebował świat, by w momencie wyjątkowej jednomyślności dojść do tych samych wniosków – jak gdyby zadziałała zbiorowa świadomość czy doszło do masowego religijnego objawienia. Od Waszyngtonu po Warszawę i od Adelaide po Ateny z chaosu i zrozumiałego w tych dniach przestrachu wyłaniały się podobne refleksje i spostrzeżenia. „To nie jest atak na Nowy Jork, ale atak na cały Zachód”, „XX wiek się skończył i nic już nie będzie takie samo”, „Zaczyna się wojna cywilizacji”. Te diagnozy nie tylko pomogły opisać i zrozumieć – lub nie zrozumieć – wydarzeń z 11 września. Zadziałały również jak samospełniająca się przepowiednia: ramując obraz rzeczywistości setek milionów ludzi, kształtując opinię publiczną i odpowiedź świata Zachodu na atak na Pentagon i WTC.
Mówienie, że zamachy z 2001 r. były wyjątkowe i bezprecedensowe, to frazes i banał. Wiemy, że niepomierna była metoda i brutalność, z jaką ich dokonano. Wiemy o niebywałej traumie, jaką pozostawiły w USA i na świecie. Wiemy, jak nieprawdopodobna, wręcz urągająca logice wydawała się myśl, że Stany Zjednoczone mogą zostać zaatakowane, zranione, a nawet że mogą ponieść porażkę. Wszystko to jest po 20 latach na wskroś omówione i opisane. Ale zamachy z 2001 r. były wyjątkowe w jeszcze jednej dziedzinie – tego, co zrobiła z nimi kultura, świat idei i media. Nie tylko bowiem szczególny był sam atak na Amerykę, ale również reakcja, z jaką się spotkał. Jak rzadko kiedy w historii, myśliciele, gadające głowy i zwykli obywatele mogli zgodnie powiedzieć, że coś się zmienia – i w czasie rzeczywistym na własne oczy tę zmianę obserwować. Co więcej, uczestniczyć w niej.
Długi ogon zamachów i wojny z terrorem nie sięga tylko Afganistanu i Iraku, Guantanamo i tortur, agencji wywiadowczych i masowego nadzoru – słowem: tego, jak prowadzimy wojnę czy uprawiamy politykę. Zamachy i wojna z terrorem zmieniły sposób, w jaki widzimy świat. A na wielu polach pomogły też stworzyć nowy, XXI w. i rzeczywistość, w której żyjemy.
I.
W sierpniu 2011 r., blisko okrągłej rocznicy wydarzeń 11 września, amerykańska rozgłośnia WBUR zorganizowała rozmowę o jednym z najbardziej kontrowersyjnych i długotrwałych skutków zamachów dla debaty publicznej: o teoriach spiskowych. Na zaproszenie dziennikarki Jane Clayson ze słuchaczami spotkali się James Meigs i Jonathan Kay. Ten pierwszy był redaktorem „Popular Mechanics”, pisma o technologii, nauce i nowinkach (magazynu w rodzaju polskiego „Młodego Technika”), a także współautorem książki „Debunking 9/11 Myths” o mitach i przesądach związanych z atakami z 11 września. Jej podtytuł obiecywał wytłumaczyć, „dlaczego nie wytrzymują one starcia z faktami”. Jonathan Kay, drugi z gości, napisał zaś książkę „Among the Truthers” o tych, którzy w owe mity wierzą i je rozpowszechniają.
Przez blisko godzinę audycji obaj rozmówcy przekonywali, że wszystkie rzekomo niewyjaśnione aspekty ataków, zawalenia się wież WTC i odpowiedzi USA są wytłumaczalne. Wystarczy zastosować sprawdzone i znane zasady dziennikarskie – zadzwonić do władz i ekspertów, zadać im nawet trudne i kłopotliwe pytania, opierając się na dowodach, drążyć i szukać wyjaśnień. Megis tłumaczył, gdzie szukać wiedzy i o co pytać. Kay opowiadał zaś, na jakich fundamentach opiera się spiskowe myślenie, gdzie tkwią jego logiczne słabości i skąd bierze się niechęć do przyjęcia dowodów. W telefonach od słuchaczy nie było jednak zrozumienia dla argumentów dziennikarzy i refleksji nad tragedią. Przeciwnie, kolejni dzwoniący przedstawiali tylko swoje własne teorie spiskowe na temat zamachów.
W pewnym momencie do studia dodzwonił się mężczyzna, który przedstawiał się jako kontroler lotów pracujący w dniu tragedii. Powiedział, że 11 września on i jego koledzy nagrali swoje wspomnienia – w tym celu zebrali się w podziemnym pomieszczeniu budynku, w którym pracowali, by tam zarejestrować swoje doświadczenia i uwagi o zbrodni. Wszystko wskazywało, że za chwilę usłyszymy wezwania do opamiętania i uszanowania ludzkiego cierpienia ze strony choć jednego świadka wydarzeń. Nic podobnego. Słuchacz ogłosił, że taśma została zniszczona, nikt nie przeanalizował zeznań kontrolerów, a w ustaleniach komisji badających tragedię również nigdy nie przesłuchano nagrań czarnych skrzynek pochodzących z samolotów. Jego zdaniem olbrzymia wiedza i materiał dowodowy, jakie mieli kontrolerzy lotów pracujący w dniu zamachów, zostały zignorowane celowo. Nie wiadomo, dlaczego i po co. „Nie jestem wyznawcą teorii spiskowych, ale…” – zaczął swoją wypowiedź inny z dzwoniących do studia mężczyzn, niechcący sprowadzając dyskusję o tragicznych wydarzeniach niebezpiecznie blisko poziomu autoparodii.
Jedyny słuchacz, który do pewnego stopnia zgadzał się z gośćmi programu, skonstatował, że nie ma już obiektywnej prawdy – postmodernistyczny świat pełen jest narracji i każdy wybiera, w którą chce wierzyć. I być może właśnie to spostrzeżenie lepiej niż założona główna teza programu na antenie WBUR oddawało ducha i emocje u progu drugiej dekady XXI wieku.
II.
Zamachy z 11 września były w pewnym sensie idealnym paliwem dla teorii spiskowych. Nie tylko dlatego, że same były konsekwencją spisku, który się powiódł, a którego autorom udało się wykiwać agencje szpiegowskie najsilniejszego państwa na świecie. Ataki okazały się tak wielką traumą – i sukcesem ich pomysłodawców – że wielu ludziom wydały się nieprawdopodobne – w dosłownym znaczeniu tego słowa. Dysonans poznawczy między przekonaniem o amerykańskiej potędze w szczycie globalizacji a świadomością, że za zamachami stała grupka fanatyków ukrywająca się w jednym z najbardziej zapóźnionych państw świata, był olbrzymi. Do późniejszej popularności teorii spiskowych dotyczących 11 września swoje dołożyły nieścisłości czy dziury w oficjalnych przekazach władz – zarówno niezamierzone pomyłki, jak i kłamstwa i celowe manipulacje dotyczące broni masowego rażenia w rękach Saddama Husajna, które doprowadziły do inwazji na Irak.
Popularny bon mot mówi dziś, że teorie spiskowe na temat zamachów pojawiły się szybciej, niż ugaszono płonące ruiny wież. To prawda. Pierwsze komentarze w internecie sugerujące, że wieże WTC zawaliły się wskutek „kontrolowanej eksplozji” można prześledzić od 11 września 2001 r. Podobnie wcześnie ukuto hasło „paliwo lotnicze nie jest w stanie stopić stali”, które w kolejnych latach stało się najpopularniejszym spiskowym memem, teorią zamkniętą w jednym zdaniu. Bardziej niż prędkość, z jaką rozprzestrzeniały się te poglądy, zaskakuje, że w głównym nurcie mediów Ameryki przez długi czas nie traktowano ich istnienia jako zjawiska groźnego dla politycznego mainstreamu. Utożsamiano je raczej z antywojenną i antyamerykańską globalną lewicą. A nie np. z głęboką i długą tradycją podejrzliwości wobec rządu – jak najbardziej amerykańską. Problemy wynikające z bagatelizowania tych zjawisk wrócą, ale nie od razu.
Obok w gruncie rzeczy znanych powodów – psychologicznych i społecznych – które czynią teorie spiskowe popularnymi, mieliśmy po 2001 r. do czynienia z czymś naprawdę nowym. Zamachy i wojna z terrorem były pierwszym globalnym serialem śledzonym za pomocą nowego medium: internetu. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej potężne media tradycyjne – przede wszystkim prasa – uznały, że jednak sieci potrzebują. A portale i internetowe fora z dnia na dzień awansowały do roli czegoś, co może poważne tytuły uzupełniać. Głód informacji był olbrzymi, a ówczesna ciekawostka i nowinka, jaką było organizowanie przez redakcje czatów tekstowych z ekspertami, zaczęła odpowiadać na realną społeczną potrzebę. Ale jednocześnie to właśnie w internecie zaczęły kwitnąć teorie, których te same media często (i ze zrozumiałych powodów) nie chciały się tykać. Tak mocno, jak zgodna i jednomyślna w sprawie zamachów i wojny z terrorem była mainstreamowa opinia publiczna, tak mocno podzielona i spolaryzowana była debata w sieci. Więcej: jedno nakręcało drugie.
Fakt, że zazwyczaj radykalnie różne media republikańskie i demokratyczne w USA mówiły jedno i to samo, utwierdzał sceptyków w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Za konsensusem elit musi stać także spisek elit. Nowe było również to, że – jak zauważa choćby Garrett Graff, autor książek o zamachach i teoriach spiskowych – dzięki narzędziom internetowym myślenie spiskowe zyskało horyzontalny charakter. To znaczy, że łatwiej było się jego wyznawcom „sieciować” – dziś powiedzielibyśmy w języku platform cyfrowych: „tworzyć społeczności” – a twórcy i odbiorcy wymieniali się rolami. Tworzenie własnych filmów paradokumentalnych na DVD, docieranie do odbiorców i ich sprzedaż umożliwiły zakładane w tym celu strony internetowe, a niemoderowane fora internetowe oraz własnoręcznie przeprowadzany tam research zasilały niewyczerpany strumień nowych tez i argumentów.
W XXI w. ludzie znów dostali do rąk narzędzia, aby własnymi słowami i na własnych warunkach wyrażać niezgodę, niewiarę i niechęć do tego, co nazywano „oficjalną wersją wydarzeń”. Nic dziwnego, że chcieli z nich skorzystać. Internet i nowe media w największym stopniu pomogły ziścić przepowiednię mówiącą, że „świat już nie będzie po 2001 r. taki sam”.
To jest fragment tekstu, który dostępny jest w całości na stronach weekendowego magazynu „Dziennika Gazety Prawnej” oraz dla posiadaczy płatnej subskrypcji mojego substacka – dołącz do tego grona, żeby przeczytać ten (i wszystkie pozostałe teksty z archiwum) za mniej niż 10 zł miesięcznie.