Rtęć w Odrze jest „trotylem na wraku tupolewa” opozycji
Czym różni się „Gazeta Wyborcza” od „Gazety Polskiej”?
I.
W ostatnich dniach października 2012 r. dziennikarz śledczy „Rzeczpospolitej” Cezary Gmyz poinformował wąskie grono redaktorów, że ma informacje wyjątkowej wagi. Sprawa wymagała zachowania najwyższych środków ostrożności – tekst, który planował opublikować, pisany i czytany był na komputerach odciętych od sieci, szyfrowany i przenoszony na pendrivie. Nie pojawił się na porannym kolegium ani nie trafił do internetu w nocy poprzedzającej wejście do kiosków papierowego wydania gazety. Nawet ostateczna decyzja o druku była daleka od zwyczajnej praktyki – tekst znalazł się w partii, która trafia na maszyny najpóźniej, o pierwszej w nocy, aby korzystająca z tej samej drukarni konkurencja dowiedziała się o nim w ostatniej chwili.
We wtorek 30 października na rynek trafia codzienne wydanie „Rzeczpospolitej”. Większą część pierwszej strony zajmuje zdjęcie rozbitego kadłuba prezydenckiego samolotu na lotnisku w rosyjskim Smoleńsku. Tytuł na „jedynce”: Trotyl na wraku tupolewa. Podtytuł: Polacy, którzy badali wrak samolotu Tu-154M, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych. Każdej czytelniczce prasy w Polsce wystarczył rzut oka na „Rzeczpospolitą”, aby zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Drugi największy dziennik w kraju publikuje tekst dziennikarza śledczego, który uwiarygadnia hipotezę dotychczas uważaną za „sekciarską”, klasyczną teorię spiskową wyznawaną wyłącznie przez „oszołomów”: śmierć Prezydenta RP w katastrofie samolotu 10 kwietnia 2010 r. mogła być czymś więcej niż tragicznym wypadkiem komunikacyjnym.
Dotychczas o „mordzie” na Lechu Kaczyńskim dokonanym rękami – a przynajmniej na zlecenie – premierów Polski i Rosji, Donalda Tuska i Władimira Putina, krzyczeli demonstranci zgromadzeni przed pałacem prezydenckim przy Krakowskim Przedmieściu i komentatorzy w internecie; aluzje do tego czynili poszczególni politycy PiS-u i publicyści. Ale po raz pierwszy tak zwaną „teorię zamachową” wsparł tak poważny tytuł jak „Rzeczpospolita”. Teraz można było mówić o tym, że są naukowe dowody – lub przynajmniej poszlaki – kardynalnej zbrodni.
Cezary Gmyz pierwszego wywiadu, nieco zaspanym głosem, udzielił w internetowym radiu Wnet kwadrans po siódmej. „Jest oczywiste, że w tej chwili lekceważona przez prokuraturę przez czas dłuższy hipoteza zamachowa musi być traktowana poważnie” – ogłosił. Po rozmowie wyemitowano piosenkę rapera Donia o „czarnej sobocie”, nagraną na gorąco pamiętnego 10 kwietnia: „Niemożliwy thriller na własnym podwórku / emocje podane dożylnie, do granic absurdu” – nawijał Doniu. Poziom emocji (i debaty) rzeczywiście szybko dobił do granic absurdu.
Prawicowi publicyści, którzy za nic mieli zasady przeprowadzania dowodu naukowego (albo, co bardziej prawdopodobne, nigdy ich tak naprawdę nie rozumieli) szybko narzucili swoją ramę pojęciową znalezisku Gmyza. Skoro nie można wykluczyć trotylu, to nie można wykluczyć wybuchu, a skoro nie można wykluczyć wybuchu, to nie można też wykluczyć udziału Tuska w jego planowaniu – więc im bardziej Tusk i jego ludzie zaprzeczają znalezieniu trotylu, tym bardziej sami się pogrążają. A jeśli nie możemy wykluczyć, że rząd wiedział o trotylu, a nie powiedział, to nie możemy też wykluczyć, że nie powiedział, bo tak naprawdę WIEDZIAŁ TO, CZEGO NIE MÓWI. I tak dalej…
Cała prawicowa interpretacja miała strukturę błędnego koła. Jeden wniosek (niekoniecznie prawdziwy) prowadził do kolejnego, który miał go uzasadniać. Studenci kierunków humanistycznych (Gmyz jest z wykształcenia teatrologiem), uczą się na pierwszym roku, żeby tego nie robić. Ale skoro był trotyl, to był wybuch – skoro był wybuch i trotyl, to był zamach – skoro był zamach, to rząd musiał ukrywać wiedzę o trotylu, bo wiedza o trotylu dowodzi istnienia zamachu. Sytuacja pogorszyła się tym bardziej, że wkrótce sama gazeta zaprzeczyła wnioskom o trotylu, nitroglicerynie i innych środkach wybuchowych na kadłubie tupolewa.
Nie można się dziwić z ubawu, jaki miały z tego powodu sprzyjające Platformie i rządowi Tuska media.
„Siły fachowej ekspertyzy Gmyza w dziedzinie materiałów wybuchowych nie osłabiły mętne zaprzeczenia nieuków z prokuratury wojskowej, że spektrometr wykrywa jony, które mogą występować także w tworzywach sztucznych czy kosmetykach – kpiła Katarzyna Wiśniewska z «Gazety Wyborczej». – […] Panie Czarku, niech pan gromadzi chleb i kaszę, po ulicach chodzi ostrożnie i uważa na chemikalia – polecam dezodorant w kulce, bo z takiego w sprayu nigdy nie wiadomo, co wyskoczy”. „W redakcji nie mieli nikogo, kto by to sprawdził, no bo kogo w redakcji «Rzeczpospolitej» podejrzewalibyśmy o rozumienie chemii na poziomie szkoły średniej. Talagę? Wróblewskiego? Zarembę? Wildsteina? Może kogoś ze sportu?” – dorzucał Wojciech Orliński.
Nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że niemal równo w dziesięć lat po znalezisku Czarka „trotyla” Gmyza role odwrócą się tak idealnie symetrycznie.
II.
Dziś „sektą smoleńską” polskich mediów są oczywiście antypisowskie portale i tytuły, które nawet w cenach smażonej ryby w Mielnie oraz obecności sinic w jeziorze Mikołajskim widzą już rękę Morawieckiego, Kaczyńskiego i Glapińskiego. Dokładnie tak, jak dziesięć lat temu nie mógł ukazać się numer „Do Rzeczy” albo „W Sieci” braci Karnowskich bez teorii o tym, że przez Tuska rolnikom na Podlasiu skwaśniało mleko, a dzieciom doskwiera próchnica oraz uzależnienie od pornografii – tak dziś żaden news w mediach opozycji nie jest tak naprawdę newsem, jeśli nie da się połączyć go w jakiś sposób z „winą PiS-u”. Katastrofa ekologiczna Odry okazała się w tym przypadku żyłą rtę… przepraszam, złota.
Zanim jeszcze cokolwiek w sprawie przyczyn i odpowiedzialności było wiadomo na pewno, Polskę zalała fala nagłówków i doniesień o toksycznej rtęci zbudowana według dokładnie tego samego schematu i logiki, jaka towarzyszyła dziesięć lat temu publikacji o trotylu na wraku tupolewa. W próbce znaleziono rtęć/trotyl – więc na pewno jest rtęć/trotyl– rząd wiedział o tym, że jest rtęć/trotyl – ale nie mówił nam o tym, żeby nie wyszło na jaw, że sam jest za rtęć/trotyl odpowiedzialny. Podobieństwo retoryki i argumentacji nie mogłoby być bardziej nachalne i uderzające.
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.