Mam lewicowe poglądy. W niedzielę nie zagłosuję na PiS.
Czyli odsyłam w zaświaty pewnego chochoła.
Jeśli jest jakiś chochoł polskiej debaty publicznej, który jak żaden inny zasługuje w 2023 roku na przegonienie, jest to chochoł “lewicowego PiS-u”. Jako że zaraz usta zamknie mi cisza wyborcza, zapraszam wszystkich na szybki egzorcyzm.
Z przekonaniem, że rządy Kaczyńskiego i Morawieckiego są tak naprawdę lewicowe, socjalistyczne albo wręcz komunistyczne, jest jak ze słynną teorią podkowy. W środku spotykają się ekstrema. Dlatego w fakt, że PiS jest partią lewicy (albo “skrajnej lewicy”) wierzą w Polsce w równych proporcjach publicyści “Newsweeka”, fani Sławka Mentzena i część alt-leftu. Czyli - w tym ostatnim przypadku - radykałów, kontrarian, marzycieli i pięknoduchów, którzy chcieliby naprawdę uwierzyć, że PiS jest tak socjalistyczny, jak to maluje Łukasz Warzecha, Forum Obywatelskiego Rozwoju i anonimowi stażyści z redakcji Business Insider.
W rzeczywistości jest inaczej - “im dalej w PiS, tym gorzej”, a prospołeczna treść z czasem rozpływa się tylko w ludomańsko-szowinistyczno-romantycznej formie. Słowem: PiS z 2015 roku obiecujący wyrównanie szans prowincji, wzięcie wielkich korporacji za twarz i wielkie modernizacyjne projekty nie rozpoznałby już w lustrze PiS-u z 2023 roku, dogadzającego amerykańskim korposom na wyścigi, obniżającego podatki zamożniejszym i zwiększającym dysproporcje między prowincją i metropolią. PiS, który miał doprowadzić autobusy do wsi i małych miasteczek oraz zbudować Mieszkania+ nie rozpoznałby PiS-u odrzucającego “rewolucyjne” poprawki za zwiększeniem funduszu przewozów regionalnych i wprowadzającego wart miliardy program dopłat dla deweloperów i banków. PiS z 2015… i tak dalej. Przykłady można mnożyć.
Nie sposób jednak zrozumieć tego mitu (i zawartej w nim, jak każdym micie, pewnej prawdy) bez cofnięcia się do 2015 roku i realnych dokonań PiS na rzecz redystybucji. Wygrana Andrzeja Dudy i Beaty Szydło bezpowrotnie zmieniła polską rzeczywistość - było to też symboliczne i faktyczne zakończenie okresu transformacji. Nic nie wyraża tego lepiej niż przejście od “pieniędzy nie ma i nie będzie” do “wystarczy nie kraść”. Okazało się oczywiście, że PiS jak najbardziej kraść potrafi (i to z rozmachem), ale wywiązuje się też z obietnic. 500+, minimalna stawka godzinowa, podwyżki płacy minimalnej i rosnące płace w gospodarce narodowej w połączeniu z malejącym bezrobociem pokazały, że w Polsce jest możliwa korekta na rzecz redystrybucji. I że ona działa.
Tego Kaczyńskiemu wyznawcy szkoły ekonomii wiecznie za krótkiej kołdry nigdy nie wybaczą. Staruszek z Żoliborza dokonał bowiem przed całą Polską masakry neoliberalnych dogmatów przy której Stalingrad to wycieczka na spa do Sopotu. Tak, można podnosić płacę minimalną i bezrobocie nie rośnie. Tak, można wypłacać świadczenia i zwiększać aktywność zawodową społeczeństwa naraz. Tak, można zmienić strukturę zadłużenia na korzyść, znaleźć 300 mld na tarcze (btw: za dużo) i zostać liderem Europy zarówno pod względem wzrostu PKB, jak i płac realnych. W tym momencie, kiedy pisze te słowa, pseudoeksperci z neoliberalnych potiomkinowskich fundacji publikują właśnie na Twitterze kolejne wymyślone wskaźniki inflacji (“inflacja realna”, “inflacja ukryta”, “inflacja dwuletnia”) - bo dysonans jest tak wielki, że nie są w stanie go zredukować za pomocą znanych sobie słów.
No więc tak, PiS dokonał korekty na rzecz redystrybucji, jakiej IIIRP nie widziała. Jak pokazują choćby badania Brzezińskiego i Sałach rozwiązania pierwszej kadencji PiS sprawdziły się nie tylko lepiej niż czarnowidzkie prognozy “drugiej Grecji”, ale też lepiej niż recepy proponowane przez opozycję. We wskaźnikach takich jak zmniejszenie ubóstwa, w tym ubóstwa dzieci, rozszerzeniu bazy opodatkowania, redukcji zadłużenia publicznego do PKB i pod względem rozwoju gospodarczego Polski lata 2016-2019 były lepsze w rzeczywistości niż w alternatywnie modelowym przez badaczy scenariuszu “bez populizmu”. Była to korekta konieczna, wręcz niezbędna, bez której silnik rozwoju Polski zatarłby się szybciej i już w pandemię wchodzilibyśmy z gorszymi wskaźnikami.
To (przynajmniej część) powodów, dla których PiS został uznany przez niektórych za najprawdziwszą emanację lewicy we współczesnej Polsce. Tyle tylko, że więcej w tym myślenia życzeniowego niż diagnozy. O ile PiS z lat 2015-2019 można uznać jeszcze za formację prorodzinną i umiarkowanie propracowniczą (choć niekoniecznie lewicową), to kolejne lata coraz skuteczniej zabijały ten miraż.
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.