Macron ma rację
W czym energetyczna, zbrojna, infrastrukturalna i polityczna niezależność Europy i zdolność do samostanowienia miałaby nam szkodzić?

Rolą dziennikarzy nie powinno być tłumaczenie, co polityk miał na myśli i dekodowanie ukrytych przekazów oraz prawdziwego sensu jego wypowiedzi – nie jesteśmy tłumaczami hieroglifów ani uczonymi w Piśmie. Zajmujemy się opisywaniem rzeczywistości, a nie głęboką hermeneutyką. Od tego nasi przywódcy mają hojnie opłacanych PR-owców, całe sztaby ludzi zajmujących się komunikacją i zarządzaniem kryzysowym, aby minimalizować ryzyko opacznego zrozumienia ich słów oraz zamiarów. To co jednak w przypadku innych przywodów jest wypadkiem przy pracy, dla Emmanuela Macrona staje się powoli regułą.
W tym więc sensie oczywiście wizyta w Chinach i słynny już „wywiad” prezydenta Francji dla serwisu POLITICO są Macrona porażką. Jeśli przez tydzień pół politycznego świata żyje wyłącznie interpretowaniem i rozszyfrowywaniem przekazu głowy państwa francuskiego – to znaczy, że ów przekaz nie był dość jasny. Nasz monarcha charme’u i intelektu z upodobaniem do drogich zegarków i nieprzejrzystej frazy znów więc zgotował światu problemy swoim potokiem myśli – prawda.
Jednak ta historia ma też drugą stronę. Tak naprawdę bowiem cały kryzys został sfabrykowany przez serwis POLITICO, słowa Macrona zostały dość bezpardonowo wykorzystane do przysporzenia mu dokładnie tego rodzaju kłopotów, a cała operacja została wykonana na chłodno i całkiem jawnie. Ktoś bardziej spiskowo usposobiony ode mnie powiedziałby może, że nie takie numery jak zrobienie z prezydenta Francji szkodliwego bałwana kręciło się w celu podtrzymania amerykańskiej hegemonii i wybicia z głowy innym liderom prób szukania „trzeciej drogi”. Tu spisku jednak nawet nie trzeba szukać, nie ma intrygi – bo wszystko jest napisane czarno na białym.
Makronizmy przeciwko Macronowi
Zacznijmy jednak od początku. 9 kwietnia POLITICO Europe opublikowało kilka wypowiedzi prezydenta Macrona wygłoszonych do dziennikarzy na pokładzie samolotu podczas podróży powrotnej z Pekinu. To był ów słynny wywiad, choć w materiale było chyba więcej autorskich komentarzy do słów Macrona niż wypowiedzi samego prezydenta i nie brakowało tendencyjnych podsumowań myśli rozmówcy. Tytuł, jaki nadano materiałowi brzmiał „Europa musi oprzeć się naciskom, by podążać za Ameryką”, a w tekście przynajmniej dwukrotnie zasugerowano, że w kluczowych sprawach – roli dolara i statusu Tajwanu – prezydent Francji zgadza się z Xi Jingpingiem i Władimirem Putinem (a nie Joe Bidenem). Ktoś mniej zorientowany (na przykład 90% polskich ekspertów na Twitterze) mógłby pomyśleć, że Paryż jest ostatnią stolicą na świecie, która jeszcze uznaje politykę „Jednych Chin” i poza naiwnymi Francuzami nikt – a już na pewno nie Stany Zjednoczone – nie inwestuje w Chinach.
Redakcja nie omieszkała dopisać, że Francja pomaga Ukrainie mniej niż inni (dyskusyjne) oraz zacytować analityczkę, która podkreśla, że Europa dużo bardziej skłonna jest zaakceptować rolę Chin jako regionalnego hegemona, a może nawet tego chce! Pod materiałem zaś ukazała się notatka od redakcji POLITICO, która zarzuca Pałacowi Elizejskiemu, że domagając się autoryzacji wypowiedzi Macrona próbował „złamać standardy redakcyjne” serwisu, a co bardziej „szczere” wypowiedzi prezydenta o Tajwanie zostały z materiału wycięte. (Pytanie bonusowe: jeśli przekazywanie wypowiedzi do autoryzacji łamie zasady POLITICO, to dlaczego redakcja godzi się na jeszcze dalej idącą ingerencję i wycinanie z rozmowy co ważniejszych fragmentów?)
Oczywiście, po takim zaserwowaniu wypowiedzi Macrona przez serwis POLITICO Europe skala oburzenia na słowa prezydenta Francji przestaje być aż tak zaskakująca, prawda? Ludzie dostali tekst o tym, że Macron popiera Xi Jingpinga i Putina, a do tego jeszcze mówi rzeczy tak skandaliczne, że aż Pałac Elizejski musi je wydzierać z rąk reporterom – a więc zareagowali adekwatnie. To na tej podstawie polscy kanapowi analitycy na darmowym portalu krzyczeli o „sprzedaniu Tajwanu”, „zdradzie Zachodu” i „drugim (trzecim?) Monachium”.
Niestety, chwilę później ukazał się (we francuskim Les Echos) obszerniejszy wywiad z tej samej podróży zawierający te same wypowiedzi Macrona. (Nawet nieczytający po francusku mogą skorzystać z jednego z przekładów i omówień w innych językach). Okazało się nie tylko, że Macron nie tylko nie mówi tego, co przypisują mu po dziś dzień komentatorzy – że chce osłabienia sojuszu z USA, że nawołuje do neutralności w przypadku ewentualnej wojny o Tajwan, itd… – ale co więcej: mówi całkiem rozsądnie.
Macron stwierdza bowiem, że nie jest w interesie Europy, aby napięcia między USA i Chinami eskalowały (prawda), ale w razie gdyby doszło do konfliktu Europa musi wzmocnić się (prawda), by nie zostać zmuszona do „wasalnego” podążania za dynamiką wydarzeń, które narzucają inni (prawda). Macron trzeźwo zauważa, że skoro dziś Europa w pojedynkę nie jest w stanie przeważyć losów wojny w Ukrainie, to czemu miałaby wygrażać Chinom w sprawie Tajwanu – podobnym zachowaniem nie tylko nie pomogłaby Tajwańczykom, co raczej wykluczyła się z rywalizacji kompletnie.
Powtórzymy (za Macronem) – pomagającej dziś Ukrainie Europie przyspieszenie kalendarza wojny na Pacyfiku jest potrzebne jak umierającemu na COVID miesięczny karnet na crossfit. Nawet z naszego stricte egoistycznego polsko-wschodnioeuropejskiego punktu widzenia rację ma Macron, a nie różni China-hawks, którzy uważają, że pomoc Ukrainie i angażowanie się USA w Europie to w najlepszym wypadku marnotrawienie środków i odwracanie uwagi od Pacyfiku.
Gdyby miało jednak dojść do konfrontacji o Tajwan, to z europejskiego punktu widzenia byłoby lepiej, aby stało się to w momencie, gdy militarnie, ekonomicznie oraz politycznie Zjednoczona Europa ma coś do powiedzenia. To – wbrew polskim komentarzom – spójny i logiczny wywód. Oczywiście, można się z nim nie zgadzać i można wyciągać z przedstawionych przez prezydenta Francji przesłanek radykalnie inne wnioski – ale mówienie, że to jakiś bełkot „opętanego antyamerykańskimi fobiami” szaleńca samo w sobie jest raczej wyrazem swoistego obłędu. Można zarzucać Macronowi appeasment Pekinu, ale to by oznaczało, że w owym appeasmencie – handlując z Chinami i nie grożąc im wojną – bierze udział jakieś 80-90% światowej populacji.
Macron mówi, że „jeśli nie ma się wyboru w kwestii energii, sposobów by się bronić bezpieczeństwa, [własnych] platform cyfrowych, sztucznej inteligencji, bo nie posiada się własnej infrastruktury w tych dziedzinach, to znika się z obrazka”. Dlatego, przekonuje Macron, „walka o strategiczną autonomię powinna być walką Europy”. Czy to jest aż tak kontrowersyjne? Przecież, dodaje prezydent Francji, i tak mamy i będziemy mieli z USA zbieżność interesów w sprawach fundamentalnych – chodzi o to, by móc działać w tych kluczowych obszarach, a nie tylko dostosowywać się do innych i akceptować cudze reguły. Prezydent Francji podkreśla, jak uważam jasno, że nie chodzi mu o „równy dystans” wobec Chin i USA (absurd, z USA jesteśmy związani sojuszem wojskowym, politycznym i – mocne słowo – cywilizacyjnym). Mówi jednak, że w interes Europy nie powinien być dyktowany przez wewnętrzną politykę USA i Chin – to też nie dziwne, biorąc pod uwagę, że emocje establishmentów obu krajów w sprawie Pacyfiku są dużo bardziej rozgrzane, a symboliczne stawki większe.
Co więcej, jak wielokrotnie lepiej niż ja tłumaczył to mój kolega i współautor Marcin Giełzak, realnie liczą się w ocenie Francji i polityki zagranicznej w ogóle, czyny – nie słowa. Francja patroluje cieśninę tajwańską, potrafi w razie czego wykonać wymierzoną w ChRL prowokację wojskową i pilnuje oraz jest w stanie chronić militarnie swoich interesów na Pacyfiku (a do tego ma potencjał jądrowy) – twierdzenie przez polskich komentatorów, że polityka Francji oznacza „sprzedanie Tajwanu” i opiera się wyłącznie na „podlizywaniu dyktatorom” jest wyłącznie dowodem tego, jak doskonale rozgościliśmy się w swoim prowincjonalizmie. Jeśli Francja sprzedała Tajwan i „nic nie robi” – słusznie wyzłośliwia się Marcin – to na pewno teraz koalicja Polaków, Łotyszy i Słowaków pokaże, jak naprawdę robi się mocarstwową politykę na Pacyfiku, prawda?
Mądrzy Polacy i „ale głupi Ci Gallowie”
Wszystko to, co mówi i robi Macron, budzi wśród przeważającej większości Polskich, ale także części europejskich i amerykańskich komentatorów i polityków, naprzemiennie wściekłość i drwinę. (Co znów, mniej dziwi, biorąc pod uwagę jak niekorzystnie i tendencyjnie słowa Macrona zostały przedstawione).
Skoro jednak establishment mówi w naszym kraju – dziś również ustami premiera Morawieckiego – głośne „nie” Macronowi, zapytajmy, czemu się sprzeciwia.
Czy Europa powinna mieć zdolność samodzielnego działania wobec ryzyka kolejnego globalnego konfliktu? Nie! Czy kontynent europejski powinien tworzyć własną infrastrukturę zbrojeniową, cyfrową i technologiczną oraz przemysłową, aby w kluczowych sektorach nie polegać na Chinach i USA? Nie! Czy Europa powinna uzyskać zdolność wytwarzania amunicji i sprzętu choćby na jedną wojnę, zanim zadeklaruje zobowiązania wykraczające poza jakiekolwiek realne możliwości? Nie! Czy Europa powinna rozwijać instrumenty zapewniające strategiczne bezpieczeństwo, w tym finansowe i energetyczne, i niezależność od innych potęg? Nie!
– tak mniej więcej brzmi odpowiedź naszego establishmentu i komentariatu na postawioną przez francuskiego prezydenta alternatywę. Nie potrzebujemy w Europie niczego, wszak „Ameryka jest gwarantem naszego bezpieczeństwa”.
Nie dziwi mnie, że polskie elity polityczne i klasa ekspercka – i to nie wyłącznie ta pisowska – odpowiada przecząco na te pytania. W Polsce przekonanie, że należy oprzeć się wyłącznie na Stanach Zjednoczonych urosło już do rangi nawet nie dogmatu, a wyznania wiary. O ile kiedyś język otwartej pogardy i kpiny wobec Niemiec czy Francji był domeną przede wszystkim prawicy, to dziś PiS już dawno nie ma na niego monopolu. Wręcz chic w kręgach aspirujących do wykładania Polakom spraw zagranicznych jest regularnie przypomnieć, jacy durni są Niemcy i Francuzi, a jak dalekowzroczni Polacy i nasze najbliższe sąsiedztwo (z pominięciem kłopotliwego wyjątku Węgier). Także część lewicy, próbująca się dziś zalegitymizować w mainstremie nową tożsamością formacji nieobojętnej na obronność i strategię, prycha z pogardą i wyższością na myśl o naiwności kolegów i koleżanek z Zachodu.
Fakty i rzeczywistość nie są w stanie zburzyć wizji zbudowanych na przekonaniu, że jedyne o czym myślą rano, dzień i noc oficjele w Pentagonie, to polskie bezpieczeństwo. Co prawda, dalej nie ma u nas Fortu Trump, przysiady prezydenta Dudy przy biurku w Białym Domu nie przyspieszyły relokacji baterii Patriot do Polski, a nawet wojna tuż za naszą granicą nie poskutkowały większą obecnością wojskową USA w naszym kraju (ponad to, co wymaga obsługi i ochrony dostaw sprzętu wojskowego do Ukrainy).
Niestety dla nas, żadna ilość podlizywania się – nieważne czy Trumpowi czy Bidenowi – nie zmieni strategicznych priorytetów USA. Trzeba to, obawiam się, powtarzać w nieskończoność – żadna ilość hołdów wobec amerykańskich prezydentów, żadne deklaracje gotowości wydania choćby i 10% naszego PKB na zbrojenia, ani nawet obietnica przekształcenia województwa podkarpackiego w jeden wielki pas startowy i eksterytorialną amerykańską bazę… nic z tego nie zmieni interesów strategicznych USA (które traktują niezmiennie Chiny jako wyzwanie numer 1, ani nie chcą potraktować Polski niczym RFN w szczycie Zimnej Wojny, na co publicznie narzekał Jarosław Kaczyński). Paradoksalnie – to dopiero szok! – polskiemu sojuszowi z USA bardziej pomogłoby wygaszenie wojenki z Niemcami, koniec sporu z Brukselą o sądownictwo i uruchomie KPO, zaprzestanie kampanii anty-LGBT i otwarcie się naszej dyplomacji na realnie istniejące formaty (trójkąt Weimarski), zamiast tworzenia kolejnych fikcyjnych koalicji chętnych na proamerykańsko-antyniemiecki blok (bo nie ma na niego chętnych). Coraz bardziej bezsensowny jest też wzajemny (i podsycany złymi emocjami) polsko-francuski antagonizm, który otwarta i całkowicie bezpardonowa krytyka ze strony premiera Morawieckiego tylko wzmocni.
Tym bardziej, że wizja „amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa” wyznawana w Polsce jest wyjątkowo dla samych Amerykanów mało apetyczna – kolejne polskie ekipy wyobrażają sobie bowiem obecność żołnierzy amerykańskich w Polsce i amerykańskiej infrastruktury wojskowej jako żywą tarczę wystawioną naprzeciw ewentualnego rosyjskiego ataku. To dlatego minister Macierewicz chciał amerykańskich żołnierzy gdzieś na środku Mazowsza albo na Podlasiu, na środku równiny, im dalej od Niemiec i całego logistczno-sprzętowego wsparcia, jakie tam mają – aby jak najłatwiej było ich odstrzelić. Bo te „gwarancje bezpieczeństwa” mają przecież polegać na tym, że gdy to MY będziemy mieli GWARANCJĘ, że Amerykanie zaczną na polskiej ziemi umierać, to wówczas jesteśmy bezpieczni – bo przecież nikt nie zaatakuje państwa, gdzie stoi choćby jeden amerykański żołnierz. (Przykłady Ukrainy, Iraku, Syrii, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i paru innych państw, gdzie ta logika nie znalazła zastosowania, są u nas wciąż nieznane).
Po co komu strategiczna autonomia?
Polacy mówią wprost – tylko USA, zawsze USA, wyłącznie USA. Pozwólmy sobie zatem na pewien eksperyment. Postawmy sprawę jeszcze prościej, rozbierzmy do samych fundamentów, bez Macronowskiego skomplikowania. Wyobraźmy sobie, że Stany Zjednoczone (na przykład za kolejnej kadencji Trumpa) robią coś niesłychanie szkodliwego – a’la Irak 2003, tylko z jeszcze większym psychopatycznym twistem. Jak wtedy, kiedy Trump groził że spuści „ogień i furię” na Koreę Północną, „zakończy wojnę w Ukrainie w trzy dni” albo wyjdzie z NATO. Albo wywoła/przyspieszy wojnę na Pacyfiku ze znanym sobie polotem (podsycanym przecież przez różnych zawsze głodnych wojny albo chociaż małego zamachu stanu Boltonów).
Co robimy? Czy Europa powinna mieć strategiczną autonomię, by nie podążać ślepo za błędnymi decyzjami USA i nie być uwiązana ich kalkulacjami? Czy powinna jednak w imię transatlantyckiej jedności i tego, że wyłącznie amerykańskie gwarancje dają nam bezpieczeństwo, podążać za USA – nawet w błędzie?
Jeśli odpowiedź brzmi „Tak, powinna”, to rzeczywiście strategiczna autonomia jest nam niepotrzebna. (Polskie elity choćby w Iraku, ale i przy licznych okazjach pokazały, że będą trwały przy Ameryce – także Ameryce Trumpa, DeSantisa albo w przyszłości J.D Vance’a i Petera Thiela – bez względu na inne kalkulacje). Jeśli jednak odpowiedź brzmi, „Nie, powinniśmy mieć możliwość nie podążania za Ameryką, jeśli nam to nie służy”, to jednak autonomia strategiczna jest potrzebna – a Macron nie jest takim naiwnym głupkiem, jakim go przedstawia nasz rodzimy komentariat.
Paradoksalnie, gdyby wybuchła wojna na Pacyfiku (czyli tak naprawdę wojna globalna), to właśnie dlatego Europa potrzebowałaby strategicznej autonomii, by chronić m.in Polskę i dalej wspierać Ukrainę – bo Ameryka zaangażowana w wojnę z Chinami nie rzuci się w pierwszym szeregu do ratowania Warszawy, Lizbony, Aten, Paryża i Helsinek. Oczywiście nie każdy wybór będzie tak dramatyczny, jak wojna w Iraku, Ukrainie lub (oby nigdy) wojna o Tajwan. Ale tym bardziej warto zapytać się, czemu energetyczna, zbrojna, infrastrukturalna i polityczna niezależność Europy i zdolność do samostanowienia miałaby nam szkodzić? Obiektywnie też, co najśmieszniejsze, większy opór przed wizjami Macrona płynie na razie z Niemiec czy Polski niż Waszyngtonu – co pokazuje, że jednak regionalne ambicje odrywają tu rolę. Nikt też z polskich komentatorów nie protestuje, gdy Europa zwiększa swoją strategiczną autonomię i na przykład inwestuje w fabryki paneli fotowoltaicznych, baterii do samochodów elektrycznych i (wkrótce) amunicji w Polsce. Przeszkadza nam, gdy Macron mówi o europejskiej autonomii, ale gdyby Francja chciała w Polsce postawić jakąś fabrykę niezbędną do osiągnięcia tej autonomii, założe się, że (podobnie jak w przypadku Niemiec) premier Morawiecki byłby pierwszy na przecięciu wstęgi.
W rzeczywistości plany Macrona można by krytykować za niedostatek realizmu, brak woli (lub zdolności) budowania wobec nich politycznego konsensusu, za rozdęte ego. Za wiele rzeczy. Ale pomysł, że Zjednoczona Europa powinna wzmacniać swój potencjał, zamiast pełnić wyłącznie rolę najbogateszego na świecie klienta cudzych rozwiązań, naprawdę nie jest spiskiem ani obłędem. Nie zawsze tacy głupi ci Rzy… Galowie.
Mam wiele krytycznych uwag do prawie wszystkich działań Macrona, ale akurat próbę utrzymania i poszerzenia gospodarczej, politycznej i militarnej autonomii od USA, gorąco popieram.
"bo przecież nikt nie zaatakuje państwa, gdzie stoi choćby jeden amerykański żołnierz" -- Rosja nie zaatakowała Ukrainy pomimo obecności amerykanów, tylko na skutek tej obecności.
https://chrishedges.substack.com/p/ukraines-death-by-proxy
polskie tłumaczenie:
https://jacekh.substack.com/p/chris-hedges-smierc-ukrainy-przez
Podobnie, jeżeli wybuchnie wojna USA z Chinami, to nie z powodu działań Chin, tylko USA, które prą do tej wojny.
https://caitlinjohnstone.substack.com/p/imagine-if-china-did-to-the-us-what
albo polskie tłumaczenie:
https://jacekh.substack.com/p/wyobraz-sobie-ze-chiny-zrobiy-stanom
Można nawet nie czytać, wystarczy ze zrozumieniem popatrzeć na grafikę na początku artykułu, aby zrozumieć, kto jest tu agresorem.