Czy się komuś to podoba, czy nie – mamy w Polsce moment kulturowego przesilenia. Oto dlaczego wydaje mi się, że to sytuacja wyjątkowa. Dłuższy tekst napiszę niebawem – to myśli, które spisywałem dosłownie “na żywo”, obserwując wydarzenia ostatnich kilkudziesięciu godzin.
Zasypano pokoleniową barierę. Dotychczas takie same taktyki stosowała “opozycja uliczna” i Obywatele RP – nieposłuszeństwo obywatelskie, autodonos, prowokację, blokady uliczne, obstrukcję procedur i non-violence. Wtedy jednak część wielkomiejskiej i lewicowej młodzieży się z nich śmiała. Protesty w obronie praworządności czy przeciwko reformie sądownictwa wydawały się obsesją pokolenia ich babć i dziadków, fanaberią klubu “Gazety Wyborczej” i czymś w najlepszym wypadku oderwanym od codziennego doświadczenia Millenialsów i pokolenia Z. Dziś jednak ta linia pokoleniowa została przekroczona: młodzi ludzie w całej Polsce, gdy widzą wynoszonych i wywożonych na komisariaty, widzą siebie.
Władza ma własną, spójną i konkretną wizję, dlaczego robi to, co robi. Wystarczy przeczytać Twitter wiceministra Sebastiana Kalety. Według rządzących mierzą się oni dziś z ulicznymi bandytami, którzy biegają po Warszawie z nożami i atakują ludzi i mienie. Ich aresztowanie było kwestią bezpieczeństwa publicznego, blokująca to opozycja prowadzi sabotaż, by przypodobać się UE i zyskać korzystne obrazki do pokazania zagranicznym mediom. Policja przywraca porządek i działa w granicach prawa, a “ideologia LGBT” jest przebraniem bandytów, którzy chcą w ten sposób uciec od odpowiedzialności. Patronem tych wydarzeń jest Rafał Trzaskowski – który według narracji władzy sponsoruje i popiera łamanie prawa. W tle tych wydarzeń są zaś wybory, których wyniku opozycja nie uznaje, a za pomocą takiego “puczu” mogłaby obalić legalnie wybraną władzę, której zwycięstwa nie przyjmuje do wiadomości. Wesprzeć mogą to siły z zagranicy.
Na końcu tej drogi argumentacyjnej jest terroryzm…
…to nowość, bo tak spójnej i domkniętej opowieści władzy o tym, z czym walczy i dlaczego musi sięgnąć po siłę, dawno nie było. Dotychczas więcej było wobec protestujących pobłażania i kpin, “kanapek z kawiorem” i ośmieszania w telewizji. Dziś pojawił się strach. Tu po raz pierwszy tak wyraźnie echem odbija się to, co w momentach przesilenia mówiła władza w Moskwie, Mińsku czy Kijowie – bo i u nas dochodzimy do języka “kolorowych rewolucji sponsorowanych z zagranicy”….
…i w związku z powyższym. Skończył się spór o symbole (który budził mieszane uczucia i wygrywała go prawica), a zaczął spór o prawa człowieka i nadużywanie siły przez państwo. Ten drugi spór był dotychczas dla władzy w Polsce zabójczy – dość powiedzieć o laptopie Latkowskiego za PO, strzelaniu gumowymi kulami do górników, rozpędzaniu protestów w ogóle i aresztach wydobywczych.
Twarzą władzy jest dziś Zbigniew Ziobro i Solidarna Polska. Jak za czasów pierwszego PiS-u i sprawy “doktora G”, dziś Sebastian Kaleta tweetuje do zagranicznych mediów, że zatrzymana działaczka to “kryminalista” – choć nie było chyba jeszcze żadnego wyroku.
A Zbigniew Ziobro występuje na konferencji prasowej, gdzie znów przesądza o winie, atakuje opozycję i wydaje wyroki. ”Umiarkowanego” i “szanującego różnorodność” PiS-u, jaki chwilę temu obiecywał zwycięski prezydent Andrzej Duda, nigdzie nie widać. Po apelach, by się szanować i wzajemnie rozumieć, nie został nawet wir ciepłego powietrza.
Posłanki i posłowie opozycji przeszli do działania i zatarli granicę między polityczną reprezentacją demosu, a dosłownym uczestnictwem i reprezentacją aresztowanych z użyciem swoich własnych immunitetów, tytułów naukowych i pozycji. To nie jest precedens – wcześniej podobnie granicę przekraczali choćby z jednej strony Joanna Scheuring-Wielgus, a z drugiej Grzegorz Braun. Ale (z wyjątkiem najbardziej zradykalizowanych użytkowników mediów społecznościowych) widać dziś raczej współdziałanie i solidarność polityków i demonstrantów. To zawsze chwiejny kompromis – ale nie da się zaprzeczyć, że właśnie się zawiązał. Oczywiście w tym kompromisie kryje się też beczka prochu nienawiści między lewicą i liberałami – wystarczy iskra, jeden zły gest lub deklaracja, by wybuchła.
Przy wszystkich różnicach i zachowaniu proporcji – odtwarzają się schematy, strategie i retoryka widziane podczas protestów #BlackLivesMatter. To powielenie i dosłownie zapożyczenie amerykańskich wzorców będzie niosło ze sobą więc i te dobre, i złe konsekwencje masowych demonstracji w USA. A na pewno już widzi to władza, która pisze dziś o sobie, że jest jak Trump i sięga po retorykę “prawa i porządku”. Michał Rachoń, czołowy prezenter TVP, wrzuca na swoje kanały społecznościowe zdjęcia z tęczowymi wlepkami ruchu #BLM w Waszyngtonie. Na szczęście dla wszystkich nie mamy w Polsce powszechnego prawa do broni.
Weszliśmy na drogę do eskalacji, która dzięki działaniom władzy – i co ciekawe, pierwszy zauważył to były szef MSW za czasów pierwszego PiS-u, Ludwik Dorn – naprawdę stworzy męczenników.
Brak rąk do opadania. W głośnej sprawie tęczowych flag pisowska policja i prokuratura składa dowody, że uzwojenie mózgowe czynników decyzyjnych zatrzymało się na poziomie krewetek. Policja zatrzymała i przetrzymuje w areszcie tęczowe aktywistki, które udrapowały w swoje organizacyjne flagi pomniki Syrenki, Kilińskiego, Kopernika i figurę Chrystusa przy Bazylice św. Krzyża. Prokuratura wystrzeliła z Grubej Berty i chce postawić zarzuty z kodeksu karnego: znieważenie pomników i obraza uczuć religijnych. (…) pisowskie nietryby tańczą tak, jak im tęczowy aktyw zagra. Czego potrzebuje w swojej wojnie kulturowej tęczowy aktyw? Potrzebuje męczenników/ męczenniczek i krewetkowata mózgowo prokuratura ich właśnie produkuje. Proces aktywistek będzie pierwszym wielkim procesem politycznym w III RP noszącym wszelkie znamiona cause celebre. Uważnie obserwowanym nie tylko w Polsce, ale w całym kręgu cywilizacji euroatlantyckiej. Tę sprawę obóz prawicowo-katolicki haniebnie przegra.
– pisał konserwatywny polityk i publicysta, który prywatnie zresztą uważa “tęczowych aktywistów” za swoich “wrogów”. To znaczące.
Wojny kulturowe pokonały epidemię. Dziś w Warszawie odbywa się demonstracja medyków pod przewodnictwem charyzmatycznej dr Pikulskiej – tej samej, którą PiS atakował “kanapkami z kawiorem” i “zagranicznymi wycieczkami” trzy lata temu. Na Twitterze zdjęcie garstki lekarzy i lekarek w białych kitlach zdobyło kilkanaście polubień… Prawie nikt nie zajmuje się teraz postulatami dotyczącymi naprawy służby zdrowia i to jeszcze wróci do nas bumerangiem. Ale nie można się dziwić, niestety, ani pomstować – to samo stało się w USA, to samo dzieje się dziś w Białorusi i wielu innych krajach. To globalne, nie peryferyjne, zjawisko.
Ale – jak doskonale pokazał Andrew Sullivan w niedawnym tekście – pandemia to nie zdarzenie zdrowotne, a polityczne i społeczne. Dotyka wszystkich sfer życia i prowokuje niespodziewane skutki. Plagi były w historii paliwem rewolucji.
Oby nic już się nikomu nie stało. Tylko tego nam jeszcze brakowało.
Ten artykuł powstał dzięki waszym subskrypcjom 🙏🏻 Jeśli możesz, kliknij w poniższy guzik i dołącz do tego grona – pomoże mi to pisać i udostępniać kolejne teksty.
Jeżeli podobał ci się ten materiał, udostępnij go dalej lub forwarduj tego mejla znajomym. Słuchaj mojego programu w Halo.Radio, medium obywatelskim, w soboty między 13:00 - 15:00. Moje teksty znajdziesz też na Newsweek.pl