Dlaczego Polska prawica kocha Trumpa?
Geneza miłości polskiej prawicy do byłego prezydenta nie jest tak obłąkana, jak się może wydawać.
Niniejszy artykuł ukaże się również na stronach tygodnika PRZEGLĄD 6 maja 2024, do kupienia w postaci e-wydania na stronach sklep.tygodnikprzeglad.pl.
Czy ewentualny powrót Donalda Trumpa do Białego Domu przyniesie polityczne trzęsienie ziemi, na jakie świat nie jest gotowy? Tak zdają się uważać liberalne i demokratyczne elity polityki zagranicznej po obu stronach oceanu. Gdyby zaczepić o to losowo wybranego eksperta, analityczkę czy dyplomatę z Brukseli, Berlina, Warszawy czy Waszyngtonu - jest spore prawdopodobieństwo, że przeklina nazwisko Trumpa i życzy jego sztabowi wyborczemu samych niepowodzeń.
Co więcej, karierę robi od kilku miesięcy nowe słowo: „Trumpoodorność”, czyli Trump-proofing. Publicyści i komentatorki na łamach pism czy w publikacjach rządowych think-tanków przekonują, że w pierwszej kolejności zabezpieczyć powinna się Europa. I wymieniają szereg obszarów, w których będzie to konieczne: od energetyki, przez przemysł, traktaty klimatyczne i relacje z Chinami po (rzecz jasna) obronność.
Według informacji upublicznionych przez Henry’ego Foya na stronach “Financial Timesa” w ramach NATO pojawiła się inicjatywa, by wręcz zabrać Amerykanom decyzyjną rolę w koordynowaniu pomocy dla Ukrainy. Szeroko podzielane jest przekonanie, że administracja Trumpistów zwyczajnie „odda” Ukrainę Putinowi. A Trump w kolejnej kadencji - podnoszą jego krytycy - zamiast zwalczać „międzynarodówkę autokratów”, wróci do gospodarczego protekcjonizmu i rywalizacji na Pacyfiku. Zostawiając, rzecz jasna, Europę samą sobie. Do tego dochodzą także ostrzeżenia – choćby od szefowej programu europejskiego w amerykańskiej Brookings Institution, Constanze Stenzenmüller – przed narodowo-konserwatym i antyliberalnym zapleczem intelektualnym obozu Trumpistów.
Atmosferę niepewności, strachu i dyskomfortu da sie wyczytać w tuzinach publikacji. Najdalej idzie być może fiński publicysta Pekka Virki na stronach ośrodka CEPA pisząc o tym, że obniżenie zaangażowania USA w Europie za drugiej kadencji Trumpa stanowi „egzystencjalne zagrożenie” i „prawdopodobną wojnę”, która obejmie państwa tzw. wschodniej flanki. Jednak ten pogląd nie jest podzielany tak powszechnie, jak mogłoby się wydawać.
Co najmniej kilka partii prawicy w Europie wyłamuje się z tego szeregu anty-Trumpistów. Wśród nich oczywiście Prawo i Sprawiedliwość, a obóz prezydenta Andrzeja Dudy w szczególności. W USA jest już de facto dawno po prawyborach, a szanse na objęcie urzędu przez Trumpa są wciąż spore. I to w tej atmosferze prezydent RP poleciał do USA i Kandy spotkać się m.in z Trumpem właśnie. To więc dobry moment, by zapytać: za co więc prawica kocha Donalda Trumpa i jak nastawia się na jego kolejną prezydenturę? Warto to zrozumieć, bo kalkulacje, jakich dokonują europejskie stolice są bardziej skomplikowane - i ciekawe - niż na pozór sie wydaje.
Dał nam przykład Trump…
„Polacy, idźmy z Trumpem!” nawołuje z okładki tygodnik „Sieci”. Na okładce widzimy kolaż z sylwetką byłego prezydenta utrzymany w stylistyce zimnowojennych plakatów propagandowych – Trump bojowo patrzy przed siebie, a za nim smukłe kadłuby samolotów bojowych przecinają błękit nieba, które zlewa się z amerykańskim sztandarem.
Hasło z okładki to zapowiedź wywiadu z europosłem PiS Ryszardem Czarneckim. „Z polskiego punktu widzenia byłoby lepiej, gdyby wygrał Donald Trump”, stwierdza Czarnecki. I przekonuje, że Donald Trump „jako prezydent prowadził politykę powstrzymywania Rosji, hamowania jej wpływów, zdecydowanie stanął za naszym regionem, a zwłaszcza za Polską. To wówczas na naszej ziemi pojawili się amerykańscy żołnierze, to on zażądał, by NATO wzięło się do roboty, zaczęło się zbroić. To ten prezydent co najmniej dwukrotnie wygłosił przepiękne, prawdziwe przemówienia o polskiej historii (...) Robienie dziś z Bidena antyputinowskiego jastrzębia, a z Trumpa przyjaciela Putina jest obrazą dla intelektu i ludzkiej pamięci”.
O ile wiara w „piękne przemówienia o polskiej historii” stanowi propagandowy folklor, to reszta tej rozmowy dość wiernie oddaje trzon myślenia PiS o Trumpie. W tym także osób bardziej niż europoseł Czarnecki decyzyjnych.
Oczywiście, prezydentowi RP nie wypada wyrazić podobnie otwarcie takich poglądów, ale warto wsłuchiwać się w to, co deklaruje w kolejnych wywiadach. Jak choćby w lutowej rozmowie udzielonej w Pałacu Prezydenckim Robertowi Mazurkowi i Krzysztofowi Stanowskiemu. „Ja poznałem Pana Prezydenta Donalda Trumpa. To jest specyficzny, bardzo twardy człowiek. (...) I wątpię w to, żeby był krainą łagodności dla Władimira Putina i jego imperialnych dążeń. Bo on ma imperialne dążenia. On [Donald Trump - przyp. JD] uważa, że Ameryka powinna być imperium” – tłumaczy.
I dodaje, że Polska powinna używać zamówień zbrojeniowych, kontraktów na gaz i relacji handlowych, by utrzymać zainteresowanie Trumpowskiej ekipy naszym regionem świata. Warto zapamiętać ten argument, bo wróci on jeszcze w tym tekście. Oprócz słów są jeszcze gesty i niedawna wizyta prezydenta Dudy w Trump Tower to najbardziej znaczący z nich. Polska dyplomacja szykuje się na ewentualność kolejnej kadencji Trumpa, a prezydent jako emisariusz RP do krainy MAGA znalazł dla siebie doskonałą rolę.
Co ciekawe, tego nastawienia nie zmieniają słowa Trumpa o NATO. W tym słynny cytat o tym, że „Rosja może zrobić co chce z państwami, które nie płacą za swoją obronność”. Skonfrontowani z podobnymi wypowiedziami byłego amerykańskiego przywódcy liczący się politycy PiS potrafią zaprzeczać, niuansować albo mówić, że były „wyrwane z kontekstu”. Jak były szef MSZ, Zbigniew Rau czy ex-premier Mateusz Morawiecki, który stwierdził, że „zamiast rozkładać w mniej lub bardziej udany sposób na czynniki pierwsze słowa Donalda Trumpa, lepiej zadbać o potencjał obronny Polski i NATO”.
Zewsząd płyną więc głosy zdziwienia. Jak to możliwe, że zorientowani przede wszystkim na amerykańskie przywództwo i NATO politycy PiS-u tak bardzo liczą na kolejną kadencję podważającego te pryncypia prezydenta?
Hipoteza numer 1: liberalne łzy
Odpowiedzi na pytanie o fascynację Trumpem po stronie polskiej prawicy są dwie. Pierwsza mówi o ideowym i kulturowym pokrewieństwie „alt-prawicy” po obu stronach oceanu. To zjawisko jak najbardziej realne - sam je przecież opisywałem w mojej książce „Nowi Barbarzyńcy”. Zarówno przecież intelektualiści i ideologowie po stronie Trumpa - jak Stephen Bannon czy Michael Anton - i PiS mają w wielu dziedzinach zbieżne diagnozy. Łączy ich niechętny stosunek do międzynarodowych instytucji i UE czy porozumień klimatycznych. Są jednomyślni w sprawie migracji. Sprzeciwiają się (choć głównie retorycznie) dyktatowi wielkich korporacji i globalnych elit. Podobnie w swoim programie gospodarczym próbują wysunąć na pierwszy plan wsparcie dla rodzimego przemysłu i krytykę nieskrępowanej globalizacji.
Do dziś niespełnionym marzeniem części prawicowych myślicieli i doktrynerów jest urzeczywistnienie się antyliberalnej międzynarodówki. W jej ramach polityków z krajów tak różnych jak USA i Węgry, Kanada i Portugalia, Polska i Francja miałby łączyć podobny język narodowego konserwatyzmu, program ograniczenia globalizacji (i migracji) oraz wizja „cywilizacyjnego” sporu „judeo-chrześcijańskiego Zachodu” z islamem, chińskim komunizmem oraz liberalnymi normami w życiu publicznym. Nie da się zaprzeczyć, że u polityków takich jak Patryk Jaki, Dominik Tarczyński czy Przemysław Czarnek widać fascynację i zapożyczenia od liderów alt-prawicy na świecie. Polską prawicę i Trumpa osobiście łączy także szczególna pogarda, jaką darzą byłą kanclerz Angelę Merkel i uosabiany przez nią polityczny program.
Mówiąc wulgarnie wprost: to sojusz oparty na „wyciskaniu liberalnych łez”. Jeśli bowiem coś naprawdę szczerze łączy Trumpa z Le Pen, Kaczyńskim, Orbanem, Erdoganem i strongmanami w Ameryce Południowej, to fakt że stanowią obrazę dla „politycznej poprawności” i doprowadzają do szału zawodowych promotorów demokracji. W tym sensie niektórzy członkowie Trumpowskiej administracji w rodzaju Stephena Millera znajdują w Polsce nawet nie tyle swoich naśladowców, co klony.
Jednak z biegiem czasu – to jest od pojawienia się Trumpizmu już blisko dekadę temu – widać więcej rozbieżności. Politycy PiS będą Trumpa idealizować oraz zerkać z podziwem w stronę sukcesów obozu Le Pen we Francji czy AfD w Niemczech, to prawda. Jednak dla polskiej prawicy Rosja była i pozostanie wrogiem numer jeden – coś do czego nawet w obliczu inwazji na Ukrainę nie będą w stanie przekonać Trumpa, Le Pen czy niemieckich, hiszpańskich czy brytyjskich antysystemowców. Nie chodzi wcale o to – w co wierzy duża częśc liberalnych mediów – że Trump jest „rosyjskim agentem”. Jednak dla nowej generacji republikanów, które reprezentuje nowojorski miliarder, Rosja nawet w swoim najgorszym wcieleeniu będzie tylko pomagierem Chin. A Le Pen czy liderzy francuskiej albo niemieckiej prawicy tym bardziej nie postawią żadnej „specjalnej relacji” z Polską ponad wizje stabilnej relacji z Federacją Rosyjską.
Pozór kulturowej bliskości z trumpistami czy globalną alt-prawicą nie unieważnia też innych sprzeczności. Nawet na tle Trumpa i wielu innych przywódców zachodniej alternatywnej prawicy PiS z lat 2015-2023 był w swojej kulturowej kontrrewolucji najbardziej być może radykalny. Dość powiedzieć, że amerykańska ambasador wywieszała tęczowe flagi w Warszawie, a Marine Le Pen podkreślała, że jej wiara religijna jest „prywatną sprawą”.
Hipoteza numer 2: Doktryna szaleńca
Może więc jest inny, bardziej strategiczny powód, dla którego przedstawiciele PiS wierzą, że Trump jest dobry dla Polski. A jeśli tak, to co mogłoby nim być? Uważam, że to – pomimo wszystkich wypowiedzi i zarzutów o prorosyjskość - kwestie bezpieczeństwa. Gdy bowiem politycy polskiej prawicy mówią, że o dziedzictwie byłego prezydenta USA świadczą „czyny, nie słowa” to… nie mijają się do końca z prawdą.
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.