Dlaczego na świecie jest tyle wojen?
Wchodzimy w epokę wielobiegunową, a globalny policjant słabnie.
Czasami pojawiają się teksty tak dobrze wpisujące się w zeitgeist epoki - niezwykle dobrze odgadujące swój czas - że wydają się wręcz prorocze. Tak było z artykułem profesora Paula Poasta o tym, że inwazja Rosji na Ukrainę destabilizuje świat i może prowadzić do wybuchu kolejnych konfliktów zbrojnych. Tekst ukazał się na stronach „World Politics Review”…. 6 października 2023 roku. Nikomu nie trzeba przypominać, co stało się później: 7 października doszło do ataku Hamasu na Izrael, operacji Powódź Al-Aksa oraz wkrótce potem izraelskiego odwetu na Strefie Gazy, a diagnoza profesora Poasta nabrała przerażającej aktualności.
Wkrótce potem Poast rozwinął swoje tezy na łamach „The Atlantic'“, a ja poprosiłem go o rozmowę, gdzie rozwinie swoją argumentację i opowie, dlaczego na świecie mamy tyle konfliktów.
Poniżej efekty naszego spotkania - wywiad, który jak sądzę pozwoli lepiej zrozumieć, jak wygląda świat w który wkraczamy w 2024 roku. Dobrej lektury!
Tekst ukazał się również w Tygodniku PRZEGLĄD nr 47/2023, dostępnym na stronach sklep.tygodnikprzeglad.pl
Jakub Dymek: „Wojna jest wszędzie” - straszą kolejne raporty i analizy uniwersytetów i think-tanków. Od Ukrainy, przez strefę Gazy po Sudan – konfliktów zbrojnych jest dziś więcej niż kiedykolwiek w XXI wieku. Pan pisze, że nie mamy jeszcze wojny światowej, lecz wojnę na na całym świecie. Czy to może być przypadek, czy z tych wszystkich różnorodnych wydarzeń wyłania się jakaś prawidłowośc?
Prof. Paul Poast: Nigdy nie można wykluczyć, że nagromadzenie jakichś wydarzeń – czy to wojen, katastrof, czy kryzysów politycznych – jest dziełem przypadku. Tym bardziej, że obserwujemy wszystko w czasie rzeczywistym, dużo dzieje się naraz na naszych oczach i jednocześnie w wielu miejscach na świecie. Stąd uchwycenie trendu czy pewnej fundamentalnej dynamiki zmian jest tym trudniejsze. A jednak: próbuję przekonywać, że widzimy coś więcej niż dzieło przypadku.
Czyli?
Jesteśmy w czasie zwiększonego globalnego natężenia konfliktów i aktów przemocy. Takie okresy miały zresztą miejsce w przeszłości, więc nie można zarazem powiedzieć, że dzieje się coś, czego wcześniej świat nie widział. Przeciwnie, mamy dane, żeby umiejscowić obecną eskalację przemocy w historycznym kontekście. Projekt badania konfliktów przy uniwersytecie w Uppsali w Szwecji, dokładnie temu służy. Oni zbierają dane o konfliktach zbrojnych rozumianych szeroko: od wojny międzpaństwowej na wielką skalę – jak między Rosją i Ukrainą – aż po walkę wojska ze zorganizowanymi kartelami przestępczymi, jak w Meksyku.
I z tych danych badaczy wynika, że pod względem ilości konfliktów zbrojnych lata 2022-2023 są nie tylko wyjątkowe na tle dekad po końcu Zimnej Wojny. Mówimy o czymś więcej. Żyjemy w okresie, gdy konfliktów jest więcej niż kiedykolwiek po 1945 roku.
A może to jednak kwestia jakości zebranych danych – i żyjemy w przekonaniu, że wojen jest wyjątkowo dużo, bo w przeciwieństwie do poprzednich generacji, mamy dostęp do nieskończenie większej ilości źródeł informacji.
Rozumiem ten argument i nawet byłbym się w stanie zgodzić, gdybyśmy porównywali 2020 rok do 1820 roku. Gdybyśmy cofnęli się o 100 lat, do okolic 1920 roku – również. Ale nie, gdy mówimy o ostatnich 50-70 latach. Nie można powiedzieć, że nie mamy danych porównawczych o konfliktach zbrojnych czasów po II wojnie światowej. Mamy je i z nich wynika, że konfliktów zbrojnych jest dziś więcej niż kiedykolwiek po 1945 roku. Porównywać moglibyśmy się raczej z czasami tak zwanego „międzywojnia”, które wbrew popularnym przekonaniom było czasem wielu starć. Ale nawet biorąc to pod uwagę, jesteśmy świadkami czasów szczególnych.
Dlaczego?
Od Ukrainy, przez Strefę Gazy, po wojny domowe w Afryce Subsaharyjskiej, po przewroty i napięcie między władzą cywilną i wojskową w różnych miejscach na całym globie – mamy nagromadzenie konfliktów, które wybuchają i rozwijają się równocześnie. Co może być tego przyczyną? Po pierwsze, wchodzimy w system, który najlepiej określić jako multipolarny – czyli wielobiegunowy.
Nie mamy już jednej światowej potęgi, czyli USA, ani nawet dwóch – razem z ZSRR – jak w czasach Zimnej Wojny, ale trzy : USA, Rosję i Chiny. To ważne, bo historia podpowiada, że na dłuższą metę wiele potęg światowych nie jest w stanie ze sobą współpracować. Gdy nie współpracują i zaczyna się rywalizacja, pojawia się też rozproszenie ich uwagi – potęgi muszą dzielić swoją uwagę między rywalizację wzajemną, kontrolę własnego wpływu i interesów, relacje z innymi państwami, które też chcą skorzystać z wielobiegunowości i stają się bardziej asertywne.
Rezultat jest taki, że mocarstwa wcale nie są tak skuteczne w zarządzaniu i mediowaniu konfliktów – czego ostatnim tylko przykładem była wojna Armenii i Azerbejdżanu. W innych okolicznościach Rosja użyłaby albo presji na rozejm albo siły, aby spacyfikować podobny konflikt. Ale że sama jest na wojnie, nic podobnego sie nie wydarzyło. Widzimy już więc, jak w praktyce pewne państwa czy ugrupowania mogą skorzystać z rozproszenia uwagi mocarstw. Kolejny taki przykład to choćby Hamas. To pierwszy z powodów, dla którego ryzyko kaskady kolejnych konfliktów jest dziś większe.
Mocarstwa są rozproszone i ktoś może to wykorzystać. A ich zdolność do kończenia cudzych konfliktów w świecie wielobiegunowym maleje. To jest powód numer jeden?
Dokładnie. Powód numer dwa wynika zaś z pierwszego. Obserwujemy schyłek Pax Americana, ładu światowego podporządkowanego USA, który charakteryzował się tym, że Waszyngton naprawdę – a nie tylko w Hollywoodzkich filmach – mógł odgrywać rolę globalnego policjanta. Oczywiście, ja nie do końca się zgadzam z tym, że malejąca rola USA wprost prowadzi do większej ilości konfliktów. Wszyscy przecież pamiętamy lata 90-te i pierwszą dekadę XXI-wieku – i choć USA dzierżyły olbrzymią potęgę, to wcale nie był spokojny czas. A w wielu regionach USA było aktywne militarnie.
Ale nie da się zaprzeczyć też, że kiedyś USA i NATO próbowały bezpośrednio ingerować w celu zakończenia konfliktów. Dziś USA również próbuje ograniczać konflikty, choć z widocznie mniejszym skutkiem. Do czego to prowadzi – sami widzimy. Nawet gdy Waszyngton naciska na organiczenie konfliktu lub chce powstrzymać się przed jego rozlaniem na inne państwa czy regiony, możliwości USA są mniejsze, a inne państwa mogą aktywnie próbować osiągnąć cel przeciwny. I relatywnie mają większą siłę w rywalizacji z USA niż w latach 90-tych i 2000-nych.
To powód numer dwa. A kolejny?
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.