Dlaczego budżetówka protestuje?
Łobodzińska: Wynagrodzenia są tak niskie, że grozi nam paraliż państwa. Za te pieniądze w sądach, urzędach i instytucjach pracować nie chce już nikt.
15 września w Warszawie z placu Defilad pod Kancelarię Premiera ruszy „Marsz Gniewu'“ – protest pracowników sfery budżetowej. Dziś w Polsce ludzie, od których zależy sprawne funkcjonowanie państwa zarabiają coraz częściej płacę minimalną – lub mniej! Polska postanowiła oszczędzać na pracownikach administracji publicznej do granic autosabotażu – państwo jest coraz mniej wydolne, sprawy ciągną się dłużej, obywatele czekają na sprawiedliwość w sądach latami. A jednocześnie – o ironio! – kolejne partie ścigają się w kampanii na obietnice obcinania wydatków publicznych, zmniejszania wpływów do budżetu i ukrócenia „urzędniczego rozpasania”.
Sytuacja zaszła tak daleko, że dziś o podwyżki w sferze budżetowej apelują nawet… ogranizacje pracodawców prywatnych. Bo wiedzą, że za chwilę trudno będzie prowadzić biznes, gdy załatwienie czegos w urzędzie czy sądzie stanie się większą niż kiedykolwiek udręką, a sprawy w sądach leżeć będą odłogiem latami.
Skąd wziął się problem i czego domagają się protestujący mówi mi w wywiadzie Urszula Łobodzińska ze związku zawodowego pracowników sądownictwa KNSZZ „Ad Rem" i przedstawicielka Komitetu Protestacyjnego Pracowników Sfery Publicznej.
Wywiad ukazał się równiez w tygodniku PRZEGLĄD nr 37/2023 do kupienia na stronach sklep.tygodnikprzeglad.pl.
Jakub Dymek: Dlaczego 15 września pracownicy sfery budżetowej idą pod Kancelarię Premiera w „Marszu Gniewu”?
Urszula Łobodzińska: Żeby pokazać swoje niezadowolenie i przypomnieć o swoim istnieniu. Bo mamy wrażenie, że o nas zapomniano – nie po raz pierwszy zresztą. Mamy wysoką inflację; ceny od 2020 roku wzrosły o prawie 40%. W tym czasie podwyżki dla pracowników budżetówki wyniosły łącznie kilkanaście procent. A i to nie dla wszystkich. Wskutek takiej polityki nasze płace realnie spadają. W przypadku wielu z nas do poziomu płacy minimalnej.
Nas, czyli kogo?
W naszej koalicji są zawody, które są bardzo ważne dla sprawnego działania państwa, a często niewidoczne. To pracownicy sądów i prokuratury, ZUS-u, Państwowej Inspekcji Pracy, strażacy, pracownicy cywilni policji i w ogóle służb mundurowych, także wojska i straży granicznej. Będą z nami też pracownicy poradni psychologiczno-pedagogicznych, bibliotekarze, kierowcy autobusów i motorniczy tramwajów. I cały czas dołączają kolejne grupy zawodowe, które chcą wyjść i zaprotestować.
Z czego wynika tak zła sytuacja tych konkretnych zawodów, skoro płaca minimalna i średnia płaca w gospodarce rośnie, świadczenia społeczne są podnoszone i waloryzowane, a generalnie badania mówią, że sytuacja finansowa gospodarstw domowych nie jest wcale tak tragiczna. Dlaczego akurat budżetówka ma szczególnie źle?
Właśnie dlatego, że teraz, gdy rośnie średnia płaca w gospodarce i płaca minimalna, płace w sferze budżetowej realnie spadają, a podwyżki dotyczą tylko niektórych. W tym roku nasze wynagrodzenia zostały zwiększone o zaledwie 7,8%, co nie zrekompensowało wzrostu cen, a w latach 2021-2022 większość z nas nie dostała żadnej podwyżki. Przypomnę, przy blisko dwudziestoprocentowej inflacji! Powstaje wrażenie, że w Polsce pierwszym sposobem na robienie oszczędności w finansach publicznych jest spychanie pracowników budżetówki do roli taniej siły roboczej. To są oczywiście wyniki zaniedbań dłuższych niż jedna kadencja. Po kryzysie 2008 płace były zamrożone na wiele lat, potem po zmianie władzy pojawiły się podwyżki, a potem znowu zaciśnięto pasa naszym kosztem. Bo trudno mówić, że kwota 100 czy 200 złotych brutto, to w obecnych realiach jakakolwiek podwyżka.
Dobrze, ale o kim my tak naprawdę teraz mówimy?
Weźmy na przykład sądy. Obywatel, gdy idzie do sądu, to widzi sędziego i protokolanta na sali rozpraw, prawda? Praca protokolanta to pisanie 8 godzin dziennie albo więcej, jeśli sesje się przedłużają. A oprócz tego jeszcze wszystko, czego obywatel nie widzi: segregowanie pism i akt, wykonywanie zarządzeń, odbiór i wysyłka korespondencji, przyniesienie sędziemu dokumentów... Wydawać się może, że wszystko „dzieje się samo”, ale tak naprawdę to jest obracanie tonami papieru. Dosłownie tonami. I tak to działa we wszystkich instytucjach. Jakoś „samo się dzieje”, że ludzie otrzymująpaszporty, prawa jazdy, są wożeni komunikacją miejską do pracy, ktoś ich przyjmuje na komisariacie albo odpowiada na telefon ze skargą. A w Polsce jest obraz urzędnika, który siedzi i pije kawę.
A to nieprawda?
Znam te żarty: „pierwsza czynność urzędnika, nalać wodę do czajnika”. Jakby w żadnej innej pracy nikt nigdy nie pił kawy. Ale porozmawiajmy o konkretach. Bardzo medialne są teraz sprawy frankowiczów. Powstał specjalny wydział do spraw frankowych w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Jeden wydział w jednym sądzie ma ponad 50 tys. spraw czekających na załatwienie! 50 tysięcy spraw, które trzeba obrobić – nie tylko rozpatrzyć i wydać wyrok, ale przeczytać, zredagować pisma, wysłać, dostarczyć sędziemu bieżącą korespondencję. Tych akt w sprawach frankowych jest tak dużo, że mamy specjalne czytniki – w aktach jest chip, który pomaga odnaleźć je w sądzie. Urzędnicy i asystenci sędziego muszą mieć wiedzę: które pismo jest pilniejsze, dlaczego wniosek o zabezpieczenie jest ważniejszy od pisma w sprawie rozprawy za trzy miesiące, i tak dalej. Ja jestem asystentem sędziego właśnie, i choć mojej pracy obywatel zazwyczaj nie widzi, i nie wie, że istnieję, to właśnie ja piszę projekty orzeczeń i uzasadnień dla sądu. I tak jest ze wszystkimi sprawami – że one często nie ruszają w ogóle do przodu bez tych „niewidzialnych” pracowników.
A ja czytałem niedawno, że rząd planuje po prostu zatrudnić w urzędach i więcej obcokrajowców. Więc może po prostu skutek będzie taki, że sfera budżetowa będzie dalej protestować, a wakaty zostaną uzupełnione przez Gruzinów, Ukraińców i Białorusinów.
Nie wiem jak, bo w większości tych zawodów, które my reprezentujemy, trzeba być obywatelem Polski. W części z nich zresztą przechodzi się specjalne postępowanie sprawdzające. Żeby zostać pracownikiem cywilnym w Policji kandydata i jego rodzinę sprawdza się przez okres od jednego do trzech miesięcy. A i na wielu innych stanowiskach w administracji publicznej nie można zatrudnić się tak po prostu. Ale nawet jeśli mówimy o tym, że obcokrajowcy mają zostać kierowcami autobusów czy motorniczymi, to i tak chętnych wcale nie jest dość i już widać, że zatrudnianiem obcokrajowców nie da się załatać wszystkich problemów.
A jak rząd rozwiązywał je do tej pory?
Zatrzymując pracowników obietnicami, które w większości nie były realizowane. Rzekomo uzgodniony z NSZZ „Solidarność” ośmioprocentowy wzrost wynagrodzeń zasadniczych okazał się jednorazowym kilkuset złotowym dodatkiem, przyznawanym przez pracodawców uznaniowo. Teraz premier Morawiecki obiecał 12,3% podwyżki dla budżetówki. Ale to hasło nie odzwierciedla tego, o co naprawdę chodzi. Bo większość pracowników dostanie podwyżkę w wysokości 6,6%, a reszta tych pieniędzy zostanie jak oceniamy, przeznaczona na wyrównanie wynagrodzeń do poziomu płacy minimalnej...
...to znaczy, że już tak wielu pracowników sfery budżetowej zarabia tak mało, że płaca minimalna po podwyżce będzie wyższa niż ich zarobki i trzeba im to wyrównać? I na to idzie blisko połowa „podwyżki”?!
Tak, a to zresztą rodzi inne problemy, napięcia i konflikty. Bo dlaczego ktoś z kilkunastoletnim stażem pracy w instytucji publicznej ma zarabiać tyle samo, co świeżo przyjęta osoba na minimalnej? Choćby właśnie w sądach. Pomijając już to, że płaca minimalna to już absolutna granica – zapłacić komuś o złotówkę mniej to bezprawie. To jest dziwne, że w ogóle o to należy się upominać, albo że rząd się tym chwali – że ludzie w urzędach i instytucjach publicznych zarabiają nie mniej niż wynosi płaca minimalna.
A chętnych do pracy brakuje?
Tak, a trudno też się dziwić tym, którzy odchodzą do sektora prywatnego. Mniejszy stres. Rzeczy, z którymi stykają się cywilni pracownicy wymiaru sprawiedliwości, są często bardzo obciążające psychicznie. Gwałty, rozboje, przemoc domowa, spory o opiekę nad dzieckiem – i przy tym wszystkim pracują choćby psychologowie za naprawdę niewielkie pieniądze. A z kolei inni pracownicy, którzy też zajmują się tymi przypadkami, sami nie mają zapewnionego wsparcia psychologicznego. I potem instytucje robią konkursy, żeby zatrudnić pracowników, na które nikt się nie zgłasza.
To taki slogan czy naprawdę nikt?
Na przykład w Sądzie Okręgowym w Warszawie co chwilę ogłaszane są konkursy na protokolantów sądowych. Czyli te osoby, najbliżej współpracują z sędziami, sporządzają protokoły i potem wykonują ich zarządzenia. I w kwietniu na 60 miejsc, wolnych etatów, udało się zapełnić 7 miejsc. W lipcu był kolejny konkurs na 40 miejsc, zatrudnienie znalazło 19 osób. A to jest kadra niewykwalifikowana. A są też konkursy na specjalistów z zakresu psychologii dziecięcej, psychiatrii, psychologii. I na te konkursy po prostu nikt nie przychodzi.
To znaczy, że cały czas są wakaty – po prostu nie ma psychologa czy psychiatry chcącego pracować za te pieniądze. A spraw, jak mówiłam, są tony. W efekcie obywatel dostaje gorszą jakość pracy instytucji albo wcale nie otrzymuje niezbędnej pomocy, bo państwo postanowiło na swoich pracownikach oszczędzać. Ale oszczędność na urzędnikach kończy się tym, że obywatele dostają gorszą jakość państwa – więc rośnie frustracja jakością działania państwa, wyborcy nie chcą na nie więcej płacić, i pętla się domyka.
A dlaczego pomimo postępów w cyfryzacji nakład pracy w instytucjach publicznych rośnie?
W sądownictwie dalej wszystkie pisma muszą być na papierze. Pojawiają się nowe rodzaje spraw, jak wspomniane sprawy frankowe. Społeczeństwo się zmienia i pojawiają się też nowe rodzaje wyzwania i problemy. Dużym obciążeniem była pandemia, a zaraz potem praca związana z przyjęciem milionów uchodźców. Biurokracja rośnie. Często zmieniają się też przepisy. Więc bywa tak, że mamy rozpoznaną sytuację i sposoby działania, a rząd odwraca jakąś reformę i trzeba zaczynać coś na nowo. To jest złożona sytuacja, ale sprowadza się często do tego, że coraz mniej osób wykonuje coraz więcej zadań.
To jakie są żądania „Marszu Gniewu”?
Podwyżka o 20% jeszcze w tym roku z wyrównaniem od lipca i 24% od stycznia 2024 roku. Wspólny wskaźnik dla całej sfery budżetowej.
A jak nie zostaną spełnione?
Grozi nam, że państwo stanie. W niektórych aspektach to już się dzieje. Nawet przedstawiciele organizacji pracodawców prywatnych już widzą problem i domagają się podwyżek dla sfery budżetowej. Bo obawiają się, że za chwile prowadzenie biznesu będzie bardzo utrudnione, bo urzędy nie będą w stanie niczego załatwić na czas i wydać niezbędnych dokumentów czy zezwoleń w sensownym terminie. Na przykład na pierwszą rozprawę rozwodową w Warszawie teraz się czeka mniej więcej rok. Na wpis do księgi wieczystej też rok. I jak ludzie mają kredyty, to płacą taką karę umowną za brak wpisu do księgi wieczystej, rodzaj ubezpieczenia dla banku. A przez to, że nie ma ludzi do pracy i nie da się wpisywać w tych księgach przeniesienia własności nieruchomości, to ludzie płacą te kary. To tylko jeden aspekt tego, jak ta sytuacja wpływa na funkcjonowanie państwa prawa. A to dotyczy wszystkich dziedzin życia.
Chcemy mieć paszport szybko wyrobiony albo prawo jazdy? Chcemy, żeby na policji ktoś szybko zajął się naszą sprawą – czy jesteśmy poszkodowani czy podejrzani, to każdemu zależy, żeby czynności szły szybko. Potrzeba pozwolenie uzyskać z urzędu – też lepiej szybko, prawda? Prędzej czy później każdy styka się z funkcjonowaniem państwa. A skutki tego niedofinansowania i oszczędności widać wtedy bardzo wyraźnie. Ludzie domagają się sprawnego państwa, a politycy obiecują w kampanii wyborczej to uczynić.
Ale koniec końców, gdy w administracji publicznej brakuje rąk do pracy albo są tam najniższe z możliwych wynagrodzenia, to stworzenie przyjaznego i sprawnego państwa jest po prostu niemożliwe. I dopóki politycy sobie tego nie uświadomią, to lepiej nie będzie.
Urszula Łobodzińska – pracownica sądu, wiceprzewodnicząca związku zawodowego pracowników sądownictwa KNSZZ "Ad Rem", przedstawicielka Komitetu Protestacyjnego Pracowników Sfery Publicznej.