To nie jest blog.

To nie jest blog.

Share this post

To nie jest blog.
To nie jest blog.
Czerwona panika 2022
Copy link
Facebook
Email
Notes
More

Czerwona panika 2022

Jak żyć, gdy wszystko może być „prorosyjskie”?

Jakub Dymek's avatar
Jakub Dymek
Sep 26, 2022
∙ Paid
2

Share this post

To nie jest blog.
To nie jest blog.
Czerwona panika 2022
Copy link
Facebook
Email
Notes
More
Share
Detal z ulotki czasów czerwonej paniki i kadr z filmu „The Red Menace” (1949)

W 1950 roku młody senator ze stanu Wisconsin – znany ze swojej bokserskiej postury, ale nie z politycznych osiągnięć – znalazł swoją życiową misję. Wyszukiwanie, piętnowanie i karanie podejrzanych o komunizm i sowiecką dywersję w Stanach Zjednoczonych. Joseph McCarthy nie był pierwszy, bo fale „czerwonej paniki” nawiedzały USA regularnie. Ale to jego nazwisko i wprowadzone przez niego metody stały się synonimem epoki początku Zimnej Wojny: makkartyzmu.

Kariera McCarthy’ego zaczęła się od gestu „czarnej teczki” – wielokrotnie później powtarzanego w polityce w czasach innych panik moralnych. W lutym 1950 roku, przemawiając na spotkaniu kobiecego stowarzyszenia wspierającego partię republikańską, McCarthy wyciągnął tajemniczą kartkę. Na niej, według jego słów, znajdowały się nazwiska 205 komunistów w Departamencie Stanu – choć wersje tego, co naprawdę powiedział i jakimi liczbami rzucał McCarthy, się różnią.

„Choć nie mam dość czasu, by wymienić wszystkich członków Partii Komunistycznej zatrudnionych obecnie w Departamencie Stanu, mam tu ich listę!”, mówił zebranym. Co więcej, rząd o tym wie, ale nic z tym nie robi – przekonywał dalej senator.

W rzeczywistości nie było żadnej listy, ani podobnych informacji znajdujących się w rękach rządu – McCarthy je wymyślił. To wystąpienie, którego popularność zaskoczyła nawet samego McCarthy’ego, dało początek okresowi najgłośniejszych antykomunistycznych procesów, komisji śledczych, medialnych oskarżeń i pomówień w powojennej Ameryce.

O ile zagrożenie dla demokracji ze strony Związku Radzieckiego było prawdziwe, tak zagrożenie infiltracją amerykańskiego rządu przez komunistycznych szpiegów i dywersantów służyło przede wszystkim za wehikuł popularności samego McCarthy’ego, gazet i środowisk politycznych, które podłączyły się pod „czerwoną panikę”. W Ameryce oczywiście działali czynni sowieccy szpiedzy, ale do ich wykrycia i skazania doprowadziły śledztwa FBI, działalność kontrwywiadu i procesy w sądach. Zaś polityczne przesłuchania McCarthy’ego i donosy publikowane w prasie przez jego zwolenników posłużyły do czegoś innego – szantażowania nawet najpotężniejszych osób w państwie, z prezydentami i dowódcami sił zbrojnych włącznie, groźbą fałszywego zarzutu, który może zniszczyć im kariery albo znacznie utrudnić życie. Dziś z tą krytyczną wobec makkartyzmu interpretacją zgadzają się nawet agencje wywiadu USA w swoich oficjalnych dokumentach.

Szacunki dotyczące liczby osób fałszywie pomówionych lub w sprawie których złożono bezpodstawne donosy nie są precyzyjne – bo nikt też nie rejestrował na bieżąco każdego podobnego przypadku. Ale historycy zgadzają się, że w ciągu ośmiu lat pracę straciło kilkanaście tysięcy osób, kilkaset trafiło do aresztu lub więzienia, a między sto a dwieście deportowano. Zdecydowana mniejszość z nich kiedykolwiek zagrażała bezpieczeństwu USA, jeszcze skromniejszemu odsetkowi udało się w ogóle postawić zarzuty lub udowodnić winę.

„W wolnym kraju karzemy ludzi za przestępstwa, które popełnią, ale nigdy za opinie, jakie głoszą” – przekonywał, bezskutecznie, prezydent Truman.

Joseph McCarthy / fot. Wisconsin Historical Images

Czy zakazać Sołżenicyna i Aleksiejewicz?

1 marca, tydzień po inwazji Rosji na Ukrainę, jedno z polskich wydawnictw oświadczyło, że nie będzie publikować przekładów żadnych rosyjskich autorów. W tym, co w komunikacie wydawnictwa nawet ciekawsze, wstrzyma ono premiery książek krytycznych wobec Władimira Putina, a także autorów sprzeciwiających się putinowskiej wojnie w Ukrainie. Wydawca obiecuje, że powróci do publikowania antyputinowskiej literatury dopiero po zakończeniu konfliktu, którego rychłego końca życzy sobie i czytelnikom. Oczywista sprzeczność – jak cenzura lub pozbawianie dochodów rosyjskojęzycznych (czyli więcej niż tylko rosyjskich) twórców przeciwnych wojnie Putina ma zaszkodzić samemu Putinowi – nie została w oświadczeniu rozwikłana. Nikt zdaje się nie zadał sobie również pytania, czy za równie sensowny uznaliśmy kompletny bojkot literatury radzieckiej – uwzględniający zatem i wszystkich Sołżenicynów i Sacharowów – na podstawie kryterium języka i narodowości autorów. Oświadczenie wydawnictwa zebrało tysiące, w większości pozytywnych, komentarzy w mediach społecznościowych.

W tym samym czasie na Twitterze zaczął krążyć list, z którego wynika, że studenci Uniwersytetu Chicago domagają się od władz uczelni potępienia profesora Johna Mearsheimera. Mearsheimer od lat promuje teorię relacji międzynarodowych zwaną realizmem ofensywnym. Teoria ta mówi o racjonalnym dążeniu wszystkich państw do maksymalizacji swojej siły. Profesor chicagowskiego uniwersytetu w artykule i wykładzie z 2014 roku – który dopiero media społecznościowe uczyniły sławnym – w tym właśnie duchu surowej realpolitik przekonywał, że „Zachód i jego ambicje rozszerzania granic liberalnej demokracji oraz NATO winien jest temu, co dzieje się w Ukrainie”. „Powodem, dla którego Moskwa na poważnie nie myśli o powstrzymaniu Chińczyków i nie sprzymierzyła się w tej sprawie z USA, jest kryzys ukraiński. (...). Moim zdaniem główną przyczyną konfliktu było rozszerzenie NATO i Unii Europejskiej oraz kolorowe rewolucje, których zamysł sprowadzał się do przemienienia Ukrainy i Gruzji w demokracje, bastiony Zachodu na granicy z Federacją Rosyjską” – tłumaczył swoją teorię na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”, w 2020 roku Mearsheimer.

Autorzy listu do władz Uniwersytetu w Chicago żądają wyjaśnienia, czy i ile pieniędzy od Rosji dostał Mearsheimer i domagają się stanowiska uniwersytetu, w którym potępiona zostanie „obecność antyukraińskich ideologii na kampusie”. Kłopoty Mearsheimera nie byłyby może tak głośne, gdyby o tekście profesora nie napisała do swojego półmilionowego grona odbiorców na Twitterze historyczka i publicystka Anne Applebaum. W serii czterech tweetów Applebaum przekonuje, że być może to właśnie tacy akademicy jak Mearsheimer dostarczyli Rosji uzasadnienia dla tej wojny i wszystkich poprzednich. Applebaum nie tłumaczy jednak, jak artykuł amerykańskiego profesora napisany w 2014 roku mógł być źródłem obaw, pretensji, gróźb i roszczeń, jakie Moskwa zgłasza przynajmniej od 1995 roku.

W burzy wokół Mearshemiera zabrakło też miejsca na przypomnienie, że gdy kontrowersyjny profesor Uniwersytetu w Chicago wygłaszał swój wykład w 2015 roku, największym przeciwnikiem dozbrajania Ukrainy był inny znany mieszkaniec tego miasta… prezydent USA Barack Obama.

Cancel, cancel, cancel, cancel…?

Tak jak jednak Mearsheimer znalazł się pod ostrzałem po liberalno-konserwatywnej stronie sporu, tak nie brakowało identycznych emocji i na drugim, lewicowo-progresywnym, biegunie. Gdy w kuriozalnym fragmencie przemówienia z marca Władimir Putin przywołał na swoją obronę przypadek autorki „Harry’ego Pottera” J.K Rowling – amerykański postępowy Twitter szybko orzekł, że to ostateczny dowód nie tylko na uprzedzenia pisarki, o które od dawna ją podejrzewano, ale także jej ideowe pokrewieństwo z reżimem na Kremlu. Putin powiedział bowiem, że tak jak zachodnia opinia publiczna chce „anulować” Rowling za jej wypowiedzi o gender i transpłciowowści, tak i Rosja jest dziś nieuczciwie atakowana przez te same środowiska. Niektórzy, jak się okazuje, wzięli zaproponowane przez Putina porównanie całkiem na serio. Jeden z największych na świecie magazynów LGBTQ nazwał Putina „najwierniejszym fanem J.K Rowling”, który „nie zostawi jej w potrzebie” i orzekł, że prezydent Rosji i angielska pisarka reprezentują tylko dwa odcienie tego samego szowinizmu.

W ciągu dwóch tygodni od rosyjskiej inwazji w polskiej prasie o putinizm i „pożyteczny idiotyzm” udało oskarżyć się osoby z tak różnych środowisk i tradycji, jak wykładowca uniwersytetu Columbia i współtwórca planu Balcerowicza Jeffrey Sachs, były radykalnie lewicowy minister finansów Grecji Janis Warufakis, dziennikarz i współtwórca popularnego ostatnio w Polsce filmu „Don’t look up” David Sirota i węgierska skrajnie prawicowa partia Jobbik. W niektórych przypadkach nie brakowało sprzeczności. Działaczki partii Razem wystosowały przetłumaczony na kilka języków list otwarty, w którym piszą, że „Partia Razem nie popiera sojuszu NATO w jego obecnej formie”, ale jednocześnie zarzucają krytykom NATO… wspieranie Putina. A liberalnym mediom, prezydentowi Bidenowi i Departamentowi Stanu USA wytykają nakręcanie histerii, prowokowanie zaostrzenia konfliktu zbrojnego i utrudnianie ewentualnych negocjacji pokojowych.

fragmenty listu z “Berliner Zeitung” w angielskim przekładzie

W Brukseli wyjątkowo nieudolne na co dzień europejskie organizacje zajmujące się walką z rosyjską dezinformacją poczuły krew i zaczęły zalewać internet infografikami, z których wynikać może, że każda krytyka Europy i Zachodu – czy za politykę walki z pandemią, pobłażliwość dla innych niż Putin dyktatorów, interwencję w Iraku albo kryzys uchodźczy – jest tak albo inaczej umoczona w rosyjskiej propagandzie. A krajowi publicyści dwoili się i troili, by udowodnić, że choćby wspomnienie o innych toczących się na świecie wojnach, o losach uchodźców odbijających się od europejskich drzwi albo hipokryzji Zachodu musi być inspirowane z Kremla.

Na scenie politycznej w Polsce oskarżenia o Putinizm i prorosyjskość zaczęły fruwać z niespotykaną wcześniej częstotliwością. W obliczu wojny politycy powstrzymali się z wzajemnymi zarzutami o rzekome działanie na rozkaz Moskwy zaledwie kilka dni. Rządzący nie zwlekali też, by zakomunikować, że będą używać podobnych podejrzeń i szantaży często i świadomie. 8 marca na sali sejmowej Wiceprezes PiS Henryk Kowalczyk zapytał, czy wypowiedzi posłanki opozycyjnych Zielonych są „sterowane z Moskwy”. Już pod koniec marca Jarosław Kaczyński mówił wprost, że kto nie poprze proponowanych przez rządzących zmian w Konstytucji „ten dokłada się do zbrodni wojennych Putina”. 4 kwietnia Michał Karnowski z tygodnika „wSieci” orzekł, że masakra w Buczy jest „finałem polityki Donalda Tuska”. TVP Info pisze, że działaczka humanitarna i europosłanka Janina Ochojska jest sojuszniczką Łukaszenki i Putina, „powinno aresztować ją ABW” i postawić „zarzut zdrady dyplomatycznej” (zagrożonej w kodeksie karnym karą od roku do dziesięciu lat pozbawienia wolności).

Podejrzenie o „putinizm” zaczęło rozlewać się na tuziny czasami skrajnie odmiennych i wzajemnie sprzecznych postaw – lewicowy pacyfizm i prawicową realpolitik, poparcie dla węgla, ale i „finansowany z Moskwy ekologizm” oraz OZE, podejrzana stała się zbytnia proeuropejskość (bo Niemcy zbudowały Putina), ale i antyeuropejskość (bo rozbijanie jedności kontynentu również służy Putinowi).

Nowa Zimna Wojna musiała przynieść ze sobą nowy makkartyzm. Nawet jeśli – w zgodzie ze znanym cytatem – powtarza się on jako farsa.

Widmo komunizmu, marksizm kulturowy i tęczowe zagrożenie

Mniej znanym aspektem makkartyzmu (tego prawdziwego, z lat 50-tych) jest to, że nie był wymierzony wyłącznie w podejrzanych o komunizm. Makkartyzm był elementem szerszej – nie tylko „czerwonej” – paniki moralnej wśród amerykańskich elit i amerykańskiego społeczeństwa, które po wojnie tym bardziej podejrzliwie spoglądało na różne radykalizmy i mniejszości. Równolegle swoje żniwo zbierała bowiem także „lawendowa panika”: obsesja na punkcie rzekomego zagrożenia ze strony homoseksualistów. Powstawały komisje i raporty mające na celu zbadać „kwestie zatrudnienia homoseksualistów i innych dewiantów seksualnych przez rząd federalny”. Szpiegostwo na rzecz ZSRR było trudno udowodnić przed sądem, ale do podejrzenia o „seksualne perwersje” wystarczyły plotki lub niepokojąco długo utrzymujący się stan kawalerski.

Keep reading with a 7-day free trial

Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.

Already a paid subscriber? Sign in
© 2025 Jakub Dymek
Privacy ∙ Terms ∙ Collection notice
Start writingGet the app
Substack is the home for great culture

Share

Copy link
Facebook
Email
Notes
More