Co Niemcy zrozumiały z Holocaustu?
Władze Niemiec broniąc Izraela, bronią własnej wizji historii i niemieckiej tożsamości - tłumaczy badacz polityki pamięci Sanders Isaac Bernstein.
Miałem plan już nie publikować tego wywiadu ponownie, ponieważ odleżał się jakiś czas od drukowanej premiery w listopadowym numerze tygodnika PRZEGLĄD. Ale sięgnąłem po niego ponownie czytając najświeższe doniesienia o blokowaniu przez niemieckie państwo i jego instytucje wydarzeń poświęconych Palestynie i niewpuszczeniu do Niemiec m.in nowego rektora Uniwersytetu w Glasgow czy byłego ministra finansów Grecji, Janisa Warufakisa.
Ktoś złośliwy mógłby zauważyć, że berlińskie elity świata polityki i nauki próbując bronić Żydów przed antysemityzmem wycofują nagrody dla uznanych autorek żydowskiego pochodzenia, a członkowie organizacji w rodzaju Jewish Voices for Peace są wyprowadzani przez policję z ich własnych spotkań za… (nie zgadniecie) antysemityzm. W tym tempie - żartowała sobie kanadyjska pisarka Naomi Klein - niemieckim władzom wkrótce zabraknie żydowskich autorów do ocenzurowania. Zarazem Berlin, jak każda niemal europejska stolica, musi utrzymywać, że broni jednocześnie praw człowieka, wolności słowa, walczy z dyskryminacją i potępia wszelkie akty przemocy. W tym samym czasie do Hagi (za zbrojenie Izraela i wspieranie łamania prawa na terytoriach okupowanych) chce zaciągnąć Nikaragua.
Jakby to powiedzieć… pomimo upływu czasu poniższy wywiad zestarzał się bardzo dobrze. Dziś, kiedy władze Niemiec zmuszone są do prawdziwej olimpiady w szpagacie - próbując utrzymać jednocześnie niemożliwe do pogodzenia stanowiska - warto przyjrzeć się powodom tej polityki.
W powszechnym wyobrażeniu państwo Izrael powstaje z pomroki Holocaustu. A zatem, skoro państwo Izrael mogło powstać i istnieje, to znaczy, że Niemcy w jakiś sposób już zostali oczyszczeni lub odkupili swoje winy, prawda? (…) Sama niemiecka tożsamość związana jest z istnieniem państwa Izrael. Niemcy mają dwa dowody na to, że ich transformacja się udała i jak daleką drogę przeszli od czasów nazistowskiej przeszłości. Pierwszym jest to, że Żydzi chcą w Niemczech mieszkać. Drugim jest właśnie wsparcie dla Izraela na arenie światowej. I jak się w kółko powtarza tę mantrę, to ona staje się obiegową prawdą. (…) Odpowiedzialnością za antysemityzm trzeba zaś obarczyć migrantów i muzułmanów, a następnie ustawić się w roli tych, którzy będą z kolei Żydów bronić przed antysemityzmem - tłumaczy, jak działa ten mechanizm pamięci mój rozmówca.
Bezpośrednim impulsem dla naszej rozmowy była dla mnie lektura świetnego eseju „Bad Memory” na łamach „Jewish Currents” o tym, jak działa niemiecka polityka pamięci w służbie bycia „moralnym mocarstwem” i do czego potrzebne jest przeniesienie historycznej winy na aktualny konflikt. „Z faktu, że byli najskuteczniejszymi antysemitami w historii Niemcy wyciągnęli wniosek, że sami najlepiej rozumieją antysemityzm. Nie mogąc jawnie głosić nacjonalistycznych idei, przenieśli swoje emocje na państwo Izrael. Palestyńczycy są ubocznymi ofiarami woli samooczyszczenia” - pisali autorzy. Bardzo ten tekst polecam.
Dziękuję za Wasze wsparcie i życzę dobrej lektury!
Jakub Dymek: Przyglądałem się europejskim reakcjom na atak Hamasu na Izrael oraz izraelski odwet i jedno zdanie przykuło moją uwagę. „Bezpieczeństwo Izraela to kwestia niemieckiej racji stanu”, powtarzają kolejni niemieccy politycy z kanclerzem Scholtzem na czele. Prawdę jednak mówiąc, nie wiem skąd się to zdanie wzięło i co w tym kontekście oznacza?
Sanders Isaac Bernstein: Racja stanu to sprawy o znaczeniu fundamentalnym dla państwa. Sam powód, dla którego państwo istnieje. I w tym sensie to Angela Merkel po raz pierwszy w 2008 roku powiedziała przed izraelskim Knesetem te słowa. „Bezpieczeństwo Izraela jest częścią niemieckiej Staatsraison”. Korzenie tego myślenia sięgają oczywiście daleko głębiej, do czasów Adenauera i lat powojennych, gdy państwo Izrael było manifestacją tego, co zostało ze światowego żydowstwa, i z tego faktu wynikał specjalny stosunek Niemiec do Izraela. Po 7 października 2023 Olaf Scholtz powtarza te słowa tym częściej, choć one w sensie prawnym czy zobowiązań Niemiec wobec Izraela nie mają konkretnego wymiaru. Za to są dowodem pewnych związków czy wspólnego uwikłania.
Czyli nie wynika z nich żadne zobowiązanie militarne, polityczne albo innego rodzaju sojusz, tylko są formą ubrania w słowa przekonania o specjalnej symbolicznej więzi współczesnego Izraela i Niemiec?
Można wytłumaczyć to tak. W powszechnym wyobrażeniu państwo Izrael powstaje z pomroki Holocaustu. A zatem, skoro państwo Izrael mogło powstać i istnieje, to znaczy, że Niemcy w jakiś sposób już zostali oczyszczeni lub odkupili swoje winy, prawda? To jeden z wymiarów, w jakich można odczytywać przywiązanie polityków niemieckich do tego myślenia.
Inni tłumaczą to kwestią „przeniesionego nacjonalizmu”. Niemcy nie mogą, przynajmniej oficjalnie, wyrażać dumy ze swojego kraju, jest to dość skomplikowane i niezręczne. Paradoksalnie jednak, w szczególności niemieckie elity i klasa polityczna, mogą wyrażać przywiązanie do izraelskiej państwowości. Choć kwestia tego, kim są w niemieckim kontekście „elity” oczywiście też budzi kontrowersje i jest przedmiotem niekończących się sporów, jak ten wokół słynnego eseju „Niemiecki katechizm” (The German Catechism) profesora Dirka Mosesa.
Dobrze, ale co to wszystko mówi nam o „polityce pamięci” - w Polsce mówimy czasem „polityce historycznej” - która za tym stoi?
Powojenna niemiecka tożsamość została zbudowana na rozliczeniu z Holocaustem. A tym bardziej kwestia ta nabrała znaczenia po zjednoczeniu Niemiec. Jest na to całe słowo - Vergangenheitsbewältigung, które oznacza przepracowanie przeszłości. To daje przekonanie, że Niemcy „przepracowując przeszłości” budują swoją narodowa tożsamość, wyciągają lekcje, są narodem, który znajduje właściwe odpowiedzi na trudne pytania i nie boi się konfrontacji z najmroczniejszymi elementami swojej przeszłości.
To z tego wynika konieczność upamiętniania ofiar Holocaustu i utożsamienia się z jego ofiarami, w szczególności ofiarami żydowskimi. Zaznaczmy: ta pamięć szczególnie dotyczy Żydów, a w mniejszym stopniu ofiar innych wyznań czy narodowości. Choć to jeszcze samo w sobie da się wytłumaczyć. Ale zarazem pamięć ta jest kompletnie obojętna wobec tego, czego chcą, co myślą i jak sami postrzegają historię współcześnie mieszkający w Niemczech Żydzi.
I jak to się obawia dziś?
Warto wspomnieć głośną telewizyjną wymianę między słynną pisarką Deborą Feldman, autorką książki (zaadaptowanej później na serial) „Unorthodox”, i Robertem Habeckiem, aktualnym wicekanclerzem Niemiec. I ona wytknęła mu, że Żydzi i Izrael to niekoniecznie to samo, że wcale nie trzeba wiązać niemieckiego poczucia winy wobec Żydów z bezkrytycznym poparciem działań Izraela. I dodała, że jedyna sensowna lekcja z Holocaustu to ta o uniwersalnym wymiarze: prawa mniejszości muszą być chronione wszędzie. Na co Habeck odparł, że ceni jej przekonania moralne, ale on jako przedstawiciel państwa niemieckiego nie może zająć podobnego stanowiska.
To znaczy, że Niemcy nie mogą sobie pozwolić, żeby nie wspierać Izraela?
Tak. Niemcy zapłaciły Izraelowi reparacje. Sama niemiecka tożsamość związana jest z istnieniem państwa Izrael. Niemcy mają dwa dowody na to, że ich transformacja się udała i jak daleką drogę przeszli od czasów nazistowskiej przeszłości. Pierwszym jest to, że Żydzi chcą w Niemczech mieszkać. Drugim jest właśnie wsparcie dla Izraela na arenie światowej. I jak się w kółko powtarza tę mantrę, to ona staje się obiegową prawdą. Nawykiem, który kształtuje bieżące działania w polityce.
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.