Co mogą sankcje gospodarcze? Bardzo dużo. Ale nie mają niestety mocy magicznych. A z biegiem czasu – im dłużej trwa wojna Putina i im więcej koszmarnych obrazów z Ukrainy dociera do Europy – zaczynamy domagać się właśnie tego. Europejscy decydenci i opinia publiczna zdają się zaś zachowywać, jak gdyby ekonomiczne środki nacisku na Rosję miały moc cofania czasu, przemiany umysłów i zatrzymywania kul w locie. Rzeczywistość jest jednak odległa od tego życzeniowego myślenia.
Masakry cywilów już się dokonały, a o ich pełnej skali dowiemy się pewnie z czasem więcej – ostrzejsze sankcje nie powstrzymają już brutalności i rozlewu krwi, jaki zawsze towarzyszy wojnom. Do wycofania się rosyjskich wojsk z Kijowa i północnej Ukrainy doprowadziło fiasko próby zdobycia stolicy i zdecydowany opór dozbrajanych przez Zachód ukraińskich sił zbrojnych, ale nie presja gospodarcza na Rosję. Gdyby pochód wojsk rosyjskich był tak błyskawiczny i skuteczny, jak wyobrażał sobie to być może rosyjski dyktator, widmo nawet najostrzejszych gospodarczych sankcji nie zmusiłoby go do odstąpienia od Kijowa. Wizja wywiezienia Zełeńskiego w kajdanach i posadzenia go przed kamerami kremlowskiej telewizji była pewnie w oczach Putina warta zaryzykowania dowolnie ostrych gospodarczych retorsji ze strony Zachodu. Ten diaboliczny scenariusz się nie powiódł, ale nie jest to raczej zasługą wycofania się z Rosji McDonaldsa i H&M.
Sankcje w krótkim terminie doprowadziły na razie również do zwiększenia, a nie osłabienia poparcia dla Władimira Putina i zwiększyły (tym bardziej podkręcaną przez propagandę w samej Rosji) niechęć do USA. Według badań centrum Lewady (ośrodka uznawanego przez Kreml za „obcego agenta”, więc nie reżimową agencję badań opinii publicznej) poparcie dla Putina sięgnęło w marcu 81% (najwięcej od aneksji Krymu w 2014 roku). A niechęć do USA deklaruje 71% procent obywateli Federacji Rosyjskiej – to drugi najwyższy odsetek od dekady. I to wszystko pomimo tego, że duża część rosyjskiego społeczeństwa uważa, że sankcje ich dotkną i są problemem.
Dla nikogo nie powinno być to zaskoczeniem. Sam prezydent Biden przecież przygotowywał opinię publiczną na to, że sankcje mogą odnieść skutek co najwyżej w średnim – nie krótkim – planie czasowym. Dziś mówi się nawet o reżimie perma-sankcji, trwałej izolacji Rosji przez USA, dopóki rządzić nią będzie Putin. Ale perma-sankcje to też w pewnym sensie porażka: jeśli trzeba utrzymywać je w nieskończoność, to również oznacza… że nie przyniosły zamierzonych skutków.
Sankcje i co dalej?
Dzisiejsze przekonanie o słuszności i potrzebie sankcji jest zrozumiałe z etycznego punktu widzenia – i stanowi miernik oburzenia i niezgody świata Zachodu na rosyjską agresję. Już samo to pokazuje, że od czasu inwazji Putina na wschód Ukrainy w 2014 roku sporo się zmieniło. Ale sankcje gospodarcze nigdy nie były tak naprawdę powszechnie cenione, nie były popularne wśród badaczy relacji międzynarodowych i historyków, budziły duży opór zarówno na lewicy, jak i prawicy. W mainstreamowej „POLITYCE” można było napisać w 2014 roku, że sankcje „to najbardziej przeciwskuteczny instrument znany dyplomacji” i stwierdzenie to nie budziło kontrowersji. Przekonanie o nieskuteczności sankcji było do niedawna – choć z pewnymi wyjątkami – dominujące. Stanowisko odwrotne to rzecz bardzo, bardzo świeża – dopiero 24 lutego spowodował, że politycy świata Zachodu, znów są zwolennikami ostrych sankcji i wierzą (lub mówią, że wierzą) w ich skuteczność.
Nie ma kontrowersji co do tego, ża sankcje mogą być potężną i dotkliwą dla uderzonego bronią. W 2011 roku prezydent USA Barack Obama wezwał do ustąpienia syryjskiego dyktatora Baszszara al-Asada – wkrótce sankcje, jakie objęły Syrię, rozwaliły w pył gospodarkę kraju i w połączeniu z późniejszą wojną domową doprowadziły do skurczenia się PKB o 3/4 w ciągu pięciu lat. To więcej niż, jak liczą niektórzy… straty, jakie poniosły hitlerowskie Niemcy lub zbombardowana przy użyciu bomb atomowych Japonia po II wojnie światowej. Inne szacunki mówią, że PKB Rosji po inwazji na Krym skurczyło się o 40% w ciągu dwóch lat, podobnie stało się w przypadku Iranu po sankcjach wprowadzonych przez Trumpa. Nikt więc nie mówi (lub nie powinien mówić), że sankcje nie szkodzą. Bo to robią akurat bardzo dobrze. Ale czy zmieniają politykę? To inne pytanie.
Eksperci zgadzają się, że najważniejsze w użyciu sankcji jest jedno: wiedza po co i do czego chce się ich użyć. Inaczej efekty mogą być odwrotne od zamierzonych. Jak pokazuje obecna sytuacja: w świecie Zachodu nie ma zgody nawet co do podstawowych faktów. Czy sankcje (a także późniejsze embargo na surowce) mają doprowadzić do rozmów pokojowych? Do trwałego wykluczenia Rosji ze wspólnoty międzynarodowej? Zmiany władzy na Kremlu? A może energetycznej transformacji Europy i wysłaniu groźby, która dotrze do Pekinu? Uzasadnienia zmieniają się regularnie i potrafią sobie nawzajem przeczyć. Na razie – jako UE i umowny „świat demokratyczny” – bardzo chcemy ostrych sankcji, nawet jeśli nie jesteśmy zgodni, jakich i dlaczego.
Historia uczy – nawet jeśli jest to lekcja trudna dziś do przyjęcia – że sankcji łatwych, szybkich i skutecznych nie udało się wprowadzić prawie nigdy. I że czasami wołanie o sankcje jest formą rytuału. A politycy i opinia publiczna krzyczy „sankcje”, bo woli to niż milczenie w obliczu zbrodni.
Największy straszak
Pod koniec stycznia 2022 roku Nicolas Mulder, profesor uniwersytetu Yale, opublikowal „The Economic Weapon” – czyli „broń ekonomiczna” – książkową historię genezy sankcji gospodarczych. Lub właśnie „broni” albo „blokady gospodarczej”, jak ten instrument wojny i polityki kiedyś nazwano. Książka Muldera nie dotyczy najciekawszych i najbardziej współczesnych przykładów użycia sankcji – ani Zimnej Wojny, ani XXI wieku – ale właśnie początków ich stosowania na arenie międzynarodowej sto lat temu.
Książka Muldera ukazała się w doskonałym czasie. Nie tylko dlatego, że zainteresowanie sankcjami stało się powszechne, a prawie każdy uważa się za eksperta czy ekspertkę w tej dziedzinie. Ale czas dla tej książki jest dobry, ponieważ opisana w niej odległa i raczej zapomniana historia pozwala dobrze pokazać ryzyko pewnych pułapek czy skrótów myślowych, w jakie wpadamy dzisiaj. „Economic weapon” pokazuje bowiem, że szczególnie w ostatnich latach wytworzyliśmy sobie wokół pojęcia sankcji kilka różnych mitów i złudzeń, których wcale nie mieli sto lat temu pomysłodawcy użycia blokady gospodarczej jako narzędzia walki.
Trzy najważniejsze moim zdaniem mity wokół sankcji to przekonanie, że jest to narzędzie: łatwe i tanie, skuteczne oraz uniwersalne – magiczne właśnie – w swoim działaniu. Prawda jest inna. Oto dlaczego wszystkie te przekonania bardziej szkodzą nam, niż pomagają w postawieniu tamy Rosji i jak wpływają na współczesne myślenie.
Mit pierwszy: tanie i łatwe jak meble z IKEI
Pierwszy mit mówi, że sankcje to rozwiązanie proste i bezkosztowe. Myślenie to podpowiada, że wystarczy pstryknąć guzikiem i natychmiastowo odciąć gospodarkę bandyckiego państwa od dostaw surowców, światowych przepływów finansowych, rynku broni i tak dalej. Rzeczywiście, dziś, w czasach gospodarki cyfrowej, jest to łatwiejsze niż kiedykolwiek. A światowe banki oraz instytucje finansowe naprawdę mają do dyspozycji sankcje „na kliknięcie myszką”. Jest to też względnie łatwe tak długo, jak mówimy uderzeniu w światowych pariasów albo stosunkowo łatwych do izolacji wysp. Ale prawie nigdy rzeczywistość nie wygląda tak, jak na tym oczyszczonym ze wszystkich komplikacji, kłopotów i niejasności obrazku.
Twórcy sankcji wiedzieli, że groźba ich użycia musi być straszna, potworna wręcz. Woodrow Wilson pisał, że sankcje powinny zdławić u agresora wolę walki, tak jak pozbawia się tlenu duszonego człowieka. Mulder pisze, że dopóki nie powstała broń jądrowa, blokada gospodarcza i wywołany nią głód miał być największym, większym nawet niż gazy bojowe i naloty bombowe, straszakiem – bronią masowego rażenia – w rękach mocarstw. Politycy tamtej epoki wiedzieli też, że zastosowanie sankcji ma nieść skutki idące na pokolenia naprzód, „a pokolenia niedożywionych matek będą rodzić chore i słabe dzieci”. Siła sankcji nie była dowodem sadyzmu czy bezduszności rzadzących, ale przekonania, że tylko narzędzie potworniejsze niż wojna jest w stanie skutecznie powstrzymać państwa przed wszczynaniem wojen.
Dzisiejsze myślenie o sankcjach jako o czymś prostym i tanim – co ujawnia się w potocznym użyciu tego słowa „sankcje na Nord Stream”, „sankcje na chińską technologię”, „sankcje Brukseli na rząd PiS” – przeczą tej logice. Albo sankcje są straszne i służą jako groźba, albo są normalnym, codziennym wręcz, elementem polityki handlowej i elementem nacisku. Jedna i druga rzecz nie może być jednak prawdziwa jednocześnie.
Oczywiście sankcje nigdy też nie są bezkosztowe dla tych, którzy je nakładają – choć dopóki karze się w ten sposób gospodarki małe i słabe, koszt dla światowych potęg jest nieodczuwalny. Ale blokowanie portów, zatrzymywanie ruchu handlowego, wycofywanie się biznesu, walka z przemytem, koszt substytucji importu i inne tego typu środki też kosztują. A zdarzało się, że państwa podtrzymujące blokadę musiały dosłownie kraść towary zmierzające do sankcjonowanego państwa, latami trzymać je w magazynach, pilnować ich i patrolować cudze granice. Wiemy już na pewno, że zupełnie symboliczne bojkoty konsumenckie albo wycofanie się światowych marek z rosyjskiego rynku ani de facto nie zasługuje na nazwę sankcji, ani tym bardziej nie pełni ich funkcji.
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to To nie jest blog. to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.