Bullough: Jak stworzyliśmy rosyjską agresję
Wiele grzechów obciąża Putina, ale i nasze elity nie powinny mieć spokojnego sumienia – mówi mi autor książek o globalnym wpływie oligarchii.
Gdy zapytasz kogoś w Polsce, kto pomaga Rosji i Putinowi, usłyszysz w odpowiedzi znaną listę nazwisk: Angela Merkel, Emmanuel Macron, Łukasz Warzecha i Noam Chomsky. Gdy jednak zapytasz, kto NAPRAWDĘ pomaga rosyjskiej kleptokracji i Putinowi – korumpować zachodnich polityków i elity, omijać sankcje, prać brudne pieniądze, ukrywać majątki i nic nie robić sobie z krępujących zwyklych śmiertelników zasad – usłyszysz zazwyczaj ciszę. Kto przecież zna nazwy kancelarii prawnych, firm consultingowych, prestiżowaych agencji PR i spółek zarejestrowanych w rajach podatkowych, które zajmują się tym wszystkim? Brudna robota udaje się przeciez najlepiej w sekrecie.
Te ksiązki wypełniają lukę niewiedzy. W „Krainie Szmalu”, a dziś w „Kamerdynerze Świata” Bullough pokazuje prawdę, która była oczywista dla każdego, kto chciał widzieć. Dziennikarz przybliża w nich, jak sztuczki prawne, raje podatkowe i wygoda prania pieniędzy na globalną skalę umożliwiły najpierw powstanie postsowieckiej kleptokracji, a później agresji. I jak rozkradanie biednych państw nie byłoby możliwe, gdyby nie ochrona tego procederu ze strony stolic światowego sektora finansowego i przyzwolenia ze strony demokratycznych przywódców.
„Wspieraliśmy w Rosji budowanie systemu opartego na złodziejstwie, rozkradaniu narodowego majątku i bezkarności – a naturalnie potem nastąpiło przejście od bandyctwa do agresji. Wiele grzechów obciąża Putina, ale i nasze elity nie powinny mieć spokojnego sumienia.” – mówi mi Bullough.
Zapraszam do lektury!
Wywiad ukazuje się również po angielsku na stronach ASPEN Review Central Europe, a w języku polskim w tygodniku PRZEGLĄD w moim nowym cyklu GLOBALNY PUNKT WIDZENIA.
Jakub Dymek: W swoich wywiadach powtarza pan zdanie, które mogłoby zszokować wiele osób w Polsce. „My już nie finansujemy agresji Putina na Ukrainę, ale to my ją stworzyliśmy".
Oliver Bullough*: Oczywiście nie przekonuję, że ktokolwiek inny niż sam Władimir Putin odpowiada za swoje czyny. I swoje zbrodnie. Ale kremlowski system nie istniałby bez gościnności zachodnich stolic gotowych zaoferować rosyjskim elitom swoje pałace, jachty i dyskretne konta bankowe. Rosja nie jest zamkniętym autorytaryzmem z XX wieku, a Moskwa mogła szczodrze czerpać z zachodnich rynków finansowych, rajów podatkowych i ich przywilejów.
Ludzie, którzy pomogli złodziejom przeistoczyć się w oligarchów, a oligarchom w filantropów i przedsiębiorców to prawnicy, bankierzy, specjalisci od wizerunku i zarządzania reputacją. I to nie „ludzie Putina". Mówię o mieszkańcach Londynu, nie Moskwy. Oni byli gotowi sprzedać swoje usługi każdemu, kto dość zapłacił. I tak uzupełniają się jedni i drudzy. Specjaliści od złodziejstwa, rozboju i mordu spotkali specjalistów od zamiany owoców tych przestępstw w rodzinne fortuny, szanowane fundacje filantropijne i międzynarodowe firmy. Dziś nie można już zaprzeczać, jak koszmarnym błędem Wielkiej Brytanii, a Londynu w szczególności, było sądzić, że te pieniądze dostajemy za nic.
Za nic?
Panowało przekonanie, że pranie pieniędzy światowej – bo przecież nie wyłącznie rosyjskiej – oligarchii nie ma efektów ubocznych. Słowem, że spełnianie zachcianek globalnej kleptokracji nie tylko nie będzie miało negatywnych konsekwencji dla nas, ale też że nie będzie miało większego wpływu na światową politykę. Oczywiście dziś w Ukrainie widzimy, jakie są tego konsekwencje. Wspieraliśmy w Rosji budowanie systemu opartego na złodziejstwie, rozkradaniu narodowego majątku i bezkarności – a naturalnie potem nastąpiło przejście od bandyctwa do agresji. Wiele grzechów obciąża Putina, ale i nasze elity nie powinny mieć spokojnego sumienia.
Jak to w największym skrócie działa?
Jeśli jesteś bogaczem z Rosji – albo Kazachstanu, Malezji, Nigerii – i nie ma instytucji, które mogą cię powstrzymać, ukraść da się prawie wszystko. Na czym polega rola Londynu? Gdy przeniesiesz tam swoje – to znaczy ukradzione przez ciebie – pieniądze, to nikt nie może ukraść ci ich z powrotem. Dajemy złodziejom najlepsze, co może być: mogą kraść u siebie i korzystać z ochrony państwa prawa u nas.
W debacie publicznej ilekroć trzeba skrytykować kogoś za zbyt łagodne stanowisko wobec Rosji, zawsze pada jednak na Niemcy albo Francję, nigdy na Wielką Brytanię. Dlaczego?
To dobre pytanie. Po części dlatego, że politycy z WIelkiej Brytanii od dawna byli głośniejsi w potępianiu Rosji, niż na przykład niemieccy.
Ale jednocześnie brali od Rosjan pieniądze.
Na tym polega sztuczka! Brytyjscy politycy pilnowali tego, żeby głosić ostre poglądy podczas szczytów NATO i na róznych spotkaniach międzynarodowych. W tym samym czasie nie mieli problemu, żeby ich ojczyzna wyciągała pod stołem rękę po brudne – również rosyjskie – pieniądze. Jaka była wymówka? Gdy będziemy brać od nich kasę, to ich ucywilizujemy, oni nauczą się działania międzynardowych rynków, światowej gospodarki i biznesu. „My tych ruskich dzikusów udomowimy, zobaczycie". W rzeczywistości nic podobnego się nie stało. Jedyne, co udało się zrobić, to dać złodziejom jeszcze wiecej narzędzi do okradania ich własnych państw i społeczeństw. Tego rodzaju naiwność można było wytłumaczyć w latach 90-tych – ale na pewno nie dziś.
Sam pan w jednej ze swoich książek przyznaje, że w to wierzył. Że wolny rynek i międzynarodowe instytucje finansowe zdemokratyzują Rosję i obszar poradziecki.
Oczywiście. Na swoją wymówkę mam to, że byłem wówczas dzieciakiem. W Polsce na przykład, pomimo trudów i wyrzeczeń transformacji, udało się to. Jesteście dziś członkiem klubu państw Zachodu. My jednak rzeczywiście kiedyś wierzyliśmy, że w krajach byłego ZSRR stanie się to samo, co w Polsce, Czechach czy państwach nadbałtyckich. To była naiwność, ale wynikająca z optymizmu. Nie brakowało jednak ludzi, którzy byli w cudzysłowie „naiwni" dużo dłużej niż było trzeba – bo im się to opłacało. Opłacało się „wierzyć", udawać wiarę, że czego potrzeba Rosji do demokracji, to jeszcze trochę wolnego rynku i jeszcze trochę biznesowej współpracy po stronie Zachodu. Ci ludzie głosili takie poglądy, bo czerpali z tego korzyści. I ich nie wybiło z tego przekonania nawet morderstwo Litwinienki – który był obywatelem Wielkiej Brytanii i które dokonało się na terenie Wielkiej Brytanii. Ich spokoju nie zmąciło później też wiele innych drastycznych rzeczy.
Dlaczego to właśnie Wielka Brytania – a nie Francja, Holandia albo Niemcy – stała się ulubionym miejscem oligarchów i stolicą brudnych pieniędzy?
Zjednoczone Królestwo i Londyn w szczególności były jako centrum imperium wyjątkowo predysponowane do tej roli. Gdy imperium zaczęło kruszeć, to nie znaczy, że przestały istnieć biznesowe, gospodarcze i finansowe więzi oplatające dawne kolonie i i metropolię. W jakimś sensie po upadku Imperium Brytyjskiego trzeba było znaleźć sobie inne źródło przychodów. Rządzące krajem elity postanowiły użyć swoich kontaktów, wiedzy i umiejętności – i prędko odkryli, że pomaganie innym w rabowaniu peryferiów jest kolejnym sposobem na czerpanie korzyści z dawnych kolonii. „Skoro mamy w kradzieży takie dlugie doświadczenie, dlaczego nie pomóc innym kraść i jeszcze samemu pobierać prowizję?" – pomyśleli. I nowi oligarchowie, nowa elita dawnych kolonii, wprowadziła się dosłownie do tych samych willi i pałaców, które wcześniej zajmowała elita kolonialna. A Londyn w tym pomógł.
Ile kroków dzieli zatem skorupmowanego kacyka albo szemranego oligarchę od szanowanego filantropa i członka Izby Lordów?
Zaskakująco niewiele. Co prawda w Wielkiej Brytanii mamy zaledwie jednego milionera rosyjskiego pochodzenia, który jest członkiem Izby Lordów. Mowa o lordzie Jewgieniju Aleksandrowiczu Lebiedjewie. Ale oczywiście istnieje u nas cały przemysł, który ma pomóc człowiekowi, który na przykład zdobył majątek w podejrzanych okolicznościach, przeistoczyć się w filantropa, przedsiębiorcę czy arystokratę.
Nie można tego zakazać?
To nie takie proste [śmiech]. Można próbować jednak do tego zniechęcać. Ale w Wielkiej Brytanii sektor finansowy jest olbrzymi – mowa nie tylko o bankierach i prawnikach, ale prywatnych odrzutowcach i jachtach, nieruchomościach i architektach, o kolekcjach sztuki i muzeach oraz uniwersytetach, które wszystkie w tym uczestniczą albo obsługują świat finansów. Wszystko jest na sprzedaż, jeśli jest klient. I nie wszystko jest nielegalne, przeciwnie: większość z tych rzeczy jest całkowicie legalna. Problemem są pieniądze, które najcześniej legalne nie są. Mało kto też zajmuje się śledzeniem ich pochodzenia. To jest problem.
Jak to rozwiązać?
Potrzebujemy wzmocnienia i wielkiego dofinansowania naszych służb i policji, aby byli w stanie zmierzyć się z fortunami oligarchów i całym przemysłem ukrywania majątków. Inaczej nie będziesz w stanie tego ograniczyć bez odcinania Wielkiej Brytanii od świata. A to, jak wiemy, raczej się nie wydarzy.
I dlatego pisze pan, że obwinianie Rosjan albo Ukraińców za korupcję w ich ojczyznach jest o tyle bez sensu, że nie byłoby tej korupcji na podobną skalę gdyby nie ochocza pomoc z zewnątrz?
Dokładnie. Pomysł, że Ukraina, Argentyna czy Nigeria to skorumpowane kraje opiera się na kompletnym nierozumieniu, jak dziś działa korupcja. Korupcja jest dziś procesem w całości transgranicznym. Mówiąc wprost: pieniądzy pochodzących z korupcji w wielkiej mierze w Ukrainie, Argentynie, Malezjii czy Nigerii już dawno nie ma. One zmieniły lokalizację przynajmniej parę razy i wylądowały gdzie indziej. I to wciąż sa brudne pieniądze. Tylko my nie nazywamy państw, gdzie trzyma się te brudne pieniądze, skorumpowanymi. A czy to nie logiczne? Państwa, które przetrzymują zrabowane, pochodzące z korupcji fortuny, również powinniśmy oznaczać w międzynarodowych rankingach jako skorumpowane. To trochę jakby krytykować ulicznych dilerów, ale nie potępiać bossów mafii narkotykowej.
A o ile byłoby trudniejsze okradanie własnego państwa, gdyby nie raje podatkowe, możliwości prania pieniędzy i wszystkie te operacje, o których pan pisze?
Nie byłoby niemożliwe. Korupcja istnieje od kiedy istnieje na tym świecie władza. Ale rzeczywiście: co byś zrobił z fortuną pochodzącą z grabieży dobra wspólnego bez możliwości ukrycia jej za granicą w jakimś gościnnym kraju? Mógłbyś zakopać w ziemi, schować w skarbu, albo zacząć coś budować. Tak przecież powstawały cale cywilizacje! Najpierw ktoś przywłaszczył sobie dosłownie wszystko – ale później musiał jednak zacząć coś z tymi pieniędzmi robić, ludzie pracowali na jego zachcianki, tworzyła się gospodarka. Ktoś te pałace i zamki dla panów budował. Problem z rajami podatkowymi jest oczywiście taki, że pożytku z tych pieniędzy nie będzie nawet za milion lat.
Dawni amerykańscy miliarderzy w XIX i XX wieku byli z dzisiejszej perspektywy również oligarchami, ale jednak coś po sobie zostawili – inwestowali w koleje, fundowali muzea, dzieki ich pieniądzom kręciła się gospodarka. Nic podobnego nie miałoby miejsca, gdyby całą swoją fortunę ulokowali w kilku rezydencjach w Londynie, prawda?
Publiczne oburzenie skupia się jednak nie na globalnej korupcji i temu jak raje podatkowe pomagają finansować zbrodnie i wojny. Gdy ktoś napisze głupiego tweeta o Ukrainie, wściekłości w internecie nie ma końca. Gdy prestiżowa kancelaria prawna albo firma konsultingowa pomaga Putinowi omijać sankcje albo jakiemuś ukraińskiemu oligarsze rozgrabiać własny kraj – nawet o tym nie słyszymy.
Bo oburzenie jest łatwiejsze? Gdy jakiś głupek z prawicy albo lewicy udzieli żenującego wywiadu, a fragmenty wylądują na Twitterze, wszyscy możemy się z niego pośmiać. Ale gdy chodzi o przepływy pieniędzy, powiązania są dużo bardziej skomplikowane. I niełatwo o tym pisać. Ludzie, o których rozmawiamy, są potężni, bogaci i mściwi. Jeśli będziesz pisał o nich ostro i odważnie, pozwą cię. Ta tematyka nie nadaje się na 20-sekundowy klip wideo albo liczący 280 znaków wpis na Twitterze. Choć w ostatnim roku i tak rozmawiamy o praniu pieniędzy, korupcji, omijaniu sankcji i ukrywaniu majątków więcej niż kiedykolwiek.
Powinniśmy przestać pouczać innych o prawach człowieka i korupcji, skoro sami bierzemy pieniądze od reżimów łamiących prawa człowieka i pomagamy okradać biedniejsze społeczeństwa?
Nie, nie powinniśmy porzucać wartości demokracji, praw człowieka i praworządności – to nie tak, że jedyne co ma Zachód do zaoferowania, to hipokryzja. Ale fakt: jeśli chcemy pomóc na przykład Ukrainie, to jedną z pierwszych rzeczy poza dostawami broni powinno być zablokowanie przepływu ukradzionych w Ukrainie pieniędzy do Europy. Trochę jak z przysięgą Hipokratesa: „po pierwsze nie szkodzić". Tu Zachód ma jeszcze swoje do zrobienia.
*Oliver Bullough – pochodzący z Walii pisarz i dziennikarz, zajmuje się Rosją, krajami poradzieckimi i międzynarodową przestępczością finansową. Autor książek m.in „Kraina Szmalu" i „Ostatni Rosjanin". Prowadzi bloga na stronach codastory.com. Jego najnowsza książka „Kamerdyner świata" ukaże się niebawem w języku polskim nakładem wydawnictwa W.A.B.