Bastani: Żądam luksusów dla ludu
Dość języka wyrzeczeń, odmawiania sobie przyjemności i poświęceń. Przyszłość to prywatny dobrobyt i publiczny luksus dla wszystkich – mówi mi autor „W pełni zautomatyzowanego luksusowego komunizmu".
Sztuczne mięso, kosmiczne górnictwo, inżynieria genetyczna i publiczne usługi wspomagane sztuczną inteligencją. Aaron Bastani, brytyjski publicysta i autor, przekonuje, że jedyny scenariusz przyszłości, o jaką warto walczyć, to luksus dla wszystkich, jaki umożliwi kolejna wielka przemysłowa rewolucja. Musimy podjąć walkę z technologicznymi monopolami i sprawić, by postęp, innowacje i wielki dobrobyt, jaki tworzą nowoczesne technologie zaczął służyć wszystkim. A nie – jak dziś – garstce Elonów Musków i i tak już przebogatej Dolinie Krzemowej.
Jego manifest „W pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm” ukazał się właśnie w Polsce nakładem wydawnictwa ekonomicznego Heterodox, a my rozmawiamy także o tym, czy warto bronić słowa „komunizm”, czy Europa powinna się zbroić i dlaczego zdaniem Aarona Polska ma dziś większy potencjał niż Wielka Brytania.
Rozmowa ukazała się również w tygodniku PRZEGLĄD, nr 53/2022 w ramach mojego nowego cyklu GLOBALNY PUNKT WIDZENIA.
Jakub Dymek: Obiecywano nam w XXI wieku latające samochody i kolonie na księżycu, a mamy Facebooka, kryptowaluty, a teraz jeszczę tę sztuczną inteligencję, która generuje niepokojąco autentyczne wypowiedzi na każdy temat. Co poszło nie tak?
Aaron Bastani: To kolejny dowód na to, jak próżnym zadaniem jest prognozowanie przyszłości. Ale świat naprawdę poszedł w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat do przodu. Nawet jeśli nie zawsze w kierunku, jakiego byśmy oczekiwali. Moja babcia urodziła się w 1926 roku – jest członkinią pokolenia, które przyszło na świat, gdy populacja planety liczyła 2 miliardy ludzi. Ludzkości dojście do pierwszego miliarda zajęło 200 tys. lat. Następnie 120 lat dojście do kolejnego. A potem, własnie w ciągu życia mojej babci – która wciąż jest z nami, ma 96 lat! – populacja planety zwiększyła się czterokrotnie. Życie ludzi zmieniło sie nie do poznania – w roku urodzenia mojej babci Hitler i Roosevelt nie byli nawet u władzy, a panowanie brytyjskiego imperium rozciągało się na jedną czwartą globu. To więc pokazuje nam...
...ile może się na świecie zmienić w ciągu życia jednej osoby?
Tak. W czasach dzieciństwa mojej babci nie było penicyliny, silnika odrzutowego i telewizji – nie mówiąc oczywiście o internecie czy sztucznej inteligencji. Spróbujmy więc spojrzeć na postęp w tej perspektywie – co zmieniło się, od kiedy na świat przyszła moja babcia. Zgadzam się więc, że wielu wizji społeczeństwa przyszłości, jakie obiecywano nam w latach 60-tych czy 70-tych, nie udało się zrealizować. Ale to też nieprawda, że dziś żyjemy w czasach jakiegoś technologicznego zastoju czy inercji. Dam ci inny przykład. Rozmawiałem z szefową działu badań i rozwoju w Modernie, tych od szczepionek. Zapytałem jej o rozwój szczepionki na raka w oparciu o tę samą technologię, która pomogła opracować szczepionki na COVID. I ona mówi, że wprowadzimy ją do użytku jeszcze w latach dwudziestych XXI w. Czyli mówimy o szczepionce na raka do końca tej dekady!
Nie powinniśmy zatem – szczególnie na lewicy – ignorować tych niezwykłych osięgnięć nauki, jakie dzieją się na naszych oczach.
Każdy się zgodzi, że szczepionki są potrzebne. Problem chyba polega raczej na tym, że współczesny cyfrowy kapitalizm tworzy tak wiele wynalazków i innowacji, których nikomu nie służą. Kolejne sposoby na to, by spekulować różnymi aktywami i nie inwestować ani grosza w realną gospodarkę.
I to nie tylko kryptowaluty, o których wspomniałeś, ale także wirtualna rzeczywistość Facebooka – „metawersum". Szczerze nie rozumiem, w jaki sposób przeniesienie kolejnych rzeczy do wirtualnej rzeczywistości ma niby przynieść tę rewolucję w handlu i biznesie. Ale w takich momentach warto wrócić do lektury Neila Postmana, który w „Technopolu" pisał o trzech fazach cywilizacyjnego rozwoju. Najpierw uczymy się używać narzędzi, potem zaczynamy przy pomocy tych narzędzi sami rządzić, a na końcu to narzędzia – technologia – rządzi nami. Ale to podejście, które mówi, że nic się z tym nie da zrobić – możemy sie tylko pogodzić – jest stosunkowo nowe.
To znaczy: współczesny człowiek akceptuje to co mu Dolina Krzemowa zaoferuje i nie zastanawia się nad tym, czy ma to sens?
Jak piszą w „Narodzinach Wszystkiego" David Graeber i David Wengrow nie brakowało w historii ludów, które opanowały rolnictwo – całkiem skomplikowaną technologię, przyznajmy! – by je porzucić za kilka stuleci. Myślą sobie: owszem, ma to rolnictwo sporo zalet, ale nie do końca nam odpowiada. My wiemy już z badań archeologicznych, że ludy łowiecko-zbierackie miały silniejsze kości i zdrowsze kręgosłupy, żyli dłużej i w mniejszym znoju niż ludy osiadłe. To niezwykłe, gdy o tym pomyślisz. Kilka tysięcy lat temu „prymitywni" ludzie nie bali się porzucić swojego trybu życia i technologii – co pokazuje, że mieli do niektórych spraw ewidentnie dużo bardziej dojrzały stosunek niż my.
I dlatego proponujesz ludziom „w pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm"?
Żyjemy w czasach niepokojów, olbrzymich nierówności, kryzysu klimatycznego. Społeczeństwa się starzeją i piętrzą się wyzwania demograficzne, mamy niski wzrost i wysoką inflację, a przed nami stoi ryzyko zaniżania zatrudnienia lub zabierania miejsc pracy przez postępującą automatyzację. Możemy dołożyć do tego problemy ze zdrowiem psychicznym, które z dużym prawdopodobieństwem są pogłębiane przez nadużywanie smartfonów i całą cyfrową infrastrukturę komunikacyjną. Ludzie z lewicy, prawicy i centrum zgodzą się, jak sądzę, że coś jest na rzeczy. Że to chyba nie przypadek, ale technologiczny rozwój naszej cywilizacji doprowadził nas do tego kryzysowego miejsca, w którym jesteśmy. Chciałbym pokazać, że możemy – i powinniśmy – wykorzystać ten technologiczny postęp do uwolnienia naszego potencjału. Jestem optymistą jeśli chodzi o to, co moglibyśmy zrobić.
A luksus?
Musimy zrozumieć, że będziemy zdolni wykorzystać potencjał technologii wyłącznie gdy posłuży on prywatnemu dostatkowi i publicznym luksusom. Już tłumaczę. Na przykład ogromne zbiory danych i sztuczna inteligencja mogą w pełni i z korzyścią posłużyć społeczeństwu, gdy realizują zadania publiczne. Algorytmy mogą na przykład posłużyć do zarządzania transportem zbiorowym i kierowaniem miejskich autobusów tam, gdzie są najbardziej potrzebne. To jest moim zdaniem większa korzyść ze sztucznej inteligencji niż prywatny samochód z komputerem w roli kierowcy. Dlatego mówię o potrzebie publicznych luksusów.
Idę wbrew przekazowi lewicy, która przyzwyczaiła już ludzi do języka wyrzeczeń, oszczędzana, odmawiania sobie przyjemności. Dość! Chcemy polityki obfitość. Żądam luksusów dla ludu.
A teraz kwestia "komunizmu".
No właśnie, akurat z przekonaniem do „komunizmu" młodych ludzi w naszej części Europy to będziesz miał problem.
Dlaczego? Tylko nie mów, że współczesna Rosja albo Putin to komuniści.
Nie, ale wszyscy ci powiedzą, że komunizm nie był wolnym wyborem społeczeństw w naszej części świata, lecz elementem imperialnego rosyjskiego projektu.
To ciekawe, bo ludzie nie mają aż takiego problemu ze słowem „socjalizm" – do dziś w partii laburzystowskiej są ludzie, którzy otwarcie nazywają się socjalistami. A przecież Związek Radziecki również miał w nazwie słowo „socjalizm", a Lenin określał siebie do 1914 roku „socjaldemokratą". Ja się zresztą w mojej książce nie zajmuję ani przez chwilę Leninem czy Stalinem – interesuje mnie raczej ekonomia polityczna Marksa, Róży Luksemburg, Kaleckiego czy Kelles-Krauza. I to z tą tradycją wchodzę w dialog.
Owszem, możemy więc mówić, że komunizm jest tożsamy z imperialistycznym, opartym na podboju i wyzysku systemem radzieckim. Pełna zgoda, nie będę się kłócił. Ale... wtedy trzeba by się zgodzić, że jest nim również socjalizm. To jest pierwszy argument przeciwko ludziom, którzy chcieliby odrzucić moją propozycję ze względu na samo użycie słowa na „k" w tytule.
A drugi?
To co w tej części Europy przypisuje się komunizmowi, wolnorynkowy kapitalizm czynił gdzie indziej. Można powiedzieć, że to co zrobiono w trakcie Hołodomoru w Ukrainie, zrobiono również – i z podobnych powodów – w Indiach. „Przyspieszamy industrializację, a oni niech sobie radzą, rynek zdecyduje, kto przetrwa" – oczywiście ludzie Stalina nie posługiwali się tymi sloganami, ale była między ich czynami, a działaniem brytyjskich kolonistów ciekawa zbieżność. Działania brytyjskiego imperializmu w Azji południowo-wschodniej nie było jakoś specjalnie różne od poczynań radzieckich komunistów w Europie środkowej i wschodniej – więc tak naprawdę nie zdziwiłbym się gdyby do dziś ludzie przeklinali w niektórych miejscach nazwisko Adama Smitha i brytyjski kolonializm, tak jak w Europie wschodniej do dziś niektórzy przeklinają Karola Marksa i komunizm.
Albo spójrzmy na Irlandię. Podobny pod wieloma względami kraj do Polski, ale w przeciwieństwie do Was kraj zdziesiątkowany klęską głodu w XIX-wieku i do dziś mniej ludny niż w 1840 roku. A zbrodni na narodzie Irlandzkim dokonywano w imieniu wolnego rynku, wolnego handlu, kapitalizmu i z nazwiskiem Adama Smitha na ustach.
Dobrze, zostawmy na chwilę przeszłość. Gdzie zatem widzisz ruchy zdolne wykorzystać ten potencjał technologii w polityce i życiu społecznym?
Zacznijmy od tego, gdzie tego nie widzę. W mojej rodzinnej Wielkiej Brytanii. I uświadamiam to sobie, ilekroć stamtąd wyjadę. To będzie dla Was może zaskoczenie, ale zamożność polskich miast widać już gołym okiem. Odwiedziłem ich zaledwie kilka, ale Katowice czy Poznań od razu uderzyły mnie widokiem nowiutkich otwartych sklepów, pełnych restauracji, gwarnych handlowych ulic. Zaś w brytyjskich miastach poza Londynem, szczególnie po pandemii, widok sklepów i lokali, które zbankrutowały jest normalką. Jeśli chodzi o standard życia, o perspektywy dla młodych ludzi to nastroje w Wielkiej Brytanii są fatalne. Co więcej, widzę też że macie mocne samorządy i nawet tam, gdzie rządzi u Was centroprawica, miasta szybko się rozwijają i inwestują w innowacje – czego na pewno nie można powiedzieć o rządach naszej prawicy, czyli partii konserwatywnej.
Jeszcze niedawno powiedziałbym też, że do niedawna było widać osiągnięcia modelu chińskiego...
[śmiech]
...ale teraz wraz z protestami i fiaskiem polityki „zero-covid", odpowiedź staje się trudniejsza. Ale USA boją się sukcesu kolejnych generacji chińskiej szczepionki mRna na COVID, która może okazać się w pełni działającym i autorskim wynalazkiem niezachodniej technologii, jaki Chińczycy wprowadzą u siebie. Gdyby okazało się, że Chiny są w stanie wyprodukować u siebie lepszą szczepionkę niż Zachód i zaoferować ja biedniejszym krajom, byłby to geopolityczny gamechanger.
A może z tym brakiem entuzjazmu do wielkiej technologii jest tak, że aktualnie bohaterami opowieści Doliny Krzemowej są postaci w rodzaju Elona Muska czy Marka Zuckerberga? Mało inspirujące wzory do przekonywania, że technologia może służyć równości i sprawiedliwości społecznej.
Jasne, dużo łatwiej byłoby przedstawić światu opowieść o postępowej przyszłości dla świata, gdyby można było wskazać na kogoś i powiedzieć: „zobaczcie, on kuma, o co chodzi". Ale są tacy ludzie, choć w świecie przemysłu mniej znani niż lewicowe nazwiska ze świata polityki jak Alexandria Ocasio-Cortez. Kimś takim, kto rozumie nowoczesne technologie i wyzwania przyszłości, jest na przykład w Wielkiej Brytanii Dale Vince. Facet, który w młodości był buntownikiem i okładał się policją na demonstracjach, teraz rozwija zieloną energetykę wiatrową od podstaw, płaci ludziom uczciwie, rozumie wyzwania klimatyczne i inwestuje w nowoczesną technologię. Być może dziś lewica robi za mało, by się z podobnymi ludźmi zakolegować? Ale fakt, byłoby to łatwiejsze, gdyby takich Dale'ów Vince'ów było więcej.
Póki co ma jednak politycy lewicy w Europie bardziej przyziemne dylematy. Jak na przykład: zwiększać wydatki na zbrojenia czy nie?
Wszystko zależy oczywiście od kontekstu. A ten jest inny w Polsce i inny w Wielkiej Brytanii. U was, skoro macie granicę z Rosją, Białorusią i jeszcze dłuższą z Ukrainą, to chęć zwiększania wydatków zbrojeniowych jest całkowicie zrozumiała. W Wielkiej Brytanii? Cóż, wydajemy setki miliardów funtów na program jądrowy Trident. Argument jest taki, że potrzebujemy własnych rakiet zdolnych przenosić głowice jądrowe, bo czasy konwencjonalnych wojen są już za nami. Cóż, po pierwsze ostatnie miesiące pokazały, jak to „konwencjonalne wojny są za nami". Po drugie, jak mówi żart: nasz niezależny i sprawny system szybkiego reagowania nie są ani sprawny, ani szybki, ani nasz. Nie tylko musimy więc utrzymywać ten program, ale i dodatkowo zwiększyć wydatki na konwencjonalną armię i inwestować w te rodzaje sił zbrojnych, o których niedawno jeszcze mówiono, że są przestarzałe.
Musimy?
Niepokoi mnie oczywiście, gdy rząd Zjednoczonego Królestwa opowiada, że rozwiązaniem wszystkich naszych dylematów bezpieczeństwa będzie wydawanie jeszcze więcej na czasem kompletnie już bezużyteczne czy niesprawne rzeczy. Mamy dwa lotniskowce i trzeba je naprawiać tak szybko, jak tylko wypłyną z portu. Jeszcze inne pytanie: czemu zbroimy się, jakbyśmy szykowali się do wojny na Pacyfiku, skoro właśnie trwa wojna na kontynencie europejskim? I czemu kupujemy sprzęt od Koreańczyków, przez co masa pieniędzy i wartości ucieka z naszej narodowej gospodarki? Te kwestie warto podnosić.
W ramach brytyjskiej partii pracy też są na tym tle podziały. Z jednej strony jest tradycja antyimperialistyczna w stylu dawnego przewodniczącego Jeremy'ego Corbyna, z drugiej bliższe głównemu nurtowi w tej sprawie, atlantyckie poglądy aktualnego szefa laburzystów Keira Starmera.
Ja nie jestem i nigdy nie byłem pacyfistą. Jeśli chodzi o Jeremy'ego Corbyna, to z perspektywy czasu widać, że wielokrotnie miał rację w sprawach zagranicznych. Dziś jak się wydaje w sprawie Rosji jej nie ma. A przynajmniej ja się z nim nie zgadzam i sądzę, że się myli. Ale czas pokaże – bo w 2004 wielu ludzi na przykład wciąż sądziło, że miało rację w sprawie konieczności inwazji Iraku i dopiero czas pokazał, jak bardzo błądzili.
Ale problem tej debaty polega na tym, że są tylko dwa bieguny – albo wyłącznie NATO i oparcie obronności Europy na Stanach Zjednoczonych albo, jak widzą to niektórzy, otchłań corbynizmu-internacjonalizmu. To fałszywa alternatywa, bo już raz, całkiem niedawno spieraliśmy się o rolę Ameryki i i jej obecność w Europie – to było z powodu Trumpa. I wtedy z powodu takiej dyskusji świat się nie zawalił.
Bardzo podobał mi się Twój niedawny tekst o tym, że Europa zbiednieje i rozmieniamy właśnie nasz potencjał przemysłowy na drobne. Ale nie wiem, czy do końca się zgadzam z aż tak pesymistyczną diagnozą.
Dwa wielkie czynniki decydujące o konkurencyjności produkcji to energia i praca. W Europie energia drożeje, a pod względem demograficznym kontynent się starzeje i będzie miał coraz więcej ludzi, którzy potrzebują opieki, a nie pracy. Z czasem też energia będzie coraz trudniej dostępna, bo opieramy się na źródłach, które są wyczerpywalne. W kwestii cen skroplonego gazu jesteśmy zaś teraz uzależnieni od Kataru i USA.
A przecież moglibyśmy inwestować w dekarbonizację gospodarki, niskoemisyjne źródła ciepła i to niby dalej jest teoretycznie scenariusz, który możemy zrealizować. Ale rozumiem, że w tym momencie zmartwienie Niemców jest takie, że ich przemysł przestanie być z dnia na dzień konkurencyjny. A jest też taki ciekawy raport PwC, który mówi, że sztuczna inteligencja przyniesie olbrzymie, idące w dziesiątki miliardów dolarów korzyści gospodarcze. Tylko jest jeden haczyk: one w większości trafią do dwóch miejsc na świecie, USA i Chin. Europa i w tej rewolucji pozostanie z tyłu.
Bo rozwój Europy w ostatnim trzydziestoleciu był finansowany z taniej energii, dostępowi do taniej siły roboczej i pokoju na kontynencie. Tak piszesz o sukcesach New Labour w Wielkiej Brytanii, ale i w Polsce to też były warunki brzegowe szybkiego rozwoju.
Tania energia i możliwość importu taniej pracy oraz niska „importowana" inflacja z Chin, bo tam przenoszono produkcję, która dzięki niskim kosztom była też w przedpandemicznych czasach bardzo opłacalna. Teraz to równiez się kończy. Rozszerzenie UE było korzystne i dla nas, i dla Was i dla Europy. Ale może ta cudowna epoka się kończy? Nie tylko z powodu wojny, ale także nasilającej się na przykład migracji klimatycznej do państw północy, które wcale nie są gotowe na przyjęcie milionów Afgańczyków czy Syryjczyków.
To co zrobić?
Sporo o wykorzystaniu potencjału technologii piszę w książce, ale tu podziele się jeszcze jedną uwagą. Przed nami jeszcze wielka wojna z platformami cyfrowymi. Mówiłem ci już, jak widzę w Polsce wiele nowych fajnych sklepów, lokalnych kraftowych produktów, rzemiosła i w ogóle lokalnych inicjatyw. A w Wielkiej Brytanii coraz częściej witryny zabite dechami. Ale to także skutek handlu internetowego i olbrzymich przewag, jakimi cieszą się wielkie platformy, które nie płacą ani grosza podatków. Oni zabijają lokalny handel i nie mają żadnych obowiązków. To najwyższy czas, żeby powiedzieć im, że skoro zyskują dostęp do liczącego kilkadziesiąt milionów klientow zasobnego rynku w jakimś państwie europejskim, to muszą wywiązać się choćby z minimalnych obowiązków.
I teraz Europa będzie miała siłę oderwać się od amerykańskiej i chińskiej technologii i platform, gdy własnie tak bardzo na nich polega, a jednocześnie zrywa z rosyjską energią?
To znów, zależy od punktu siedzenia. W Polsce trudno jest przedstawiać argumenty przeciwko USA czy atlantyzmowi, bo – bądźmy uczciwi – atlantyzm bardzo się Wam w ostatnich dekadach przysłużył i bardzo na nim skorzystaliście. Podobnie jak kilka innych krajów w Europie Środkowo-Wschodniej. Ale powiem polskim czytelniczkom i czytelnikom jedno: nie warto być od nikogo uzależnionym. Nie powinniście traktować USA jako gwaranta swojej suwerenności i bezpieczeństwa.
Bo?
Z faktu, że Anglia i Francja przystąpiły do wojny z Hitlerem w 1939 roku nie wynika jeszcze, że zrobiły to dla obrony polskiej suwerenności. A i tak przecież USA z włączeniem się w II wojnę światowa zwlekały dużo dłużej. Myśląc kategoriami realpolityk można też przypomnieć, że nie wiadomo, jak na ewentualne zagrożenie dla Polski zareaguje Waszyngton, gdy lokatorem Białego Domu zostanie republikanin. Choć rozumiem dlaczego na przykład państwa bałtyckie stawiają na Amerykę i najchętniej zamknęłyby granice z Rosją. Polska ma być może większy potecjał, by budować swoje bezpieczeństwo i walczyc o suwerenność nieco bardziej autonomicznie.
Ale też powiedzmy sobie otwarcie, że inwazja Rosji na Ukrainę nie uzasadniła obaw o bezpieczeństwo militarne zachodniej Europy i konieczności zbrojenia się na potęgę. Na froncie nie idzie Rosji jakoś przesadnie dobrze, prawda? Inwazja na Ukrainę pokazała wiele porażek i słabości rosysjkiej armii – choć oczywiście to wynik tego, że dzięki zachodnim dostawom uzbrojenia ukraińskie siły zbrojne są dziś najlepiej wyposażoną armią na kontynencie. Dlatego widzę różnicę między Polską i Wielką Brytanią. Gdy ktoś mówi u nas, że potrzebujemy 5% PKB na wojsko i „pełnej mobilizacji” – cokolwiek to znaczy – to ja widzę w tym sporą przesadę. Po prostu Polska jest bardziej zagrożona niż Wielka Brytania czy nawet Niemcy. I to, co uzasadnione w Waszym przypadku, niekoniecznie ma sens gdzie indziej. Europa Wschodnia i Środkowa powinny jednak zbroić się jak na wojnę. Czas pokoju i stabilizacji się skończył.
Ok, jak za to zapłacić?
Widziałeś pewnie te strajki w Wielkiej Brytanii: pielęgniarki, nauczyciele, pocztowcy i pół tuzina innych branż sektora publicznego domaga się wyrównania płac ze wzgledu na inflację. Rząd mówi, że musiałby wydać na to aż 25 miliardów funtów. Dużo, prawda? Tyle tylko, że majątek miliarderów wzrósł w trakcie pandemii o 106 miliardów.
Albo taka anegdota. Facet rozmawiał z Elonem Muskiem prosząc go o pomoc finansową w uratowaniu kultowego dla niektórych w Dolinie Krzemowej festiwalu Burning Man. I mówi „Elon, daj 6 milionów dolarów”. Elon: „nie”. Ale przeciez zarabiasz jakieś 10 milinów dolarów na godzinę, więcej już straciłeś pieniędzy marnując czas na rozmowę ze mną. I dał.
Czyli trzeba to twoim zdaniem opodatkować?
Oczywiście. Zobacz: w Wielkiej Brytanii straszą nas spadkiem wartości nieruchomości. Olaboga, straszne rzeczy! Tyle tylko, że dom, który kupiliśmy razem z żoną zyskał na wartości więcej w czasie pandemii niż ja przez ten cały czas zarobiłem pracując. To jest chory model społeczny – gdy bardziej opłaca się posiadać majątek niż pracować. Bezos, Zuckerbeg, Musk i tak zarabiają więcej niż są w stanie wydać.
Pamiętajmy, że fortuny tych miliarderów wzięły się z technologii – a konkretnie z tworzenia technologicznych monopoli. W USA 50% finansowania nowych technologii w systemie venture capital i tak trafia do bogatej Kaliforni. Tworzą się nieprzyzwoite nierówności, a w najbliższej przyszłości dostęp do sztucznej inteligencji i przewag, jakie daje, tylko pogłębi te nierówności na niespotykaną skalę. Więc jeśli ktoś dziś mówi, że kolejna wojna domowa w USA może wybuchnąć nie z powodu rasizmu, ale olbrzymich geograficznych i regionalnych podziałów na tle dystrybucji bogastwa, to ja bym tego nie bagatelizował. Skąd się wziął Trump? I to nie jest już wyłącznie zagrożenie, którym straszą wyłącznie sztywniaccy publicyści z „New York Timesa”, ale bardzo rozsądni ludzie.
Zapewnienie bezpieczeństwa i stabilności w wielu zamożnych państwach Zachodu po prostu nie będzie możliwe bez ograniczenia przywilejów technologicznej elity i opodatkowania jej majątków.
Aaron Bastani – współzałożyciel redakcji Novara Media, publicysta i autor książki „W Pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm”, którwa ukazuje się w Polsce nakładem wydawnictwa ekonomicznego Heterodox.