💬 Sadura: Premia za płynięcie pod wiatr
Dlaczego w liberalizującym się i coraz bardziej otwartym społeczeństwie coraz więcej osób utożsamia się ze skrajną prawicą? – tłumaczy najciekawszy w Polsce socjolog polityki.
Dr hab. Przemysław Sadura jest jednym z najciekawszych badaczy polskiej polityki – bo nie ma problemów z mówieniem rzeczy „niewygodnych” dla obu stron. Zawsze są to jednak tezy mocno ugruntowane w badaniach – fokusach i analizach, które Sadura przygotowuje dla polskich i międzynarodowych instytucji naukowych, think-tanków i fundacji. Bardzo się więc cieszę, że to właśnie ta rozmowa jest pierwszym wywiadem, jaki publikuję na Substacku. W nim Przemysław Sadura opowiada mi m.in o tym, dlaczego lewica wciąż nieskutecznie walczy o prawa mniejszości, kto wygrywa na radykalizacji konfliktu politycznego w Polsce i co to znaczy, że można mieć (lub nie mieć) „cynicznych” wyborców. Pada tu też absolutnie kluczowe dla dzisiejszych sporów pytanie – Dlaczego w społeczeństwie, które od 30 lat się liberalizuje, nie zyskuje jedyna siła, która otwarcie identyfikuje się z postępem – czyli lewica?
Publikowany tu wywiad jest rozszerzoną wersją rozmowy z nr 42/2020 tygodnika „Przegląd”, do kupienia w kioskach od poniedziałku, a także w wersji elektronicznej na stronach sklep.tygodnikprzeglad.pl.
Jakub Dymek: Rok temu opublikowaliście wraz ze Sławomirem Sierakowskim badania „Polityczny cynizm Polaków”, z których wynikało że w swoich partyjnych wyborach Polki i Polacy sporo kalkulują – nie są takimi fanatykami i wiernymi wyborcami, jak zwykło się myśleć. A dziś – wciąż kierujemy się bardziej rozumem, czy jednak sercem?
Dr hab. Przemysław Sadura*: Rozmawiamy w sytuacji, gdy za nami są wybory prezydenckie – bardzo specyficzne, zero jedynkowe, z dodatkową drugą turą. W oczywisty sposób wzmacniające polaryzację, apelujące właśnie nie do rozumu, a serca. Tematy, które „zagrały” w tych wyborach odwoływały się do spraw tożsamości, kultury, seksualności – jak wątek LGBT. Te budzą najwięcej emocji, a to właśnie za pomocą emocji odnosimy się dziś do wyborów politycznych.
Dlaczego?
PiS stworzył kampanię przeciwko osobom LGBT według właściwie tego samego scenariusza, jakiego użył przy kampanii przeciwko uchodźcom. I co ciekawe, uczestnicy naszych badań fokusowych wiedzą, że to było cyniczne i celowe działanie. Wyborcy opozycji nie mają złudzeń, że PiS postępował tu „na chłodno”. Ale pomimo tego czują się zobowiązani, żeby wystąpić w obronie mniejszości – bo to budzi ich lęk, oburzenie czy niezgodę. Zapytaliśmy między pierwszą i drugą turą badanych, kto odpowiada za konflikt dotyczący LGBT...
...i, niech zgadnę, jedni uważają, że drudzy?
Tak, bardzo wysoki odsetek wyborców prezydenta Dudy i PiS uważa, że konflikt nakręcają środowiska LGBT. Odwrotnie sympatycy Trzaskowskiego i opozycji. Symetria była wręcz idealna – po 90% wyborców jednej strony wini przeciwników. Ale co ciekawe ponad połowa wyborców Hołowni i Bosaka – bardzo dużo Polaków, którzy nie odnajdują się w tej polaryzacji! – stwierdziła, że odpowiedzialne są obie strony. To oczywiście nie jest do końca uczciwe postawienie sprawy – że środowiska LGBT mogą być tak samo odpowiedzialne jak władza – ale coś nam interesującego mówi o stosunku Polaków do samej polaryzacji i politycznych antagonizmów. Bo to nie jest miara stosunku Polaków do LGBT – który przesuwa się w kierunku akceptacji – ale do dominującego konfliktu politycznego.
I co nam to mówi?
Na pytania, „czy pokłóciłeś się ostatnio w pracy na tle polityki” albo „czy polityka wpłynęła na pogorszenie relacji w rodzinie”, twierdząco odpowiadało w naszym sondażu najmniej wyborców PiS, niemal dwukrotnie więcej PO, a ponad czterokrotnie więcej Hołowni i osób niebiorących udziału w wyborach. Wraz z konfliktem narasta także grupa osób, które są go świadome i w coraz większym stopniu, chcą wyjść poza polaryzację PO-PiS.
Z jednego i drugiego wynika więc, że jest zauważalna grupa Polaków, którzy „wojen kulturowych” mają dość?
Zdecydowanie. Są ci, którzy się angażują się w ten konflikt. Ale jest też coraz więcej tych, którzy nie powiedzą może, że „to tylko temat zastępczy”, ale stwierdzą, że to też wcale nie takie zerojedynkowe i oni widzą wiele problemów ze sporem wokół spraw LGBT.
Pojawia się rezygnacja czy szukanie „trzeciej opcji”?
Jedno i drugie. Ewidentnie wraz z Hołownią pojawił się ruch polityczny, który i może, i chce przejąć tych nieodnajdujących się w bieżącym konflikcie. W tym sensie sympatycy Hołowni są odleglejsi od PO i Lewicy niż mogłoby się wydawać, bo ruch ten przyciąga osoby w ogóle niechętne do uczestnictwa w wojnach kulturowych z PiS.
Komu zatem ta polaryzacja służy?
Wciąż obu najsilniejszym uczestnikom gry politycznej. Pomimo wyborczej porażki Platforma potwierdziła status najmocniejszej partii na opozycji, kandydata do przejęcia władzy, a Trzaskowski pomimo uzyskania niższego wyniku jakieś zwycięstwo jednak odniósł. Co więcej, okazało się że ta polaryzacja PiS-PO przetrwała COVID-19 i dalej największe partie mogą się na niej oprzeć.
Ale jeśli wyjdziemy poza tylko rzeczywistość partyjną i poszukamy faktycznych napięć w społeczeństwie na tym tle, to znajdziemy dwa przeciwstawne trendy.
Jesteśmy najbardziej homofobicznym, religijnie konserwatywnym i podzielonym politycznie społeczeństwem w Europie – mówią jedni. Drudzy wskazują, że Polacy są z każdym rokiem bardziej tolerancyjni, świeccy, proekologiczni, a władza tylko sztucznie nakręca lęki i niechęć do mniejszości. W statystykach zaś znajdziemy dowody na tezy obu stron. Jak jest naprawdę?
Możemy ten pozorny paradoks wyjaśnić. Mamy też badania, które dobrze pokazują, że i jedno, i drugie może być prawdziwe! Na wartości, postawy i nastroje Polaków wpływają dziś dwa przeciwstawne trendy – duży, który zmienia społeczeństwo powoli, i mały, który jest gwałtowną reakcją na tę zmianę. Jeśli spojrzy się na wartości polskiego społeczeństwa po 1989 r. – które regularnie bada np. Europejski Sondaż Wartości – to co widzimy? Postępującą sekularyzację, mniejszą religijność lub przyznawanie się do wartości i światopoglądu Kościoła. Szczególnie w młodszych pokoleniach, ale nie tylko. To po pierwsze. A po drugie, zmianę w podejściu do roli kobiet, co badający nazywali bodajże poziomem antyfeminizmu. U progu III RP 60% badanych zgadzało się ze stwierdzeniem, że pracująca matka szkodzi dzieciom! A dziś 13%. W 1990 r. ze stwierdzeniem, że „gdy brakuje miejsc pracy, mężczyźni powinni mieć do nich większe prawo niż kobiety”, zgadzało się – i to odpowiadało: „zdecydowanie się zgadzam” – 56%, a teraz 8,3% badanych Polek i Polaków. To jest przepaść, absolutne przeoranie systemu wartości, bardzo mocna zmiana cywilizacyjna. Mamy więc do czynienia z trendem sekularyzacji, liberalizacji w sferze wartości i zwiększenia akceptacji dla demokracji. I to jest ten duży trend.
A naprzeciw tej demokratyzacji, liberalizacji i sekularyzacji mamy co?
Badania tego, jak sami się określamy politycznie na osi prawica-lewica, pozwalają zobaczyć, że przy tej wielkiej zmianie społecznej oba bieguny nie zyskują równie mocno. W 1990 r. kilka procent Polaków identyfikowało się jako skrajnie lewicowi na osi od 1 do 10. I prawie 30 lat później też jest ich kilka procent. Różnica, jaką widzimy, jest po prawej stronie tego diagramu – skrajna prawica skoczyła trzykrotnie, do ponad 20%, kosztem tych umiarkowanie prawicowych. Cała polaryzacja działa tak, że osoby o poglądach prawicowych przechodzą na stronę skrajnej prawicy.
A jednocześnie społeczeństwo się liberalizuje?
Tak! Mamy duży trend w kierunku większej tolerancji, postępu, demokratyzacji – który dotyczy w ogóle społeczeństwa – i jemu przeciwny, mniejszy, ale bardzo wyraźny, na stronę skrajnej prawicy.
Ci, którzy już byli lewicowi, bardziej lewicowi z biegiem czasu w III RP się nie stali. A na odwrót – prawicowi mogli stać się bardziej prawicowi, tak?
Można tak powiedzieć.
…a jeśli już tu jesteś ❤ Aby otrzymać dostęp do wszystkich publikowanych przeze mnie materiałów – w tym wywiadów i artykułów dostępnych tylko dla subskrybentów – kliknij w przycisk poniżej i zapisz się na płatną wersję tego newslettera. To tylko 8,50 zł miesięcznie albo 85 zł za rok tekstów prosto do skrzynki odbiorczej 📩 . Dzięki tym wpłatom będę mógł dalej pisać – a dla ciebie to koszt jednej kawy w miesiącu. Dziękuję 🙏🏻
Jak to wytłumaczyć?
Wielka modernizacja społeczna, która dokonała się w Polsce po 1989 r., była dla wielu Polaków trochę wymuszona. Zmianą ustroju, koniecznością wejścia do UE i przyjęcia jej wartości, ale również terapeutyczno-pedagogicznym wymiarem polskiej transformacji – gdy pojawiali się eksperci zagraniczni i krajowi, mówiący, jak teraz żyć. Społeczeństwo się dostosowywało, ale niekoniecznie bardzo entuzjastycznie. W pewnym momencie doszło do mobilizacji tych, którzy tę zmianę akceptowali najmniej. PiS w 2015 r. dało im głos. Dokładając do tego także antyeuropejskość, która wcześniej była na absolutnym marginesie. PiS dodało ją do już obecnej niechęci wobec zachodzących przemian czy obawy, jaką budziły – zbierając postawy wcześniej niemożliwe do wyartykułowania, wstydliwe lub wypychane z głównego nurtu, ale istniejące.
To był bunt przeciw komu?
Przeciw tym, których można nazwać awangardą przemian. Elity medialne, ruchy LGBT, radykalne feministki – ci, którzy są widoczni i można na nich przerzucić całą swoją niechęć i sprzeciw wobec przemian. Tak zresztą się stało. A PiS to podsyciło. To zresztą przede wszystkim reakcja na tempo, a nie kierunek zmian. Widzimy to po wzrastającej akceptacji równouprawnienia kobiet – prawie nikt nie ma z tym problemu i nie kwestionuje np. tego, że kobiety pracują. To więc, że Polska się modernizuje, nie budzi gwałtownego oporu. Ale sygnał, że ktoś może szarpnąć cuglami, narzucić coś, chcieć nieuchronne zmiany jeszcze przyśpieszyć – to już powoduje reakcję. Dlatego, gdy PiS mocno podkreśla zagrożenie ze strony „radykalnych ruchów LGBT” i „lewicowych ekstremistów”, wśród generalnie akceptujących LGBT Polaków pojawia się myśl: „a może coś jest na rzeczy?”.
I kto się buntuje?
Przede wszystkim mężczyźni, prowincja, słabiej wykształceni, osoby uważające się za dotknięte przez nieszczęścia transformacji. Stąd bierze się drugie, ekonomiczne wyjaśnienie tej reakcji. Lewica woli je od tego pierwszego, kulturowego. Ono bowiem pozwala tłumaczyć, że właśnie osoby słabsze i wykluczone padają ofiarą prawicowej propagandy i mobilizacji. To wytłumaczenie też nie jest nieprawdziwe – choć w świetle danych ten czynnik jest słabszy niż kulturowy. Słowem, nie tylko osoby zagrożone biedą i bezrobociem zradykalizowały się na prawo. Moim zdaniem PiS jest jednak, jak to określam, mistrzem żeglowania pod wiatr.
O! Co to znaczy?
Mamy do czynienia z długotrwałym trendem społecznej liberalizacji, a PiS ustawiło się tak, że złapało wiatr na przeciwnych jej hasłach. Po pierwsze, było w stanie przejąć cały elektorat niezadowolonych z transformacji w sferze wartości. Po drugie – i to staraliśmy się pokazać w naszych badaniach dotyczących cynizmu politycznego – stara się przejąć wszystkich głosujących z powodów socjalnych. Deklaracje prawicowe coraz bardziej pokrywają się z akceptacją dla państwa socjalnego, równości społecznej, redystrybucji…
Czyli dokładnie odwrotnie, niż uczy nas tradycyjny podział, gdzie lewica ma być socjalna i wspólnotowa, a prawica liberalna i indywidualistyczna.
Tak. Co więcej, gdy spojrzymy na elektoraty poszczególnych partii, to wyborcy PiS pochodzą z dwóch „koszyków”. Są ci, którzy deklarują wyrazistą prawicowość, dumę z bycia Polakami, podkreślają rolę Kościoła – to jasne. Ale są i ci, którzy głosują właśnie „cynicznie”. Czyli wcale nie podpisują się pod partyjną ideologią, językiem i propagandą, jednak z takich czy innych powodów uważają, że PiS coś „robi dobrze”, i to im odpowiada. I nie głosują na Kaczyńskiego, dlatego że jest taki prawicowy – ale pomimo tego. Bo sami należą – i miałem takich rozmówców podczas badań – do zadowolonej, wcale nie konserwatywnej klasy średniej i wyższej, daleko mniej radykalnej w języku niż PiS. Nawet wyrażającej współczucie i empatię wobec mniejszości, zgorszonej kampaniami przeciw nim w wykonaniu władzy. Mówię o wyborcach, których nawet trudno nazwać „miękkimi chadekami”, bo to po prostu ludzie centrum.
No to odwróćmy pytanie. Skoro można popierać PiS „cynicznie” i bez głębokiej wiary w jego wartości, dlaczego to nie działa na odwrót? Dlaczego nie ma takich wyborców lewicy, którzy np. nie lubią feminizmu, ale cenią sobie politykę społeczną lewicy, albo na odwrót – mają równościowe poglądy, ale są przeciw redystrybucji?
A to wbrew pozorom wcale nie jest takie trudne pytanie. PiS jest partią rządzącą i ma dostęp do zasobów, do posad. „Cyniczny” elektorat ma też centrowa Platforma. Identyfikowanie się „cynicznie”, „interesownie” jako lewicowiec nie ma zaś sensu. Jedyny skok lewicowej autoidentyfikacji w badaniach Europejskiego Sondażu Wartości zanotowaliśmy pod koniec lat 90. – kiedy Aleksander Kwaśniewski był prezydentem, a lewica była mocną partią, która szła po władzę.
Ale to jedna część odpowiedzi.
Druga wynika z postawy samej lewicy. Wszyscy od lat deklarują, że trzeba rozbić duopol – Kukiz, Nowoczesna, Wiosna, Hołownia, także lewica. Ale potem okazuje się, że lewica w ramach tego duopolu ściga się na liberalizm, indywidualizm, postępowość i antypisowskość z PO. Dlatego wielu wyborców uważa, że lewica jest po prostu po liberalnej stronie konfliktu, tylko radykalniej – a tym samym mniej skutecznie – walczy o te same wartości i postulaty: widoczność osób LGBT, prawo do aborcji, kwestie ekologii. A towarzysząca temu atmosfera happeningu i skandalu tylko lewicę obciąża. Gdy spojrzymy na kwestie, jak dziś modnie się mówi, „przywileju” – to lewica ma najlepiej wykształcony, zamożny, wielkomiejski elektorat. Nie ma zaś pomysłu na tych mniej zamożnych i wykształconych.
Dlaczego w społeczeństwie, które od 30 lat się liberalizuje, nie zyskuje jedyna siła, która otwarcie identyfikuje się z postępem – czyli lewica?
Zmiany obyczajowe i społeczne w Polsce zachodziły dotychczas bardzo szybko. Ale środowiska i ruchy społeczne, które są w awangardzie przemian, domagają się zmiany jeszcze szybszej – czasem szokując swoim językiem czy estetyką. Reakcja na próby popchnięcia spraw do przodu lub – jak powiedzieliśmy wyżej – sprzeciw wobec nich okazują się silniejsze. Na pewno silniejsze niż sympatia, premia dla lewicy za bycie po właściwej stronie przemian. Tak bowiem, jak Kaczyński płynie pod prąd, lewica wskakuje na falę. I popiera takie rzeczy jak sekularyzacja czy emancypacja kobiet na rynku pracy. Wskutek tego staje się chłopcem do bicia dla wszystkich, którzy temu się sprzeciwiają. Nie pojawia się z kolei nagroda od tych, którzy uważają – skądinąd słusznie – obronę takich zdobyczy cywilizacyjnych za oczywistość.
W sprawie tęczowych flag na pomnikach jedni oburzali się, bo to ich obrażało, a drudzy – że kogoś może to obrażać. Spór szybko stał się referendum na temat tego, kto jakie może mieć uczucia.
Lewica nie wie jeszcze, jak bronić praw grup słabszych – kobiet bądź mniejszości seksualnych – nie stając się zarazem rzecznikiem ich najradykalniejszych przedstawicieli i skrajnych środowisk. Gdyby walczyła o prawa LGBT, pokazując, że chodzi o najbardziej elementarne prawa człowieka i że to prawica im zagraża – byłoby jej łatwiej. Gdyby mogła powiedzieć: „my nie zgadzamy się może z pewną ekspresją, ale bronimy cywilizacyjnych standardów”, przekonałaby więcej osób. Estetyka, którą posługuje się Stop Bzdurom i Margot, jest nie do zaakceptowania także dla większości liberalnych Polek i Polaków.
A dla lewicowych?
Lewica – i niektórzy próbowali się z tego cieszyć – ma najmniej cyniczny elektorat. „Gazeta Wyborcza” robiła kiedyś takie zestawienie na podstawie badań i w nim okazało się, że wyborcy lewicy najmocniej identyfikują się z partią i głosują w zgodzie z jej wartościami. Brzmi świetnie, ale to też problem. Bo nie ma miejsca dla osób chcących zagłosować na lewicę, ale niekoniecznie akceptujących całość jej programu.
Nowa lewica oczywiście mówi, że sprawy socjalne są tak samo ważne jak kulturowe – ale ostatecznie okazuje się, że emocje budzą te drugie. Kiedy badałem twardy elektorat lewicy, okazało się, że jego przedstawiciele przychodzą na dyskusję z ustami pełnymi górnolotnych deklaracji o solidarności i prawach pracowniczych, ale w toku rozmowy szybko wychodziło na jaw, że co innego ich kręci. Dużo sympatyków lewicy bardzo ciepło wypowiada się o „ludzie”, ale już samo to, jak i o czym mówią, pokazuje, że w prawdziwym kontakcie z ludem będzie im trudno złapać nić porozumienia. Szeroko mówią o „estetyce performance’u grup mniejszościowych”, ale stosunki pracy w ogóle ich nie interesują.
To dlatego, że mamy tam nadreprezentację doktorantów i osób z wielkich miast?
Mamy partię Razem, która powinna być najbardziej wyraziście socjalną lewicą, ale powyższy opis – nadreprezentacji wielkomiejskiej inteligencji – jest nieodległy od prawdy. Także wyborcy Razem często na tematy typowo socjalne reagują ziewaniem. Wiosna Biedronia jest od samego początku egzemplifikacją tego problemu – trochę wbrew jej staraniom, ale cokolwiek Robert robił, ostatecznie i tak kojarzono go z happeningiem. A trzecią nogą jest SLD – by odzyskać jego wyborców, nie zrobiono prawie nic.
Czy w takich okolicznościach jest jednak możliwa skuteczna walka o odzyskanie wiarygodności lewicowego szyldu?
Wrócę do PiS. Spójrzmy, jak pisowcy potrafią lawirować – jadą na Śląsk i przekonują górników, że węgla wystarczy na 300 lat, a potem i tak wdrażają najbardziej radykalny program transformacji energetycznej. A Biedroń jedzie na Śląsk i mówi, że zamknie kopalnie. Tak się nie da – trzeba najpierw mieć pomysł, jak do tych ludzi dotrzeć. SLD z trzech partii lewicy jest tego najbliższy, choć jego pójście „trzecią drogą” w XXI w. będzie także u socjalnych wyborców ciążyć. Tam jednak, w SLD, jest najwięcej tych – w dobrym i złym sensie – cyników i pragmatyków. Oni nie są mistrzami tej gry jak Kaczyński, ale przynajmniej wiedzą, że trzeba kombinować.
Dominacja PiS w sferze kultury jest więc trwała?
A właśnie że nie. Idzie kryzys, konieczność cięć budżetowych i odwrotu od socjalnego kursu. Kończy się czas, żeby na trwałe skleić pisowską prawicę i jej ideologię z programem socjalnym. To okno się zamyka – nie uda się już nawrócić wszystkich socjalnych wyborców Dudy i PiS na prawicowość kulturową oraz, mówiąc Patrykiem Jakim, „walkę z zagrożeniem zachodnich ideologii”. Przekonanych zaś do PiS tylko z powodów kulturowych nie starczy, żeby rządzić wiecznie. W tym sensie kryzys otwiera nowe szanse. Ale otwarte jest pytanie, kto na tym zyska. Czy lewica przypomni sobie, jak się zdobywa elektorat robotniczy, czy zostanie skazana na bycie wyborem wielkomiejskiej kawiarni?
Dr hab. Przemysław Sadura* – socjolog polityki, publicysta, wykładowca na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, autor m.in. książki „Państwo, szkoła, klasy”, współautor ze Sławomirem Sierakowskim raportu „Polityczny cynizm Polaków”.
Fot © Krzysztof Żuczkowski / „Przegląd”