To jest drugi odcinek #prasówki, cyklicznego newslettera, w którym piszę o rzeczach, jakie czytam, oglądam i których słucham. I sądzę, że warte są również waszej uwagi. Jeśli coś z polecanych tu przeze mnie książek, artykułów i podcastów kiedyś wam się przyda – dajcie mi znać! Możecie mi też wówczas postawić ☕️ wirtualną kawę – pod tym adresem. To sposób, aby dzięki drobnym wpłatom utrzymać ten cykliczny newsletter z linkami w tej formie – bezpłatnej i otwartej dla wszystkich.
Czytam: „The Economic Weapon” Nicolasa Muldera
Czy był lepszy czas, żeby opublikować książkę o historii sankcji gospodarczych niż na początku 2022 roku? Pewnie nie, ale najlepiej wie o tym Nicolas Mulder, wykładowca Cornell University i autor znany z łamów między innymi Foreign Policy i The Nation. Jego „Economic Weapon: The Rise of Sanctions as a Tool of Modern War” właśnie się ukazała, a autor nie może opędzić się od chętnych na kolejne wywiady i wykłady. Czy sankcje działają? Czego uczy nas historia? Czy pokonamy w ten sposób Rosję? – pytają dziennikarze i czytelniczki.
Książka Muldera opowiada o powstaniu sankcji, o dyplomacji międzywojennej, czasach Ligi Narodów i gry mocarstw – nie zawsze więc lekcje z lat 20 i 30 minionego stulecia stosują się wprost do sytuacji dzisiejszej. Ale wszystkich, którzy liczą, że historia powstania „gospodarczej broni” pokaże łatwe scenariusze pokonania Rosji i uprawomocni wszystkie pomysły Zachodu na stosowanie sankcji dziś, Mulder zawiedzie.
Jedną z pierwszych rzeczy, jaką pokazuje bowiem autor „The Economic Weapon” jest to, że historycznie sankcje były niezwykle skuteczne w jednej dziedzinie: głodzeniu społeczeństw, w niszczeniu gospodarek i sianiu destrukcji. Blokada ekonomiczna w czasach I wojny światowej zabiła więcej osób niż śmiercionośne gazy i lotnictwo. „Z trzech broni wymierzonych przeciwko cywilom, to sankcje okazały się najbardziej śmiercionośne”, pisze Mulder. Ale gdy chodzi o to, jak skutecznie były sankcje w zmianie zachowań reżimów albo w powstrzymywaniu wojny, która już trwa – z tym było dużo gorzej.
Mulder pisze też wprost, że sankcje gospodarcze potrafią być bronią straszną i potężną – o ile wie się, po co i w jakim celu chce się jej użyć. W sprawie Rosji autor ma poważne wątpliwości, czy sama wspólnota Zachodu wie, co chce za pomocą sankcji osiągnąć: powstrzymać zbrodnie na cywilach, osłabić rosyjską gospodarkę, by nie mogła zaatakować nikogo skutecznie w przyszłości, wymusić jakiś deal pokojowy w sprawie Ukrainy czy może odsunąć Władimira Putina od władzy? (Historia pokazuje, że sankcje zmierzające do tego ostatniego, czyli obalenia reżimu, były najmniej skuteczne).
A efekty sankcji bywają przewrotne. Czy wiedzieliście, ża nakładając sankcje na faszystowskie Włochy za inwazję na Etopię w 1935 roku być może w rzeczywistości wzmocniono III Rzeszę i reżim Hitlera, który szybciej wdrożył program budowy samowystarczalności gospodarczej? To już wiecie.
Czytam też: Adama Tooze’a o Mariupolu
Mariupol, „cóż to za miejsce? Wielka stalownia ciągnąca się kilometrami. Kryją się pod nią tunele, a w nich obrońcy miasta przeczekują bombardowanie. Ale jak się one tam znalazły? Co spowodowało, że dziś wszyscy śledzimy bitwę o fabrykę w południowej Ukrainie?” – pisze Tooze, gwiazda popularnej ekonomii na miarę nowego Piketty’ego, w swoim newsletterze Chartbook.
„Właśnie w chwilach takich jak ta historia ujawnia się jako palimpsest – rękopis lub inny dokument, którego treść wymazano, by zrobić miejsce dla nowych informacji, ale wciąż pozostały na nim ślady poprzednich zapisów. Skuteczność internetu jako powszechnej wyszukiwarki tylko wzmacnia ten efekt – wyciągając na powierzchnie dawno zapomniane fragmenty innych epok”
Tooze pokazuje, jak ważnym miejscem dla rosyjskiej, potem radzieckiej, potem ukraińsko-sowieckiej, potem ukraińskiej modernizacji i przemysły był Mariupol, a zakłady AzovStal w szczególności. Tekst Tooze’a jest długi i gęsty od szczegółów (ciekawostek i wykopalisk również). Ja szczególnie mocno zatrzymałem się choćby przy fragmencie o tym, jak zainteresowanie miastem ze strony oligarchów może być jego klęską i zbawieniem. A także, jak fakt że Mariupol nie wpadł w ręce separatystów po 2014 roku i nie został wcielony do żadnej z pseuodorepublik spowodował, że władze w Kijowie postanowiły uczynić z niego jakiś rodzaj success story. Pokazać, że skoro Mariupol został w Ukrainie, to teraz my pokażemy, że tu będzie lepiej żyć i robić biznes. Symbolika miasta zyskała na znaczeniu. Po raz nie wiadomo który w jego historii. Ale, jak pisze Tooze, dziś Mariupol na wielu symbolicznych planach odgrywa też rolę czegoś na wzór współczesnego Stalingradu.
A lektura tekstu Tooze’a przypomniała mi o wywiadzie, który robiłem kiedyś ze słynną socjolożką Saskią Sassen. Nie pamiętam, dlaczego rozmawialiśmy o wojnie, ale były to lata krwawych tryumfów ISIS, tak zwanego państwa islamskiego. I Sassen opowiadała, jak wszyscy mamią się, że wojny dziś – czyli w XXI wieku – będą tylko cyfrowe, tylko o ideologie, jakieś dane w chmurze albo symbole właśnie. Podczas gdy, spójrzmy tylko, taki ISIS zajmuje się przejmowaniem bogatych w ropę terenów i rurociągów, instaluje swoją administrację do ściągania podatków, odcina kluczowe akweny wodne, próbuje kontrolować przepływ żywności. Kolejne wojny będe tym bardziej – nie mniej – wojnami o zasoby i kontrolę infrastruktury, mówiła wtedy pani profesor.
Przy całym ideologiczno-symbolicznym wymiarze wojny Putina z Ukrainą (który jest moim zdaniem czasem przeceniany) – tam naprawdę są fabryki, drogi, porty i ziemia, którą okupant chce zdobyć. Nie ma imperiów bez stali. O tym arcyciekawym palimpseście chce nam Tooze opowiedzieć.
Tego dnia w historii: 19.04.1943 roku zaczyna się powstanie w getcie warszawskim
Poruszający pomnik Bohaterów Getta dłuta Natana Rappaporta i projektu Leona Suzina zawsze robi wrażenie – a z racji sąsiedztwa przechodzę koło niego często. Gdy jednak patrzymy na niego dziś – w otoczeniu zielonego Muranowa, schludnych bloków i nowoczesnego gmachu muzeum Polin –możemy z łatwością zapomnieć, jak wyglądała Warszawa, a zrównane z ziemią getto w szczególności, gdy wzniesiono ten pomnik.
Monument ku czci Bohaterów Getta stanął dosłownie na ruinach. W jego otoczeniu, jak okiem sięgnąć – z wyjątkiem pojedynczej oszczędzonej wieży kościoła czy szkieletu budynku – jak okiem sięgnąć nie było niczego. Odwiedzający pomnik Bohaterów Getta, gdy odsłonięto go w 1948 roku, aby przed nim stanąć, musieli przejść ruinami getta, którego walkę i mękę ten pomnik miał przypominać i upamiętniać. Paradoksalnie: wtedy przypominanie było mniej konieczne niż hołd i memento, złożona żyjącym obietnica „Nigdy Więcej”. Dziś przypominanie i upamiętnienie są konieczne, bo powojenna odbudowa Warszawy i nowe życie warszawskiego Muranowa oddaliły nas i zasłoniły – w wielu wymiarach – koszmar wojny.
Symboliczne znaczenie ma to, że do budowy pomnika wykorzystano kamień, z którego hitlerowcy chcieli zbudować swoje własne łuki tryumfalne i pomniki wodza w stolicach podbitych krajów Europy, także w Warszawie. Ale nie mniej ważne, że miasto i życie podniosło się z gruzów wokół.
Dziękuję za wasz czas! Mam nadzieję, że udało mi się was zainteresować. Jeśli tak, możecie „kupić mi kawę” – to jest wirtualnie wesprzeć drobną kwotą, równowartością małej lub dużej kawy, w serwisie BuyCoffee.to
Mam nadzieję, że ta nowa forma przypadnie wam do gustu. Będę bardzo wdzięczny (naprawdę!) za wszystkie uwagi i komentarze – zarówno pod tym newsletterem, jak na na dymek@substack.com.
Czy jest coś, o co powinienem wzbogacić tę platformę? Interesuje Was jakiś konkretny temat? Macie pomysł na to, z kim powinienem zrobić wywiad? Piszcie 📮.